Tell me, do you bleed? albo ta notka o miesiączce w popkulturze

7 kwietnia 2016

Nie trudno odgadnąć jakie wiekopomne dzieło zainspirowało powstanie tego tekstu. Od kiedy po raz pierwszy ujrzałam w trailerze do BvS mroczną i ociekającą patosem scenę, w której Batman zadaje Supermanowi słynne już w tym momencie pytanie, dotykające problemu jego człowieczeństwa, byłam pewna, że zestaw skojarzeń, jaki zaistniał w mojej głowie nie miał nic wspólnego z oryginalnym zamysłem twórców. Ba, jestem przekonana, że nie byłam jedyna (tak koślawa wypowiedź aż prosiła się o menstruacyjną interpretację). To, co według scenariusza miało sugerować widzowi niejednoznaczną naturą Supermana i pozwalało zrozumieć głębokie rozterki, targające Batmanem, w rezultacie okazało się być prostym pytaniem o to, czy Superman miesiączkuje (w obliczu takiego pokładu mhroku i powagi, jakimi bombardował nas film, naprawdę trudno się dziwić, że moje myśli postanowiły ratować się ucieczką w absurd). I co ciekawe, gdyby zamienić kombinację bohaterów w scenie i zastąpić Supermana Wonder Woman, zadanie tego samego pytania wciąż byłoby jak najbardziej zasadne. Jednak ponieważ skojarzenie z menstruacją byłoby wtedy już zbyt oczywiste, jestem święcie przekonana, że taka scena nie miałaby prawa powstać. Zasugerowanie, że popularna bohaterka miesiączkuje? O nie, w to się nie bawimy. W popkulturze kobietom krwawić nie wolno.

Innymi słowy – dzisiaj porozmawiamy o miesiączkach. Czytelniku – odwagi!

Miesiączka w popkulturze - Batman

Surfing the crimson wave

W zachodniej kulturze płyny ustrojowe i wszelkie inne substancje opuszczające ludzki organizm wciąż objęte są pewnym rodzajem tabu. Jak bardzo posuniętym rozwojem cywilizacyjnym byśmy się nie szczycili, pewne procesy fizjologiczne wzbudzają w nas obrzydzenie, albo posługując się bardziej plemiennym terminem – są po prostu nieczyste. Rozmowy na temat wydalania, wymiotów, ejakulacji czy w końcu miesiączki, są w pewien sposób nie na miejscu, a na widok krwi w realu większość z nas pewnie odwróci wzrok. Jednak wydzielina wydzielinie nierówna – w popkulturze krew może radośnie chlustać z każdego innego otworu w ciele poza drogami rodnymi kobiety (żaden inny zabieg medyczny nie jest tak czysty i higieniczny jak filmowe porody) i prędzej natkniemy się na piętnaście fekalno-rzygowych dowcipów pod rząd niż na sugestię, że któraś z oglądanych przez nas bohaterek mogłaby akurat mieć okres.

Ok, przyznaję – sugestia, iż fikcyjne kobiety nie krwawią była z mojej strony celową hiperbolą. To nie prawda, że temat miesiączki w popkulturze nie istnieje, bo owszem, wspomina się o niej – półgębkiem, po cichu, albo z wykorzystaniem uroczego eufemizmu: ten czas, kobiece dni, przyjazd ciotki, surfowanie na czerwonej fali (to z Clueless), bądź też comiesięczny prezent od matki natury (a to z reklamy Tampaxów). Oczywiście zdarzają się też nieliczne przypadki, kiedy ktoś użyje normalnej nazwy dla tego zjawiska, lecz na całe szczęście to tylko pojedyncze incydenty – wszak wszyscy wiemy, że hasło „okres” wypowiedziane na ekranie otwiera tunel czasoprzestrzenny do innego wymiaru, gdzie wszyscy jesteśmy zmuszeni rozmawiać o podpaskach, skurczach i częstotliwości zmieniania tamponów. Więc na wszelki wypadek lepiej go unikać.

