Porozmawiajmy o TEJ scenie z „To”

7 października 2017

Skoro najnowsza ekranizacja To uleżała się już w kinach i opadł emocjonalny kurz związany z jej premierą, czas powiedzieć o tym, co zawsze wyskakuje mi w głowie, kiedy myślę o tej historii. O tym, czego nie da się odwidzieć, nie da się odmyśleć ani nie da się odwyobrazić, jeśli czytało się książkę.

Tak, musimy porozmawiać o TEJ scenie.

W porównaniu z moimi znajomymi sama zaczęłam czytanie Stephena Kinga dość późno, bo dopiero wtedy, gdy kupiłam sobie pierwszy czytnik. Właściwie większość ebooków, którymi rozdziewiczałam poprzedniego Kindla były horrorami Kinga. Carrie, Misery, Miasteczko Salem, Lśnienie – łykałam gościa jak młody pelikan, więc było tylko kwestią czasu, zanim wezmę się za To. A kiedy w końcu przełamałam swój paniczny strach przed klaunami (kroniki tego nie odnotowują, ale coś mi mówi, że za dziecięcia musiałam zobaczyć gdzieś fragment filmowej wersji z 1990 roku, bo uraz miałam straszny i wszystkie klauny w mojej głowie nosiły twarz Tima Curry’ego), to czytałam. I czytałam. Czytałam, czytałam i czytałam, i nie mogłam tego cholerstwa skończyć. Widzicie, z ebookami jest taki problem, że nie widać, ile mają stron. Sądziłam, że porywam się na objętościowego przeciętniaka, a nie na ponad tysiąc stronicową cegłę, którą można by zmiażdżyć chihuahuę.

Wiecie czego JESZCZE się nie spodziewałam? Zbiorowego seksu jedenastolatków w kanałach.

W oryginalnej, książkowej wersji To główni bohaterowie gubią się w kanałach Derry po tym, jak pokonują wielkie zło. Myślicie, że dostaną chwilę, aby zastanowić się nad swoją sytuacją? Rozważą dostępne opcje? Albo chociaż na pięć minut usiądą na ziemi, aby czytelnik mógł odczuć głębię ich rozpaczy i beznadziejne położenie? Nope, nic z tych rzeczy. Rozwiązanie bardzo szybko przychodzi samo – doznawszy nadnaturalnego olśnienia, Beverly zaczyna się rozbierać i sugeruje chłopcom, że jedynym sposobem na odnalezienie drogi powrotnej jest „zjednoczenie się” całego klubu Frajerów. Które dojdzie do skutku tylko wtedy, jeśli Beverly będzie uprawiała seks z każdym z nich. I robi to. Przez kilka długich, najbardziej chorych stron, jakie czytałam w swoim życiu.

stephen king to
Moja mina, gdy doszłam do TEJ sceny.

WTF Stephen?!

Ten temat musiał wrócić przy okazji przygotowywania najnowszej adaptacji książki. Przy czym, wciąż jestem zadziwiona tym, jak wiele osób słyszało o To, ale nie ma pojęcia, że taka scena się w nim pojawia. Nawet nie wiecie, ile w międzyczasie przeprowadziłam rozmów w schemacie:

Ktoś: O, kręcą nowe To.
Megu: Oho, ciekawe, co zrobią z TĄ sceną.
Ktoś: Jaką sceną?
Megu: …?! O Boże, z góry bardzo, bardzo cię przepraszam. A teraz słuchaj…

Obserwowanie, jak zmienia się twarz mojego rozmówcy (i jak coś mu w duszy umiera, bo umówmy się – w każdym coś umiera, gdy o tym słyszy), kiedy tłumaczyłam mu, o co tak naprawdę chodzi, dobitnie pokazuje, jak bardzo niepokojący jest to pomysł. I chociaż wiadomo, że w okolicach premiery nowego filmu będzie się o tym mówiło więcej, to zadziwiające, że wcześniej trzeba się było jednak trochę naszukać, żeby tę, jakże wartościową, informację znaleźć. Sama odniosłam wrażenie, że publicyści dość często przemilczali fakt istnienia tej sceny, jakby udawali, że do niczego takiego doszło.

