Kocioł baśni wszelkich – „Łowca i Królowa Lodu”

9 kwietnia 2016

Podobno na odcinanie kuponów od znanych produkcji wypada patrzeć krzywo. Tak samo jak na kontynuowanie serii, kiedy jej pierwsza część nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Łowca i Królowa Lodu zdaje się tym nie przejmować. Królewna Śnieżka i Łowca w mojej osobistej ocenie podpadał pod kategorię filmu „do sprzątania” – można na niego zerkać kątem oka, a fakt, że na chwilę odwrócimy się żeby zmyć naczynia wcale nie sprawi, że umkną nam ważne elementy fabuły, bo tych po prostu tam nie ma. To, że w porównaniu z pierwowzorem Łowca i Królowa Lodu wypada lepiej jest według mnie dziełem zwykłego przypadku (i wynikiem braku Kristen Stewart na ekranie – wybaczcie, osobisty uraz), gdyż twórcy wrzucili do swojego filmu tak wiele motywów skopiowanych z innych produkcji, że siłą rzeczy (i statystyki) przynajmniej kilka z nich musiało wypaść dobrze.

Co ciekawe, wchodząc do kina byłam święcie przekonana, że idę na klasyczny prequel. Jakimś cudem, będąc na bieżąco z informacjami na temat filmu i jego materiałami promocyjnymi, przegapiłam taki mały szczególik odnośnie tego, KIEDY tak właściwie rozgrywa się akcja filmu. Nawet twórcy nie byli do końca pewni, jak reklamować swoją historię – na pierwszych plakatach jak byk stało the story before Snow White, w materiałach prasowych hasło prequel pojawiało się częściej niż sequel, a ostatecznie okazało się, że większa część filmu rozgrywa się już po tym, co zobaczyliśmy w Królewnie Śnieżce. Zamieszanie informacyjne wokół fabuły filmu zdaje się jego twórców nie obchodzić; zakładam, że doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że co jak co, ale akurat scenariusz jest w Łowcy najmniej ważny.

406c121ad34339c8ce54dd7bcc3d052f-1200-80

Łowca to ten rodzaj filmu, który należałoby potraktować pokaźną dawką algorytmów i matematyki, aby wystawić mu ostateczną ocenę. Ma kilka bardzo dobrych elementów i kilka bardzo słabych i tylko od osobistych preferencji widza będzie zależało, na które z nich mocniej przymknie oko. Ja bardzo żałuję, że pozytywy filmu rozmywają się w jego miałkiej fabule. Historia jest do bólu przewidywalna i nie musimy się obawiać, że czymkolwiek nas zaskoczy. Najpierw mamy część prequelową, z której dowiadujemy się, że zła królowa Ravenna miała siostrę Elzę…ooops, sorry! Freyę – nie tyle równie złą, co raczej skrzywdzoną przez los, a przez to popchniętą do okrutnych czynów. Po stracie ukochanej córki Freya rozpoczyna osobistą krucjatę przeciwko miłości w swoim królestwie, dlatego porywa dzieci wieśniaków i szkoli je na armię Łowców, dzięki której podbija kolejne państwa na północy. Ten śmieszny redcon (nie żebyśmy kiedykolwiek w Śnieżce usłyszeli, że oprócz demonicznej Charlize Theron w sąsiedztwie żyje jeszcze jedna królowa, której należy się obawiać) pozwala na wprowadzenie originu postaci Erica i Sary, pary Łowców, która zapałała do siebie zakazaną miłością, a później na rozkaz Śnieżki (która osobiście się w filmie nie pojawia, ale Sam Claflin w roli herolda w dziwnej peruce „godnie” ją zastępuje) wyrusza odzyskać zaginione magiczne zwierciadło Ravenny.

Nie wiem, czy twórcy mieli jakiś artystyczny cel w kręceniu Łowcy (poza oczywistą chęcią nabicia sobie kabzy), ale widać, że próbowali zaskarbić sobie sympatię miłośników odmiennych gatunków fantastyki, mieszając w swoim filmie znane im już motywy. Z klasycznych produkcji Disneya zaczerpnięto cukierkową estetykę i sympatyczne zwierzątka, z rozmaitych RPGów fantastyczne stwory: gobliny i knąbrne krasnoludy, a chcąc zadowolić fanów dorosłego fantasy pokroju Gry o Tron do filmu wrzucono scenę seksu i głównych bohaterów, mówiących niezidentyfikowanym szkocko-podobnym akcentem (co wypada kuriozalnie, zwłaszcza, że w poprzedniej części bohater grany przez Hemswortha mówił normalnie).

Huntsman

Dynamika pomiędzy bohaterami opiera się w głównej mierze na spięciach pomiędzy Erikiem i Sarą. Śnieżka dała nam do zrozumienia, że Erik stracił ukochaną żonę, Łowca z kolei przywraca ją do życia, czy może raczej – tłumaczy, że ta nigdy nie zginęła. Coś, co mogło być ciekawą wariacją na temat baśniowego małżeństwa (bo w końcu baśnie zazwyczaj na ślubnym kobiercu się kończą, a nie zaczynają) okazuje się niestety zupełnym niewypałem, bo słabe dialogi i grubymi nićmi szyty konflikt pomiędzy parą protagonistów zupełnie pozbawiony jest chemii. A umówmy się – ile razy reżyser nie kazałby Hemsworthowi odwracać uwagi widzów od faktu, że jego postać jest wycięta z kartonu i hipnotyzować ich swoim oszałamiającym uśmiechem, ta sztuczka zadziała tylko za pierwszym razem. Z całej ekipy najlepiej wypadają krasnoludy (w polskim tłumaczeniu napisów uparcie nazywane „karłami”, co w niektórych momentach naprawdę wypada niesmacznie, zwłaszcza wtedy, gdy bohaterowie rozprawiają na temat obrzydliwej aparycji „karlic”) – choć wprowadzone jako comic relief, tylko po to, aby nie wkładać przekleństw w usta głównych – ludzkich – bohaterów, ich cyniczne komentarze są jedynymi dialogami w filmie, które udowadniają, że w postaciach pulsuje jeszcze jakieś życie.