Miesiączka w popkulturze - Lśnienie
Ty powiesz, że to scena z Lśnienia, a dla nas to drugi dzień okresu

No periods, period!

Jest taki wdzięczny trop zwany no periods, period. Opiera się on na założeniu, iż w popkulturze temat kobiecego okresu pojawia się jedynie w odpowiednim, fabularnym kontekście. Jeśli takiego kontekstu brakuje, film, serial albo książka nigdy nawet nie zająkną się o tym, że występująca w nich bohaterka mogłaby miesiączkować. Bardzo ogólny i tępym toporem ciosany podział zakłada, że literatura najczęściej ukazuje menstruację w kontekście przechodzenia z dzieciństwa w dorosłość, seriale i filmy z kolei wykorzystują ją jako przedmiot dowcipu, zazwyczaj niezbyt wyszukanego. Z moich osobistych obserwacji (niepopartych absolutnie żadną statystyką) wynika zaś, że tematyka okołookresowa w popkulturze występuję najczęściej wtedy, gdy… ten się nie pojawia. Innymi słowy, kiedy nasza bohaterka zachodzi w (zazwyczaj niespodziewaną) ciążę.

Mistyczny pierwszy okres

Nie istnieje taki gatunek książek ani rodzaj produkcji telewizyjnych, po które można by specjalnie sięgnąć w poszukiwaniu przykładów menstruacji w popkulturze. Jeśli jednak na taki motyw trafimy, mamy całkiem spore szanse, że będzie on osadzony w kontekście pierwszego okresu doświadczanego przez bohaterkę. I teraz, w zależności od rodzaju utworu, z jakim obcujemy może to być dla niej przeżycie triumfalnego przejścia do dorosłość albo wstydu i traumy. W tak zwanych produkcjach familijnych dziewczęta mają więcej szczęścia – pierwsza miesiączka to dla nich okazja do intymnych rozmów z matkami i babciami, które perspektywę comiesięcznego krwawienia przedstawiają jako symboliczne włączenie do wspólnoty prawdziwych kobiet i mistyczny moment życiowego przełomu (czyli cukierkowy bullshit, dzięki któremu nieświadomym dziewczynkom łatwiej jest przełknąć perspektywę 30 następnych lat z cyklicznym występowaniem bolesnych skurczów). Takie sceny dostajemy w The Bill Cosby Show czy Siódmym Niebie, gdzie mają one spełniać również funkcję edukacyjną dla młodego odbiorcy. Co ciekawe bohaterki, które doświadczają na ekranie pierwszej miesiączki bardzo często w tym temacie wyedukowane nie są, a tajemnice własnego ciała poznają razem z widzem.

Adekwatnym przykładem będzie jeden z odcinków animowanej Aparatki (skądinąd bardzo przyjemnego serialu), w którym to Sharon dostaje skurczy w czasie jeżdżenia z chłopakiem na rolkach. Alden (rzeczony chłopak) nie mając pojęcia, co się dzieje na szybko diagnozuje u niej atak wyrostka i wzywa pogotowie. I choć chwilę później bohaterka przeżywa chwile grozy, gdy Alden w szpitalu dowiaduje się od pielęgniarki, co tak naprawdę jej dolegało, cały odcinek w bardzo przystępny sposób serwuje tematykę okresu w sosie strawnym dla nastoletniego widza, tłumacząc, że to coś zupełnie normalnego, a nie powód do wstydu.

