Na Kłopoty – amnestia, czyli „Belfast” Aleksandry Łojek

24 września 2015
 Konflikt w Irlandii Północnej to tak rodzaj wydarzeń, o których każdy kiedyś słyszał, potrafi je umiejscowić na mapie, mniej więcej czasie (w sensie – że już się zakończyły), ale większość nie będzie w stanie powiedzieć o nim więcej niż to, że kiedyś była tam IRA i że ta IRA była zła. Sama postanowiłam zainteresować się tematem bliżej po obejrzeniu pierwszego sezonu The Fall – mimo że serial nie nawiązuje bezpośrednio do Kłopotów (ang. Troubles, gdyż tak właśnie mówi się o tym konflikcie), atmosfera Belfastu jest w nim tak mroczna i przytłaczająca, że trudno nie wyczuć tutaj obecności jakiejś ukrytej w historii miasta zadry. Z tym że to nie jest zwykła zadra – konflikt północnoirlandzki to wciąż pulsująca rana, na którą naklejono plaster z Kubusiem Puchatkiem, mówiąc „do wesela się zagoi”.

Z Aleksandrą Łojek spotkaliśmy się już w Angolach Ewy Winnickiej (pisałam o nich tutaj) – wtedy jej opowieść o życiu w Irlandii zamknęła się w kilku stronach i zaledwie przemknęła po powierzchni problemu (bo skupiała się głównie na polskich emigrantach, a to nas w tym przypadku nie będzie aż tak interesować). W swojej własnej książce Łojek nie chce kreślić całościowego obrazu – to nie jest  analiza przekrojowa całego północnoirlandzkiego społeczeństwa; autorka nie pisze o klasie średniej, która próbuje udawać, że Kłopoty nigdy  się nie wydarzyły, ale o ludziach najuboższych, tych z marginesu i patologicznych rodzin, których konflikt przeorał najmocniej. I dla których tak naprawdę nigdy się nie skończył. Dla mnie, jako osoby, która wcześniej wiedziała niewiele o wydarzeniach w Północnej Irlandii i ma tendencję do romantyzowania wszelkich zbrojnych konfliktów w Europie na zachód od Ukrainy, odkrycie, iż Kłopoty kosztowały życie prawie trzy i pół tysiąca ludzi i że bynajmniej nie ginęli oni na różanych polach z epickim podkładem muzycznym w tle, było małym zaskoczeniem. Wbrew moim wyobrażeniom Kłopoty nie polegały jedynie na podkładaniu bomb w śmietnikach i dziwieniu się, gdy raz na jakiś czas któraś z nich wybuchła i poraniła przechodnia. Republikanie mordowali lojalistów. Lojaliści mordowali republikanów. Irlandczycy z północy żyli strzelaninami, egzekucjami i zniknięciami najbliższych – można było wyjść z domu, znaleźć się w złym miejscu o niewłaściwym czasie i już cię nie było (opis działalności rzeźników z Shankill jest chyba najbardziej wstrząsającym fragmentem książki – w brutalności i liczbie ofiar pobili samego Kubę Rozpruwacza).

Sięgając po Belfast liczyłam na trochę więcej suchych faktów, żeby lepiej wgryźć się w historię całego konfliktu. Łojek jest tutaj jednak wyjątkowo oszczędna, ale trzeba przyznać, że podaje czytelnikowi dokładnie tyle informacji ile potrzeba żeby dobrze zorientować się w temacie, a nie poczuć się przytłoczonym nadmiarem informacji. Z resztą nie znajdziemy tutaj żadnych encyklopedycznych fragmentów – fakty są subtelnie wplecione w historie opowiadane przez samych uczestników tamtych wydarzeń.

Trzeba przyznać autorce, że wykazała się nie zwykłą odwagą wchodząc w środowisko pełne ludzi, którzy na własnej skórze przeżyli Kłopoty i nie bojąc się zadawania trudnych pytań. Mówię tu o osobach balansujących na granicy społecznego marginesu,
albo takich, którym udało się z tego marginesu wyrwać. Trudność zadania, jakie postawiła sobie Łojek niech uświadomi nam fakt, że w Północnej Irlandii do dzisiaj można zginać za to, po której stronie stało się dwadzieścia lat temu, zanim podpisano porozumienie i formalnie zakończono Kłopoty. Dlatego większość nie chce mówić, a nieliczni, którzy się na to zdecydują robią to tylko dlatego, że książka ukaże się po polsku i szansa, że ktoś w ich kraju to przeczyta, a potem postanowi im ku przestrodze przestrzelić kolana, jest naprawdę niewielka.

Jak na reportaż Belfast jest wybitnie krótki i kończąc go nie mogłam nie poczuć rozczarowania, że to  już koniec, chociaż bez wątpienia opowiada o rzeczach strasznych. Ale nawet te niecałe dwieście stron otwiera oczy i leczy z ignorancji – tam, na terenie tego niegdysiejszego imperium, które uważamy za pępek starego kontynentu i naszej europejskiej cywilizacji do dzisiaj wyprawia się rzeczy wybitnie nieprzystające do mojego wcześniejszego wyobrażenia o Brytanii. Wyobrażacie sobie na przykład, że chleb w piekarni sprzedaje wam osoba, która zamordowała wam brata? Tak po prostu prowadzi sobie normalne życie na wolności i może wam spojrzeć prosto w twarz doskonale pamiętając o tym, co zrobiła? Po 1998 roku takie sceny są na początku dziennym – podpisanie porozumienia wielkopiątkowego zobowiązało władze do wypuszczenia na wolność wszystkich więźniów związanych z grupami paramilitarnymi, także tych, którzy mieli na sumieniu morderstwa.

Poza tym autorka dużo miejsca poświęca na opisanie teoretycznie pozytywnych zmian, przede wszystkim starania miejscowych działaczy o zażegnanie waśni wśród młodzieży, która przecież urodziła się już po oficjalnym zakończeniu konfliktu. I choć heroiczne wysiłki różnych organizacji są godne podziwu, w tonie Łojek da się wyraźnie wyczuć niepokój i świadomość trudów, jakie czekają Irlandię Północną przez następne lata Ponieważ minie jeszcze mnóstwo czasu zanim w Belfaście katolik i protestant będą mogli żyć obok siebie bez  krążącego nad nimi fatum dawnych uprzedzeń.
Belfast – 99 ścian pokoju

Autor: Aleksandra Łojek

Wydanie: Wydawnictwo Czarne, 2015

Liczba stron: 184

Podobne posty