Podobną drogą poszli twórcy obu ekranizacji. Choć pewnie sporo z zainteresowanych osób na informację o planowanym filmie myślało w panice: „o nie, tylko nie dziecięcy seks”, nie było się czego bać, bo ostatecznie ani w wersji z 1990 roku, ani w tej najnowszej niefortunna scena się nie pojawia. I bardzo dobrze. Podobno jedna z pierwotnych wersji scenariusza tegorocznego remake’u zastępowała stosunek seksualny sceną, w której Beverly delikatnie dotyka twarzy chłopców, przekazując im jakąś pozytywną energię, czy inne juju, ale twórcy najwyraźniej uznali, że nawet w ułagodzonej wersji jakiekolwiek przyznanie, że TA scena naprawdę istniała, absolutnie nie wchodziło w grę.

Czy mówienie o TYM fragmencie To stało się pewnym rodzajem tabu? Niewykluczone. Wystarczy przypomnieć, że w okolicach wydania książki prawie żadna z oficjalnych recenzji o nim nie wspominała. I owszem, twierdzę, że to dlatego, iż King to King i fani są gotowi mu wiele wybaczyć, a nawet zapomnieć. Gdyby autorem To był ktokolwiek inny, gość zapisałby się w historii tylko jako „ten ktoś bez nazwiska, kto stwierdził, że pisanie o dziecięcym gang bangu jest fajne”, a jego literacka kariera skończyłaby się na tej właśnie książce.

stephhen king klub frajerów

Moje stanowisko jest takie, że w ogólnej wymowie to absolutnie obrzydliwa (mała dziewczynka krzycząca „Tak, tak!”, kiedy szczytuje? POWAŻNIE?!) i zupełnie zbędna scena. Nawet powód do jej wprowadzenia jest pretekstowy – bohaterowie potrzebują się „zjednoczyć”, tylko po to, żeby wyjść z kanałów, nawet nie w celu pokonania przeciwnika, bo to zrobili chwilę wcześniej (przy czym, nawet w tej drugiej konfiguracji byłoby to absolutnie nie do przyjęcia). Tak zupełnie dosłownie, zbiorowy seks jest tutaj potrzebny tylko po to, żeby jednemu z chłopców orgazm odetkał przyblokowaną synapsę, w której zakodował sobie mapę kanałów.

Niesławny fragment w kanałach jest nie tylko zupełnie zbędny, nieodpowiedni na wszystkich możliwych poziomach, ale i szkodliwy dla samej książki, która, umówmy się, jest świetnym horrorem i ogólnie rzecz biorąc – bardzo dobrą powieścią. A tak to jest, wiecie, TĄ powieścią z dziecięcym seksem. Po co? Wycięcie tej sceny w ogóle nie zmieniłoby fabuły ani wymowy całej historii, stąd też mój wniosek, że ostatecznie scena została w książce, ponieważ King postawił na puste szokowanie odbiorcy. I wiedział, że ujdzie mu to płazem. Zastanawia mnie również, co też mieli w głowie jego redaktorzy i wydawca, skoro uznali, że publikowanie powieści ze sceną dziecięcego seksu jest zupełnie w porządku.

A przy okazji uważam też, że TA scena jest absolutnie niewytłumaczalna. Nie da się jej obronić. Desperackie szukanie dla niej usprawiedliwienia przez uczestników wielu dyskusji, na które natknęłam się w sieci, jest dla mnie czymś totalnie niezrozumiałym i bezbrzeżnie niepokojącym. Dlaczego niektórzy twierdzą, że zbiorowy seks jedenastolatków jest czymś dopuszczalnym w książce? Po co uprawiać dla niego interpretacyjną ekwilibrystykę, żeby udowodnić sens i zasadność jego wykorzystania? Czy to już jest ta skrajność, w którą niektórzy zagorzali fani Kinga są gotowi popaść, tylko po to, aby go bronić, czy może nieopatrznie zbłądziłam na jakieś dalekie rubieże internetu, na które nie powinnam się nigdy zapuszczać?