Miesiączka w popkulturze - Błękitna Laguna

Jednak nie wszystkie pierwsze miesiączki przychodzą tak gładko. Pamiętacie film Moja dziewczyna? Jedną z niewielu produkcji, w której Macaulaya Culkina można było nazwać „słodkim dzieckiem”? Kiedy Vada, główna bohaterka, dostaje pierwszy okres, jest święcie przekonana, że to krwotok wewnętrzny i że na pewno umrze. Chociaż i tak jest w nieco lepszej sytuacji od Emmeline z Błękitnej Laguny, bo ma wokół siebie dorosłych, którzy mogą jej wszystko wytłumaczyć. Emmeline z kolei nie ma zielonego pojęcia, co się z nią dzieje, choć instynktownie wyczuwa, że przebywający z nią na pacyficznej wyspie Richard powinien ją zostawić w spokoju. Jednak najbardziej dramatycznym przedstawieniem pierwszego okresu w filmie jest scena pod prysznicem z Carrie, w której to główna bohaterka na widok miesiączki dostaje ataku histerii, a chwilę później zostaje obrzucona przedmiotami higieny osobistej przez koleżanki.

Magiczny pierwszy okres

Przykład Carrie łączy się z jeszcze jednym popularnym motywem – fantastyka, a zwłaszcza horror lubi patrzeć na okres jako na emanację sił witalnych, w której początek znajdują nadprzyrodzone moce bohaterki. Zwłaszcza horror ma z tym pewien, jakby nie mówić kłopot, bo z miesiączkującej kobiety robi najczęściej broczące krwią monstrum. Gatunek, który lubi przenosić na taśmę filmową symbole naszych ukrytych lęków, menstruację odczytał głównie w kontekście fizycznej realizacji groźniej kobiecej seksualności, dopisując do niej automatycznie śmierć i przemoc. A więc kim jest miesiączkująca kobieta w horrorze? No potworem jest, no. Carrie za pomocą swoich nowo nabytych mocy morduje prawie całą szkołę, a dla Ginger z Ginger Snaps miesiączka jest pierwszym krokiem na drodze do przemiany w żądnego krwi lykantropa (cykliczność menstruacji i transformacji w wilkołaka jest tu nie bez znaczenia). Kiedy zaś sięgniemy po komiks Fables znajdziemy w nim postać Frau Totenkinder – wiedźmy z której originu również dowiadujemy się, że zdolności magiczne pojawiły się u niej wraz z pierwszą krwią. Z resztą ta bardzo szybko przestała jej wystarczać i Totenkinder musiała przerzucić się na mocniejsze substancje, a każde dziecko wie, że do uprawiania czarów nic nie nadaje się lepiej od krwi niemowląt.

Miesiączka w popkulturze - Carrie
Ty powiesz, że to scena z Carrie, dla nas to trzeci dzień okresu

PMS = Przed Miesiączką, Sieroto!

Horrory horrorami, ale wyobrażenie miesiączkującej kobiety jako oszalałego kłębka nerwów, zagrażającego sobie i otoczeniu (a zwłaszcza mężczyznom) rozpleniło się i na dobre zakorzeniło w całej popkulturze. Jest to obraz nie tylko krzywdzący, ale też zupełnie nieprawdziwy, a wziął się stąd, że ktoś, kiedyś, wspominając w swoim dziele po raz pierwszy o bohaterce z okresem, pochrzanił sobie PMS z menstruacją i zlał oba zjawiska w jedno (przypomnijmy – PMS to okres tygodnia, dwóch przed okresem. I to właśnie wtedy niektóre kobiety stają się bardziej drażliwe). Dlatego teraz każda fikcyjna kobieta doznaje na początku cyklu dziwnej odmiany charakteru, bez powodu wpada w złość i najlepiej w ogóle nie wchodzić jej w drogę. Co ciekawe przy całym szerokim wachlarzu dolegliwości towarzyszących najpierw PMSowi, a później miesiączce, popkultura z maniackim uporem ignoruje wszystkie te, które nie podpadają pod kategorię „wahań nastroju”. W związku z tym w żadnym serialu nie uświadczycie miesiączkującej/PMSującej bohaterki, skarżącej się na tkliwość piersi, wzdęcia, mdłości, biegunkę, ból w krzyżu, ból głowy czy ból brzucha, macie za to jak w banku, że jeśli nie wybuchnie komuś płaczem w twarz, to przynajmniej zagrozi mu śmiercią bez większego powodu (ewentualnie będzie pochłaniać czekoladę w hurtowych ilościach). I nawet nie wspominam o tej szczęśliwej ćwierci kobiecej populacji, która w czasie okresu nie odczuwa żadnych dolegliwości – ta dla popkultury po prostu nie istnieje. Czy to na wielkim, czy na małym ekranie miesiączkująca kobieta to wkurwiona kobieta.

