W książkach, jak w życiu, zdarza mi się zabierać do rzeczy od dziwnej strony. Czego dowodem jest fakt, iż za twórczość Anny Kańtoch, jednej z najbardziej znanych polskich pisarek fantasy i pięciokrotnej laureatki Zajdla, zabrałam się od jej najnowszej książki, która przecież z fantastyką nie ma nic wspólnego. A może jednak?
Najnowsza powieść autorki, pierwsza opublikowana pod banderą wydawnictwa Czarne (które, jak wiadomo, wielbię niezmierzalną miłością, w związku z czym odmawiam przyznania, że jakakolwiek ich książka mogłaby zejść poniżej poziomu „dobrej”) to rasowy kryminał. „Rasowy” w takim rozumieniu, że garściami czerpie ze współczesnych nurtów gatunku: mamy tu niewiarygodną bohaterkę – jedynego świadka tajemniczej zbrodni z przeszłości, zimową, nieprzyjazną aurę znad dalekich fiordów i akcję zamkniętą w mikrokosmosie małego miasteczka.
W departamencie tajemnic (wink, wink) Łaska radzi sobie najlepiej, przeplatając ze sobą dwie płaszczyzny czasowe. W roku 1955 główna bohaterka jako sześcioletnia dziewczynka, na tydzień ginie bez wieści w lesie. Kiedy w końcu zostaje odnaleziona, pokryta jest warstwą zaschniętej krwi i nie potrafi powiedzieć, co działo się z nią przez cały ten czas – jak przeżyła? Kto się nią zajmował? W 1985 roku dorosła już Maria pracuje jako nauczycielka w pobliskiej szkole i tłumiona przez lata trauma z dzieciństwa daje o sobie znać, gdy w miasteczku zaczyna grasować seryjny morderca, a jego ofiarami zostają kolejne czternastoletnie dzieciaki. To, co lata wcześniej przydarzyło się Marii, a raczej to, czego bohaterka nie jest w stanie sobie przypomnieć o tamtych dniach w środku lasu, okazuje się być kluczem do rozwiązania zagadki i odkrycia tożsamości mordercy.
Wyraźnie widać, że intryga w książce została zaplanowana z chirurgiczną niemal precyzją – czytając kolejne rozdziały można sobie wręcz wyobrazić schemat wątków rozrysowany przez autorkę: tutaj zostawię zakamuflowaną wskazówkę, ten szczegół przyda się na samym końcu, ta wypowiedź to zasłona dymna, ten wątek poprowadzi donikąd (fałszywe tropy pojawiają się tu bardzo często), a to podkreślę tylko po to, aby podkreślić charakter postaci. Odkrywanie kolejnych elementów zagadki sprawiało mi najwięcej satysfakcji, nawet jeśli tego kim tak naprawdę jest morderca można było się domyślić już w okolicach jednej trzeciej książki. W kryminałach jest taki typ postaci, który zawsze każe ci się nieco dłużej zadumać nad scenami, w których ta występuje. I kiedy w jej obecności w głowie czytelnika po raz pierwszy zapali się czerwona lampka, później trudno już ją zignorować. Tak też jest i w tym przypadku, chociaż dzięki rozbudowanej intrydze i wielowątkowej narracji Łaska wcale nie rozczarowuje i nadal wciąga.
Do rozwiązania zagadki dochodzimy z dwóch stron, gdyż jednocześnie śledztwo prowadzi i milicja i główna bohaterka. Po stronie mundurowych na pierwszy plan wybija się porucznik Bogusz, osobnik tak samo kompetentny co interesowny. Z początku zdaje się być kreowany na pełnoprawnego, pozytywnego protagonistę – widzimy, że bardzo dobrze nadaje się na swoje stanowisko, dba o prawidłowy przebieg śledztwa i jako jeden z niewielu szybko kojarzy fakty. Z biegiem czasu na jego charakterze pojawiają się jednak kolejne rysy i w pewnym momencie wyraźnie widać, że bohater nie boi się nagiąć zasad, aby zamknąć sprawę jak najszybciej, a przez to zapewnić sobie awans. Aby jednak nie pogrążać dzielnej milicji za bardzo, obok Bogusza pojawia się postać równoważąca jego wady, w osobie pomagającej mu sierżant Beaty Drzymały. Jeśli chodzi zaś o główną bohaterkę, to Maria Lenartowicz jest niestety definiowana głównie przez swoją traumę – jej próby radzenia sobie z rzeczywistością wpisują się w ogólny, przytłaczający klimat powieści, ale nie pozwalają spojrzeć na nią inaczej niż przez pryzmat ofiary. Zwłaszcza, że życiowe nieszczęścia zdają się ciągnąć za Marią od samego urodzenia – szybko traci rodziców, wychowuje ją apatyczna ciotka, a w wieku trzydziestu sześciu lat żyje przytłoczona ciężarem egzystencji, bez ochoty i bez celu (za to z kotem). Fakt iż aktywnie dochodzi do tego kim jest morderca zdaje się być odkupieniem, którego potrzebuje aby móc w końcu zacząć żyć pełnią życia, jednak zamiast sympatii, którą chciałabym z siebie wykrzesać, trudno mi było odczuwać wobec niej coś więcej poza kurtuazyjnym współczuciem.
Kańtoch nie ukrywa, że czerpie inspirację ze skandynawskich kryminałów – akcja Łaski rozgrywa się zimą, w miasteczku przytulonym do lasu, gdzie, tak jak w przyrodzie, szerzy się przejmujący chłód śmierci, wszystkie wydarzenia zaś owiane są przejmującym, niemal nadprzyrodzonym niepokojem. I jeśli szukać gdzieś fantastycznych korzeni autorki, to widać je właśnie tutaj, w delikatnie upiornym, niekiedy tchnącym horrorem klimacie. Tym bardziej, że poszukiwany zabójca, nazywany przez Marię „Kartoflanym Człowiekiem” ma w sobie coś z demonicznego Pennywise’a. W ogóle cały koncept powieści, polegający na konfrontacji niedookreślonego zła w postaci „potwora” z dziecięcą niewinnością jego ofiar przywodzi na myśl To Kinga.
Łaska zawodzi jednak w miejscach, w których nowoczesny kryminał próbuje wyłamać się ze sztywnych ram gatunku – chociaż akcja książki rozgrywa się w komunistycznej Polsce autorka nie wykorzystuje okazji, aby stworzyć w swojej historii wiarygodne tło społeczne. Gdyby na początku każdego rozdziału nie przypominano mi, że bohaterowie żyją w roku 1985, równie dobrze mogłabym założyć, że opowieść przeniesiono do czasów współczesnych. Widać to zwłaszcza w ich charakterach i zachowaniach, na których życie w bloku sowieckich demoludów zdaje się wcale nie odciskać. Akcja Łaski równie dobrze mogłaby się toczyć w roku 2015. Jedynym przejawem mroczności schyłku PRLu jest w niej kilka sugestii, że na komisariacie bije się zatrzymanych. Oczywiście w książce pojawiają się słowa-wytrychy: milicja, żywność na kartki, puste półki, jednak nie pociągają za sobą dalszych opisów rzeczywistości, która dla naszych rodziców była z tymi pojęciami nierozerwalnie związana. Można by się kłócić, że szarawa aura apatii wypełniająca powieść jest właśnie takim niewypowiedzianym symbolem lat osiemdziesiątych, dla mnie jednak czegoś tutaj wciąż brakuje.
Łaska
Anna Kańtoch
Wydawnictwo Czarne, 2016
Liczba stron: 397