Grzegorz Szymanik jest młodym reporterem Dużego Formatu i w większości to właśnie tam pierwotnie ukazały się reportaże zebrane w Motorach rewolucji. Kolejność poszczególnych reportaży jest chronologicznie odwrócona, co pozwala zauważyć jak zmienił się styl autora – jego pierwsze artykuły były dość chaotycznie, urywane, bez jasno określonej tezy. Zbiór rozpoczyna najbardziej obecnie paląca i prawdopodobnie najbardziej „atrakcyjna” dla czytelnika tematyka, czyli konflikt na Ukrainie. Choć jednocześnie to zaskakujące jak szybko dany temat może stracić na aktualności – rozmówcy Szymanika z Ukrainy wciąż wątpią w to, że ich kraj się rozpadnie, tymczasem my jako czytelnicy już wiemy, że ich historia pobiegła jeszcze bardziej tragicznym torem. Fragmenty o Ukrainie były dla mnie najbardziej poruszające. Nie tylko ze względu na ich aktualność, ale również na przerażającą geograficzną bliskość tych wszystkich wydarzeń, w obliczu których człowiek zaczyna zadawać sobie pytania o to jak krucha może być jego własna wolność.
Historia udowadnia niestety, że naszych bohaterów nie czekają szczęśliwe zakończenia – po Ukrainie przenosimy się do krajów arabskiej wiosny: Egiptu, Syrii, Mauretanii. W Egipcie poznajemy Ahmada, który stracił oczy na kolejnych
antyrządowych protestach na placu Tahrir. Na początku demonstrował przeciwko Mubarakowi, później przeciwko rządom Bractwa Muzułmańskiego, w przyszłości prawdopodobnie będzie musiał się buntować przeciwko rządom, które nastąpią po nich. I na fali każdego z następujących po sobie protestów tracił kolejne oko.
Ostatnia część książki prezentuje nam sytuację w byłych socjalistycznych demoludach – Białorusi, Azerbejdżanie, Czeczenii. Są to rozdziały najbardziej przygnębiające, ponieważ działalność tytułowych motorów rewolucji jest w nich najtrudniejsza. Nie ze względu na brutalność państwa (choć ta oczywiście, również jest w tekstach obecna), ale na bierność reszty społeczeństwa. W krajach dawnego bloku socjalistycznego rozpalanie iskry buntu jest najtrudniejsze, ponieważ ludzie zasiedzieli się w panujących tam reżimach. Nie są na tyle bogaci aby dać się uwieść imperialistycznemu kapitalizmowi, ani na tyle biedni, aby wyjść na ulice. Względny spokój jest dla nich wartością nadrzędną, a pojedyncze zrywy rewolucji reprezentuje terrorystyczna partyzantka.
Autor bardzo oszczędnie operuje słowem. Jego relacje składają się często z obrazów, dźwięków, pojedynczych wrażeń, najmocniej oddziałujących na wyobraźnie czytelnika. Szymanik rzadko osobiście ujawnia się w relacjach, najczęściej kryje się za wypowiedziami swoich rozmówców, mając świadomość, że nic nie pobije wypowiedzi żywych
świadków danych wydarzeń. Jednocześnie wykazuje niesamowitą reporterską wrażliwość. Jego osobliwy szarpany styl opowiadania historii widać najwyraźniej w rozdziale Koniec świata w słonecznikach – dla mnie najbardziej poruszającej relacji z całego zbioru. Opowiada o zestrzeleniu holenderskiego samolotu pasażerskiego na Ukrainie, dość obrazowo opisując reakcje miejscowej ludności na martwe ciała ofiar spadające na ich podwórka. Jeśli mielibyście przeczytać tylko jeden reportaż z całej książki – powinniście wybrać właśnie ten.
W tekstach Szymanik oddaje głos swoim rozmówcom i unika jednoznacznych ocen. Jednocześnie przyznaje, że w pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego się jak łatwo szafować sympatiami w zależności od tego, z którą stroną konfliktu rozmawia. Zdziwiła mnie ta deklaracja. Rozumiem potrzebę zachowania dziennikarskiej bezstronności, jednak nie rozumiem silenia się na obiektywizm w obliczu konfliktów na osi społeczeństwo-rząd. Zwłaszcza, że nie powiedział tego o Czeczeni, Syrii, czy Mauretanii, ale o Ukrainie – sporze, w którym (jak mi się wydawało) najłatwiej jest opowiedzieć się po właściwej stronie.
Przyznam, że reportaże są trudną literaturą do oceny, ponieważ nie jestem w stanie ocenić ich pod względem merytorycznym – zostawiam to specjalistom w danej dziedzinie. Mogę jedynie wypowiedzieć się na temat podejścia autora, ewentualnie sposobu w jaki przedstawia dany problem. Uważam, że reportaże każdy powinien dobierać odpowiednio do swoich zainteresowań, a ze swojej strony mogę jedynie polecić te najbardziej warte waszej uwagi. Dlatego też Motory rewolucji polecam. Ponieważ to coś, co czytelnikiem wstrząsa. I kolejny raz każe dziękować za to, że nie musimy utożsamiać się z jego bohaterami. Na razie.