Miesiączka w popkulturze - New Girl

Mężczyzna w okresie

Co najbardziej zabawne popkultura zdaje się nie upatrywać w menstruacji źródła dyskomfortu dla kobiet. Zamiast tego dokonuje dziwnej manipulacji w okolicach środka ciężkości całego problemu w taki sposób, że osobami najbardziej cierpiącymi przez kobiecy okres są otaczający ją… mężczyźni. Rozmaite produkcje bardzo często sięgają po tego rodzaju negatywną narrację – mężczyzna cierpi, bo menstuująca kobieta ma humory, kobieta zrzuca odpowiedzialności za swoje zachowanie na okres, miesiączka destrukcyjnie wpływa na życie erotyczne bohaterów, zaś emanacją ostatecznego złą w najczystszej postaci jest sytuacja, kiedy dojdzie do tak zwanej synchronizacji cykli i kilka kobiet mieszkających razem zacznie krwawić w tym samym czasie. Tak stało się w jednym z odcinków Modern Family (w którym sterroryzowany nastrojem kobiet w swojej rodzinie Luke krzyczał They’re monsterating!”), 6teen (kreskówka, u nas znana jako Szóstka w pracy; trzy główne bohaterki na czas okresu wręcz zamieniają się osobowościami) i Grey’s Anatomy (Meredith i Izzie napadły na George’a, za to, że nie kupił im tamponów). Nie zgadniecie, dla których postaci było to bardziej traumatyczne przeżycie.

Miesiączka w popkulturze - Elizabeth Banks

Nie znaczy to oczywiście, że nie zdarzają się również bardziej rozgarnięci męscy bohaterowie, którzy rozumieją potrzeby swoich partnerek. Dobrym przykładem będzie tutaj Adam (Ashton Kutcher) z No Strings Attached. W dniu kiedy Emma (Natalie Portman) i jej współlokatorki (oraz jeden współlokator-gej w ramach moralnego wsparcia) synchronicznie znoszą męki okresu w odosobnieniu, Adam przynosi im karton babeczek i płytę z miesiączkową playlistą. Watch and learn guys, watch and learn.