beverly stephen king to

Chyba najbardziej zadziwia mnie odnajdywanie w tej scenie pierwiastków feministycznych. Ponieważ to Beverly inicjuje stosunek, wszystko obserwujemy z jej perspektywy, bohaterka czerpie z niego przyjemność („sceny ze szczytującymi jedenastolatkami są bardzo piękne” – said no one ever), a seksualne przebudzenie obdarza ją jakąś mistyczną siłą, dzięki której panuje nad chłopcami. Czy to dostatecznie tłumaczy, co się tutaj wydarzyło? Absolutnie nie. Nie ma absolutnie nic feministycznego w jedenastoletniej dziewczynce, która obsługuje po kolei sześciu chłopców, a w grupie spełnia rolę Smerfetki. Tym bardziej, że Bev była ofiarą przemocy domowej i najprawdopodobniej molestowania ze strony ojca, więc jej podejście do ludzkiej seksualności, a zwłaszcza tego, co jest „dobrym dotykiem” nie mogło nie być skrzywione. Nieważne, czy w międzyczasie wyobraża sobie metaforyczne „orgazmiczne” ptaszki czy wyznaje każdemu chłopcu z osobna miłość. Zwłaszcza, że zbiorowy seks absolutnie nie czyni z Bev lepszej, wyzwolonej kobiety, ale w połączeniu z trudnym dzieciństwem doprowadza do tego, że w dorosłości wikła się w toksyczny i pełen przemocy związek. Także tego – women empowerment tak bardzo.

Zanim usiadłam do pisania, wyrządziłam sobie tę straszną krzywdę i przeczytałam całą scenę jeszcze raz. Tym, co najbardziej mnie uderzyło, a czego wcześniej nie zauważyłam (w ogóle to moja podświadomość usilnie próbowała wyprzeć poprzednie czytanie tego fragmentu) było to, że Bev praktycznie zmusza każdego z chłopców do tego, żeby się z nią kochał. Bo, nie uwierzycie, żaden tego nie chce (nie będę wchodziła w dywagacje na temat tego, czy stosunek między dziećmi w tym wieku jest w ogóle fizycznie możliwy). Wszyscy chłopcy po kolei mówią, że „nie mogą tego zrobić”, podczas gdy Bev uporczywie powtarza każdemu z osobna, że „owszem, może”. Co właściwie mogło wyniknąć z takiego wymuszonego zbiorowego stosunku poza dożywotnią traumą i nieodwołalnym upośledzeniem wyobrażenia wszystkich dzieci na temat ludzkiej seksualności? Jak dla mnie wszystkie dorosłe problemy Frajerów wiązały się bardziej z tym, że swój pierwszy raz odbyły w wieku jedenastu-dwunastu lat w śmierdzących kanałach, a nie z tym, że przeżyły spotkanie z Pennywisem.

Jeszcze inne tłumaczenie, na które się natknęłam, a pochodzi ono od samego Kinga, próbuje udowodnić, że omawiana scena to subtelna metafora przejścia z dzieciństwa do dorosłości. Whoa, whoa, chwila moment. Dzieci w wieku bohaterów nie potrzebują żadnego rytuału przejścia. Miałoby to o wiele więcej sensu, gdyby miały po piętnaście, szesnaście lat. Tutaj mają ich jedenaście (możliwe, że w czasie trwania akcji kilkoro z nich skończyło dwanaście). Poza tym wmawianie odbiorcy, że jakiekolwiek „przejście” w przypadku klubu Frajerów może się odbyć tylko i wyłącznie przez stosunek seksualny jest już chorą przesadą i dialektycznym potworkiem. Jeśli koniecznie chcemy zaserwować naszym dziecięcym bohaterom symboliczne dorastanie, to dodajmy przed dorosłością naturalny etap młodzieńczego dojrzewania i rozpocznijmy go bardziej po ludzku – do tego wystarczy pierwszy pocałunek. Tak naprawdę jedynym po części zrozumiałym punktem wspólnym pomiędzy To, a pojęciem seksu jest kwestia dziecięcego idiolektu. Wiecie, czyli to, że na dzikie seksy mówi się „robić to„. Ale to nie znaczy, że automatycznie trzeba kazać dziecięcym bohaterom przejść do rzeczy.

