Ci przerażający wyspiarze, czyli „Angole” Ewy Winnickiej

14 marca 2015
 Rozmawiając o emigracji często odwołujemy się do dwóch skrajności – albo utożsamiamy ją z rajem i ostatecznym wyzwoleniem z „polskiego zaścianka”, gdzie ludzie mają umysły ciaśniejsze niż komórka Harrego pod schodami, albo przywołujemy obraz słynnego pomywacza za zmywakiem, który zamiast obiecanych złotych gór dostaje twardą lekcję życia i szybki kurs pozbywania się złudzeń. Tymczasem pomiędzy hurra-emigracją i o-boże-emigracją pojawia się też mnóstwo odcieni szarości, znajdujących odbicie w tysiącach prawdziwych historii Polaków, którzy zdecydowali się szukać szczęścia za granicą. A jeśli już mówimy o polskiej emigracji, to pierwszym naszym skojarzeniem z pewnością będzie Wielka Brytania. Tak więc kierunek – Angolandia.

Polscy emigranci na Wypach to nie jest dla Winnickiej temat nowy – w wydanych kilka lat temu Londyńczykach opisywała życie Polaków, którzy osiedlili się w Anglii po II wojnie światowej. W pewnym sensie echa tej pierwszej książki słychać również w Angolach, w których zyskuje ona dodatkowy epilog, w postaci gorzkich rozważań jednego z rozmówców autorki – antropologa i wychowanka „powojennej londyńskiej emigracji”, który szczerze rozlicza polsko-angielskie elity emigracyjne, zarzucając im przywiązanie do ceremoniału i wywyższanie się ponad tą drugą, bardziej „przyziemną” falę emigracji, motywowaną raczej względami ekonomicznymi niż sytuacją polityczną. Cała książka jest efektem kilkudziesięciu rozmów z Polakami, którzy postanowili związać swoje życie z Wielką Brytanią – każdy z innym skutkiem. Historie ludzkich nieszczęść i porażek tylko niekiedy poprzetykane są opowieściami o realizacji własnych marzeń i o odnalezieniu swojego miejsca na ziemi. Wszystkie te historie łączy jeden wspólny mianownik – dla ich bohaterów doświadczenie emigracji nigdy nie pokrywało się z ich pierwotnymi wyobrażeniami o tym, czym tak naprawdę będzie dla nich życie za granicą.

Dla osoby takiej jak ja, która kulturę brytyjską chłonie każdym porem skóry poprzez seriale, literaturę i filmy, reportaże Winnickiej są trochę jak strzał w twarz na otrzeźwienie. Bo często wydaje mi się, że skoro znam ich język, książki i jako-tako styl życia to rozumiem również samych Brytyjczyków, a przeprowadzka do Anglii z pewnością nie wywołałoby u mnie żadnego szoku kulturowego. Ba, zazwyczaj łapię się na myśli, że czułabym się tam jak ryba w wodzie. Po lekturze Angoli dociera do mnie, że niekoniecznie.

Winnicka zaczyna optymistyczną nutą i na początek rzuca nam kilka historii osób, którym mimo trudności się udało. Bo mieli pomysł – na siebie, na biznes – znali język i wiedzieli jak wykorzystać dane im możliwości. Pojawia się więc pan, który założył firmę sprzątającą – zaczynał od kilku sprzątaczek, obecnie zatrudnia ich ponad sto pięćdziesiąt. Są pracownicy finansowych korporacji z City, którym udało się wspiąć na wysokie stanowiska pomimo uprzedzeń i kłód rzucanych im pod nogi przez stereotypy. Są też i chłopcy, którym udało się skończyć prestiżowe prywatne szkoły – te, które nie wiedzieć czemu kojarzyły mi się zawsze z otwarciem na drugiego człowieka, tolerancją i z poszanowaniem cudzych wartości. Cóż, moje skojarzenia biorą się w dużej mierze z wyidealizowanego obrazka uśmiechniętego angielskiego ucznia w mundurku, który sprzedawała mi kultura popularna. Nic więc dziwnego, że bohaterowie Winnickiej już tutaj pozbawili mnie złudzeń. Fajnie byłoby chodzić do angielskiej szkoły, myślałam. Byłoby, myślę teraz, pod warunkiem, że nie jesteś emigrantem i nie zwracasz niczyjej uwagi swoim skażonym akcentem. Okazuje się bowiem, że najfajniejsza angielska szkoła nie istnieje. Jest nią Hogwart.