Choć jeden Adam wiosny nie czyni, pozytywne sygnały na nim się nie kończą. Niekiedy mogłoby się wydawać, że małymi kroczkami okres zdaje się wychodzić z popkulturalnej jaskini. Podczas gdy w starszych produkcjach miesiączka naznaczona była społecznym stygmatem, jako prywatna i wstydliwa przypadłość, którą należało przeżywać w sekrecie, a już na pewno w ukryciu przed mężczyznami (sam fakt, iż ktoś mógł domyślić się, że ta menstruuje był dla bohaterki powodem do wstydu), nowsze filmy i seriale zdają się być o wiele bardziej otwarte na sceny, w których fikcyjna kobieta jasno przyznaje się do swojego stanu. Nie przekłada się to co prawda na większą obecność menstruacji na ekranie, ale jej ewentualne pojawienie się obecnie nie szokuje już tak jak kiedyś. Tym bardziej mężczyzn. Tym jednak wciąż nakazuje się zachowanie odpowiedniego dystansu w obliczu kobiecego cyklu – ci bohaterowie, którzy przejawiają jakiekolwiek zainteresowanie jego przebiegiem bardzo często portretowani są jako jednostki odstające od normy. W jednej ze scen Parcs & Recs okazuje się, że grupa starszych urzędników miasta od lat monitoruje cykle Leslie Knope, aby wiedzieć, kiedy mogą spodziewać się u niej ataku PMSu; w Big Bang Theory Sheldon próbuje zrobić to samo z cyklem Penny. Nawet Chandler i Joey z Przyjaciół potrafią określić, kiedy nadchodzi „ten czas” dla Moniki i Rachel. Najbardziej ekstremalnym przypadkiem będzie tutaj sprawa z jednego epizodu Law & Order: Special Victims Unit, w którym to seryjny gwałciciel specjalnie śledzi cykle swoich ofiar, aby zaatakować w takim momencie, kiedy szansa na zajście w ciążę jest największa. Jest jedna rzecz, która łączy powyższe przykłady – w popkulturze monitorowanie kobiecego cyklu przez mężczyzn nie służy kobietom. Bohaterowie nie zdobywają wiedzy na temat miesiączki po to, aby lepiej rozumieć swoje partnerki i okazać im wsparcie, kiedy okres w końcu nadejdzie – robią to, aby sami się na niego przygotować, uchronić przed najbardziej dokuczliwymi objawami ekranowego PMSu and last but not least zdobyć nad kobietą pewnego rodzaju kontrolę.

Miesiączka w popkulturze - No Strings Attached

Wielka nieobecność

Taki miał być tytuł notki na samym początku. Z tym że, po omówieniu tylu przykładów widać, że, nie byłby on do końca adekwatny. Temat miesiączki w popkulturze istnieje, czy może raczej, pojawia się od czasu do czasu, o ile da się go wpisać w odpowiedni kontekst i wykorzystać w charakterze dowcipu, symbolu dojrzewania, manifestacji dziwnie pojętego mistycyzmu, albo w końcu jako nawiązanie do ewentualnej ciąży. Brak takich kontekstów, a w konsekwencji tabu nałożone na menstruację w popkulturze, pozwala na spojrzenie na jej dzieła pod zupełnie innym kątem i otwiera pole dla nowych interpretacji. Jak krew menstruacyjna wpływa na wampiry? Czy Edwarda ciągnęło do Belli bardziej, kiedy miała te dni? Czy w świecie Harrego Pottera istniały zaklęcia uśmierzające bóle menstruacyjne? Czy trybutki z Igrzysk Śmierci mogły dostać od sponsorów podpaski? Jak z okresem radziły sobie boharki LOSTów? Jak wyglądają cykle u tolkienowskich elfów? I czy Supergirl z okresem może sobie zrobić wolne?

Miesiączka w popkulturze - Mała Syrenka

Możliwe, że niektórzy z was zadają sobie pytanie – po co w ogóle o to pytać? Po co domagać się aby temat miesiączki pojawiał się w popkulturze częście? To zastanawiające, ile osób, słysząc o czym mam zamiar napisać reagowało zaczepnym: „Co następne? Notka o kupie i sikach?”, automatycznie wrzucając kobiecy okres do jednego wora z ekskrementami. A o tym przecież rozmawiać nie wypada – wydzieliny są nieczyste (przy czym, znowu, prędzej serialowy bohater dostanie biegunki w miejscu publicznym, niż kobieca postać przyzna się do miesiączki). Z tym, że jest ogromna różnica pomiędzy produktami ludzkiego wydalania, a menstruacją. Ponieważ wydalamy absolutnie wszyscy, a okres to proces, który zachodzi jedynie u połowy populacji. Jest nierozerwalnie sprzężony z płcią i tak mocno obwarowany kulturalnymi stygmatami i latami niezrozumienia, że tej części ludzkości, która go nie przeżywa należy łopatologicznie tłumaczyć na czym tak właściwie całe zjawisko polega. Jakby na to nie patrzeć, miesiączka jest jedynym wspólnym doświadczeniem dla kobiet na całym świecie – mamy jak w banku, że na pewnym etapie swojego życia każda z nas będzie musiała ją przejść (choć niekoniecznie w ten sam sposób). W popkulturze jednak menstruacja wciąż jest nieobecna w swoim najbardziej pierwotnym znaczeniu – jako całkowicie naturalny proces, który przez lata, uparcie powtarza się co miesiąc w organizmie każdej kobiety – także tej fikcyjnej. I to właśnie z tym rodzajem menstruacji konsumentki popkultury mogłyby się utożsamiać najbardziej, gdyby tylko twórcy zdecydowali się do niego nawiązać. Jeśli już promujemy równouprawnienie i afirmację kobiecości, róbmy to z całym dobrodziejstwem inwentarza.

W bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedy znowu będę leżeć z kotem na lędźwiach, łykając kolejne ibupromy jak cukierki i klnąc z bólu na czym świat stoi, chciałabym móc zobaczyć w ulubionym serialu bohaterkę, która spokojnym tonem stwierdza, że ma okres, a przy tym nie dostaje napadu szału. Chcę filmu, w którym mężczyzna zapyta partnerkę o termin jej miesiączki po to, aby w odpowiednim momencie przyjść potrzymać ją za rękę, a nie spieprzyć w siną dal. Marzy mi się członkini X-men, która zamiast polecieć na akcję zostanie z termoforem w łóżku. Drodzy twórcy – po prostu pozwólcie swoim bohaterkom krwawić.

  • Beryl Autumnramble

    „targające Batmanem, w rezultacie okazało się być prostym pytaniem o to, czy Superman miesiączkuje” – w sumie, czemu nie? Lata, świeci oczami, diabli wiedzą, jakie jeszcze cuda zawiera te kosmiczne ciało.
    (Był taki bardzo piękny polski fik, w którym niezmiernie konserwatywny pastor próbujący pogodzić koncepcje „uratował moje dziecko” i „woli facetów” dochodzi do konkluzji, że widocznie Superman jest nieco skołowaną samicą swojego gatunku.)

  • Nie wiem jak Edwardowi, Lestatowi smakowało, z tego co pamiętam (w „Diable Memnochu”, scena jest na samym końcu książki, więc nie trzeba sie przebijać przez cały ten mistyczny BS. Gdybyś poszukiwała w celach badawczych). No i mamy przecież tę „uroczą” scenę w „50 twarzach” z tamponem.

    W sumie, mi też strasznie brakuje bohaterek, które przeżywałyby okres inaczej niż jedząc czekoladę i będąc niestabilnymi emocjonalnie (o tym, żeby którejś włączała się nadwrażliwość na zapachy już nie marzę, ale może chociaż jakieś odniesienie do bólu?). I bohaterów, którzy pytaliby partnerkę jak mogą jej pomóc i to robili (bo czasami zamiast tej cholernej czekolady lepiej działa śledź z cebulką).

    PS. zupełnie nie na temat, ale że to mały lifehack, to tu zostawię (jak coś, daj znać wywalę z komentarza). Otóż jeśli możesz,spróbuj Pyralginy 500 rozpuszczalnej. Smakuje obrzydliwie, ale działa szybko i naprawdę pomaga. Piszę jako osoba, która Nospę i Ibuprom może łykać jak curkierki.

    • Dorzucam od siebie, że często jedzenie olejów roślinnych również pomaga uśmierzyć bóle miesiączkowe, albo przynajmniej zmniejszyć je jeśli są dotkliwe. Oliwa zamiast masła i awokado rulez.

    • @annaflaszaszydlik:disqus Czekałam, aż ktoś wspomni pamiętną scenę z „Memnoch the Devil”. Przeczytane w nastoletnim wieku zrobiło na mnie spore wrażenie… a także odpowiedziało na kilka podświadomych pytań odnośnie stosunku pewnych mężczyzn do miesiączki swych partnerek. Szkoda, że nie jest to temat poruszany częściej.