1200

Wbrew pozorom, poza krasnoludami dobre wrażenie robi również Freya. Żeby jednak w pełni docenić zalety jej postaci, należy wyłamać się z ram historii i nieco sobie do niej dopowiedzieć. Bohaterka grana przez Emily Blunt dostała prawdopodobnie jedną z najciekawszych historii w całym filmie i to taką, która owiewa origin czarnego charakteru pewnym rodzajem świeżości. Złe królowe w baśniach biorą się albo znikąd (od dzieciństwa hodując w sobie ziarno diabelskiej goryczy i nienawiści do świata) albo ze złamanego serca. W historii Freyi złamane serce również się pojawia, ale nie jest tak samo ważne, jak fakt posiadania przez nią dziecka i zazdrość pomiędzy siostrami o możliwość przeżycia macierzyństwa. Równie ciekawe jest to, że w baśni dostajemy bohaterkę królewskiego rodu, która decyduje się dziecko wychować sama (co prawda wierzy, że ukochany porzuci rodzinę, aby z nią być, ale wcześniej Freya rodzi córkę bez jego wsparcia). Pożar, w którym ginie jej córka nie tylko przebudza w królowej magiczne moce, ale również zabija w niej wszelką nadzieję i ludzkie uczucia – od tego momentu Freya uważa miłość za siłę prowadzącą do nieszczęścia i chcąc uchronić przed nią inne dzieci w królestwie, odbiera je rodzicom. To czyni z niej najbardziej niejednoznaczną i interesującą postać w filmie. Nie mamy wątpliwości, że Freya jest tutaj czarnym charakterem, ale jednocześnie widzimy, że jej przemiana w złą królową jest niezawiniona, a prawdziwym złoczyńcą jest Ravenna. Chcąc uchronić dzieci przez miłością (a przy okazji wypełnić za ich pomocą pustkę w sercu po zmarłej córce) Freya niejako sama im ją oferuje, na swój własny pokręcony sposób – w finale filmu wyraźnie widać, że lodowa królowa naprawdę kochała Łowców i popchnięta do ostateczności, była gotowa się dla nich poświęcić.

the-huntsman-winters-war-2016-emily-blunt-charlize-theron

Za żadne skarby nie mam zamiaru namawiać was na pójście do kina, ale Łowca ma jeden ogromny pozytyw, który w ostateczności sprawia, że nie można uznać spędzonego na nim czasu za zmarnowany. Mianowicie – wizualnie to jest oszałamiająco piękny film. Trudno się z resztą dziwić, skoro jego reżyser – Cedric Nicolas-Troyan – jest bardziej specjalistą od efektów specjalnych niż pierwszoligowym filmowcem. Niewiele jednak jest takich produkcji, w których każdy cent przeznaczony CGI można uznać za dobrze wydany – tutaj efekty specjalnie są zachwycające, tym bardziej, że nie użyto ich w typowy sposób, na bitwy wielkich armii czy przerażające potwory, ale na zaprojektowanie wnętrz, strojów i detali. Każda scena kręcona w pałacu Freyi zapiera dech w piersiach – co drugi kadr można sobie powiesić na ścianie – zwłaszcza te, w których jedna, albo druga zła królowa pojawia się na ekranie w kolejnej, nowej sukni. Wyjście Ravenny z lustra to wizualny majstersztyk, tak samo jak jej bardziej sfatygowana odsłona, kiedy wiedźmowatej królowej czerń duszy zaczyna dosłownie wyciekać z ust. Muszę też pochwalić twórców za koncepcję goblinów, bo ze wszystkich przedstawień tych stworzeń w filmach design z Łowcy, nawiązujący bezpośrednio do uwielbienia, jakim gobliny darzą złoto (mają pozłacane rogi i szyje obwieszone łańcuchami) jest najbardziej interesujący. Poza tym totalnie kupił mnie wąż porośnięty trawką z zaczarowanego lasu. O wiele bardziej niż jeż pokryty stadem motylków (mówiłam, że skupiali się na detalach?).

TheHuntsman_WintersWar_trailer

Jeśli więc szukacie powodu, aby wybrać się do kina na Łowcę i Królową Lodu, możecie się usprawiedliwiać względami estetycznymi i podziwem dla filmowych karier występujących w nim aktorów. Pod względem fabularnym film nie będzie miał wam nic ciekawego do zaoferowania (żeby nie było – ostrzegałam), ale jeśli komuś mięknie serduszko na widok lumberseksualnego Chrisa Hemswortha albo posągowej Theron, to da się przymknąć oko na dziury w scenariuszu i wciąż dobrze się na filmie bawić.

Sidenote 1: Jestem szczerze zaskoczona faktem, że córka Freyi nie okazuje się być Śnieżką. Ręka do góry, kto również spodziewał się takiego twistu.

Sidenote 2: Zakończenie sugeruje, że to jeszcze nie koniec historii z baśniowego universum. Także jeśli film zarobi odpowiednie pieniądze, możemy się spodziewać, że Hemsworth znów sięgnie po toporek.

Podobne posty