Jednak większą część książki zajmują wyznania osób, dla których emigracja oznaczała całkowitą, bądź częściową porażkę. Nic też dziwnego, że autorka zdecydowała się skupić właśnie na tej ciemnej stronie otwarcia granic z 2004 roku – nic tak nie łechce czytelnika, jak świadomość cudzego dramatu, przeżywana z wygodnego fotela we własnym domu, z którego nie emigrowałeś, bo sytuacja cię do tego nie zmusiła. Tymczasem kolejne reportaże pokazują ci sylwetki osób, którzy na wyspy polecieli nieprzygotowani, bez znajomości języka i realiów, bo pognała ich chwila, przycisnęła pustka ziejąca na koncie, wygoniły długi albo problemy rodzinne. Niektórym udało się odbić, inni wrócili do kraju z podkulonym ogonem. Lub nie wrócili wcale. Tragiczne skutki emigracji to nie jest mały problem – o jego skali mówią dobitnie osoby, które motywowane własnymi doświadczeniami postanowiły pomagać rodakom, którym się w Anglii nie powiodło. Mają tak dużo pracy, że nie nadążają z odpowiadaniem na kolejne zgłoszenia. Smutną pointę tych wszystkich losów stanowi historia pana, który założył zakład pogrzebowy, kierując swojego usługi głównie do Polaków. Z jednej strony to miło, że panu firma się rozwija. Z drugiej, skóra cierpnie, gdy czytamy, że jego „klientelę” stanowią głównie samobójcy, najczęściej mężczyźni. A wieść niesie, że interes do dziś kwitnie w najlepsze.

Trudno jednoznacznie stwierdzić, że Ewa Winnicka jest stuprocentową autorką tej książki. Ponieważ właściwie jej w niej nie widać – autorka całkowicie oddaje głos swoim rozmówcom, rejestrując w tekście ich styl wypowiedzi, swobodne wtrącenia. Sama ujawnia się jedynie w krótkich wstępach do każdego rozdziału, wprowadzając czytelnika w historię danej osoby. Bohaterowie reportaży często zwracają się do niej bezpośrednio, po imieniu, zdradzając jednocześnie w jakiej atmosferze powstawały wszystkie rozmowy – da się wyczuć tutaj duże zaufanie jakim obdarzali Winnicką, dzieląc się z nią własnymi porażkami i sekretami. Personalia wielu osób zostały zmienione, tak aby bliscy w kraju, nie byli w stanie ich zidentyfikować. To tylko świadczy o tym jak wielki wstyd towarzyszy tym, którym się nie udało – wstyd tak wielki, że nawet trwanie w nim na obczyźnie okazuje się być lepsze niż powrót do domu na tarczy.

W Angolach odnalazłam kilka mocnych zdań, które warto wykorzystać w charakterze złotych myśli. Zwłaszcza teraz, kiedy myśl o wyjeździe przemyka przez głowę chyba każdemu, kto dostaje do ręki dyplom ukończenia wyższej uczelni, a brak perspektyw spędza mu sen z oczu. Naturalnie zachęcam gorąco, aby samemu Angoli przeczytać i te zdania odnaleźć, zwłaszcza, że książka została nominowana do Nagrody im. Kapuścińskiego za reportaż literacki. Tymczasem podzielę się jednym z wniosków-ostrzeżeń, wystosowanym przez jedną z bohaterek reportaży – jeśli problemy w domu próbujesz rozwiązać wyjazdem, to wiedz, że emigracja tu w niczym nie pomoże.

angole_new1 (1)
Angole
Ewa Winnicka
Wydawnictwo Czarne, 2014
Liczba stron: 192

Podobne posty