      • To jest jedyna scena, jaką pamiętam z tej książki. Ja do tego słuchałam jeszcze „Wolf moon” Type o Negative, chyba dlatego wryło mi się w pamięć (piosenka, swoją drogą, też jakoś odpowiada na stosunek pewnych mężczyzn do miesiączki partnerki). Też żałuję, że nie porusza się go częściej, ale póki co, mamy z jednej strony wampiry, z drugiej reklamy podpasek z niebieskim płynem. Gdzieś pośrodku Greya.

    • Lifehacki są jak najbardziej mile widziane – skoro już rozmawiamy o kobiecych okresach, nie widzę problemu aby w ramach pobocznego komentarza podzielić się technikami na ich wytrzymywanie (termofor + prochy + ojojanie mojego cierpienia przez otoczenie jest kombinacją, którą sama od lat stosuję i jak na razie musi wystarczać).
      A jeśli już mowa o bólu i jego zwalczaniu, to jest też jeszcze jedna kwestia, która w czasie pisania tekstu przez cały czas chodziła mi po głowie, a jest nią ogólna społeczna świadomość (w tym momencie praktycznie zerowa) na temat endometriozy (już nawet nie dywaguję na temat jej przedstawienia w popkulturze, bo podejrzewam, że poza pojedynczymi przypadkami w jakimś serialu medycznym, nie mówi się o niej wcale). Na endometriozę choruje praktycznie taki sam odsetek kobiet jak na cukrzycę, tymczasem o tej pierwszej chorobie mnóstwo osób po prostu nie wie. Może mocny głos Leny Dunham coś tu zmieni.

      • Wolałam się upewnić ;). To jeszcze dodam, że podobno wino i pokrewne działa nieźle (w sensie alkohole, które bazują na winogronach i rozszerzają żyły, jak koniak).
        Ostatnio pani patolog, którą obserwuję na instagramie (mrs_angemi, polecam, ale zaznaczam że nie dla wszystkich.Dzięki niej wiem, jak wygląda serce czteromiesięcznego płodu, rekonstrukcja twarzy osoby po wypadku i rak prostaty) miała operację wypalenia endometrium, właśnie z powodu endometriozy. Nawet nie wiedziałam, że tak można.

        • Sprawdziłam profil mrs_angemi i…o borze zielony to jednak zbyt hardcorowe dla mnie. W trochę łagodniejszych klimatach, a jednak wciąż edukacyjnie polecam naszych rodzimych Patologów w klatce – ciąże pozamaciczne, czerniaki, eksplodujące macice, komórki, raki, chłonniaki, same pyszności: https://www.facebook.com/patolodzynaklatce

          • Znam i cenię :). U mrs_angemi lubię te długie opisy, w których wyjaśnia co dokładnie jest na obrazku, jak to się stało i co można zrobić by tego uniknąć. Ale to nie jest profil, który oglądam przed obiadem ;).

  • Agata Włodarczyk

    W czwartym odcinku Sense8 jest śliiiczna scena dotycząca współdzielonej miesiączki <3

    • aHa

      Sense 8, Sense 8, też o tym pomyślałam w tym kontekście 🙂 A potem drugim – kiedy grupa złowrogich agentów cofa się grzecznie, bo w łazience spotykają kobietę zmieniającą tampon 😉

  • Świetny tekst! Odwiedziłam Cię po raz pierwszy (Jaskółczarnia podlinkowała do Ciebie :)) i super mi się czytało Twój post. Pamiętam scenę gwałtu z Samotności w sieci, kiedy mąż siłą wyciąga tampon głównej bohaterce zanim zmusi ją do seksu. W ksążkach Laurel Hamilton o wampirach pojawiła się krótka scena o miesiączce w kontekście seksu, ale nie rozbudowano jej. Zmusiłaś mnie do intensywnego myślenia na temat miesiączki w popkulturze 😀