stephen king to

Oczywiście można próbować usprawiedliwiać Kinga, przywołując jego prywatne problemy z lat osiemdziesiątych. Nie jest wielką tajemnicą, że w tamtych czasach serwował sobie tak wybuchowe narkotykowo-alkoholowe koktajle, że nawet nie pamięta, jak napisał Cujo. Ale czy uczciwym jest machnięcie ręką na tę scenę i zbywanie jej ogromnej problematyczności tylko dlatego, że powstała pod wpływem? Nie sądzę. Zwłaszcza, że, obczajcie to – King do dzisiaj nie widzi w niej nic złego:

I wasn’t really thinking of the sexual aspect of it.

Serio, Stephen? Ani razu ci to przez myśl nie przeszło? Nie no, such legit, such wow. Ale to nie jedyne wytłumaczenie ze strony Kinga, w którym autor się gubi (i tak mam wrażenie, że stara się wypowiadać na ten temat jak najmniej, bo sam wie, że czegokolwiek by nie powiedział i tak nie ma szans się wybronić). Mianowicie w innym wywiadzie King stwierdził, że „fascynuje go to, jak często komentuje się tę jedną scenę seksu, a tak rzadko liczne sceny mordowania dzieci”. No nie wiem, Stephen. Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z tym, że sam w swojej książce uznajesz mordy na dzieciach za emanację ostatecznego zła, a z dziecięcego gangu bangu robisz gloryfikowane źródło mistycznej siły, która „jednoczy” całą grupę? Chyba jednak warto rozważyć taką opcję.

Przy czym, widzicie, ja jestem skłonna uwierzyć, że King autentycznie wierzy w to, że ta scena to jakaś totalnie akceptowalna subtelna metafora i dlatego nie widzi w niej problemu. Jednocześnie jakiś głosik z tyłu głowy (czy to ty, Pennywise?) podpowiada mi, że King doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest Kingiem – wiecie, jednym z najsłynniejszych autorów świata, który na swoich powieściach trzepie furę kasy – i że z tego tytułu mnóstwo rzeczy ujdzie mu ma sucho. Więc tak na dobrą sprawę wcale nie musi się tłumaczyć.

Oczywiście to nie znaczy, że w kulturze brakuje innych związków niepokojąco dziwnych ze względu na wiek bohaterów. Stuletni Edward i nastoletnia Bella są niepokojący. Miłość do Benjamina Buttona jest niepokojąca. Nieśmiertelna Arwena i o wiele młodszy Aragorn mogą być niepokojący. Gang bang jedenastolatków nie jest niepokojący – jest kurna CHORY. A używanie go jako wytrychu narracyjnego w powieści przekracza wszelkie granice tego, na co czytelnik powinien przymknąć oko. Jednocześnie sięgnięcie przez Kinga po ten motyw oraz fakt, że do dzisiaj jego powieść jest wydawana w nieocenzurowanej wersji (pomimo oczywistych przemian obyczajowych jakie zaszły na świecie od lat osiemdziesiątych), dobitnie pokazuje, jak wiele może wchłonąć papier. Innymi słowy – powieściom jesteśmy w stanie wybaczyć o wiele więcej niż ich filmowym adaptacjom.

PS. Disclaimer: moim celem nie jest deprecjonowanie całej twórczości Kinga, nawoływanie do jakiegokolwiek bojkotu albo cenzurowania To, ale omówienie konkretnego problemu, jaki widzę w jego książce.

PS. 2. Nie macie pojęcia jak bardzo trzeba uważać, żeby robiąc research do takiego tematu nie wpisać w Googlach hasła, które postawi na nogi całą okoliczną policję.

Podobne posty