  • W „Excision” z 2012 roku z kolei pojawia się ponoć — nie wiem, bo obejrzenia się nie podjęłam — scena seksu oralnego podczas menstruacji. Z opisów tej sceny natomiast wnioskuję, że za jednym zamachem mamy dwa problemy: miesiączkę w interpretacji horrorowej, jako coś obrzydliwego i brudnego oraz seks oralny, w którym stroną czerpiącą satysfakcję jest kobieta (mam wrażenie, że to też bywa dla popkultury kłopotliwe). Ogólnie realna kobieca seksualność i fizjologia to tematy często wykluczane z głównego nurtu; najczęściej są traktowane karykaturalnie i z przymrużeniem oka. Czemu zapewne częściowo zawdzięczamy te irytujące i pobłażliwe reakcje: „oj, co ty taka zła? Okres ci się zbliża?”. A to z kolei mogłoby nas zaprowadzić do tego, w jaki często sposób pokazywany w kulturze i odbierany na co dzień jest kobiecy gniew — jako coś z natury przesadzonego i nieadekwatnego do zaistniałej sytuacji. I tak dalej, i tak dalej…

    A co do męskich wydzielin: raz zdarzyło mi się dostać redaktorską sugestię, aby w tekście podmienić określenie „sperma” na jakiś mniej dosłowny ekwiwalent. 😉

    • Jest też taka scena w „Konającym zwierzęciu” Philipa Rotha — interpretacja chyba szłaby w podobnym kierunku, choć z drobnymi wariacjami: to sam mężczyzna chce dokonać aktu i czuje wewnętrzny przymus, by to zrobić, uczucia kobiety są w tej scenie nakreślone bardzo w tle (ale mogę coś przekręcać, bo czytałam bardzo dawno temu). Sama sytuacja też jest dość specyficzna, bo to taka koda ich związku.

  • Bardzo dobry tekst! Sama często myślę o tym jak bardzo wybiórczo filmy podchodzą do zwykłych, ludzkich tematów, jakie wszystko jest czyste i idealne – aż samą mnie naszło, żeby napisać o czymś podobnym. Swoją drogą ciekawe, że w ciągu 8 sezonów „Gotowych na wszystko” – serialu o kobietach – też nic nie padło o okresie, a przynajmniej nie w takim kontekście, o który nam chodzi.
    Przypomniało mi się natomiast jak kiedyś podczas improwizowanych występów jakiś nowicjusz zaczął opowiadać jak to jego córka nie wiedziała co się dzieje kiedy dostała okres – historia wyraźnie z życia wzięta, a nie wymyślona, jak to powinno być na impro – i wszyscy na sali czuli się bardzo dziwnie i niekomfortowo. Widać po tym, że ludzie często nie czują granicy i nie wiedzą jak poruszać ten temat w taki sposób, żeby nie naruszać czyjejś prywatności itd. Może dlatego nie chcą próbować.

    • No to już jest kwestia społecznej świadomości i obłożenia okresu kulturalnym tabu. Gdyby więcej kobiet potrafiło otwarcie mówić o menstruacji, a mężczyźni wykazać się odrobiną zrozumienia, moglibyśmy kroczek po kroczku tą świadomość zwiększać.

      • Niestety kobiety ani mężczyźni się na to nie zdecydują jeśli świadomość się nie zwiększy. Mogłaby się zwiększyć gdyby na przykład temat częściej pojawiał się w popkulturze (nawet takie 50 twarzy Greya, gdyby było lepiej napisane, mogłoby zrobić na tym polu coś dobrego, bo masa ludzi to przeczytała, ale niestety ani dobrze napisane nie jest ani nie ma gwarancji, że wtedy byłoby takie popularne) ale to w sumie takie błędne koło.

        A co do otwartego mówienia o tych sprawach, to jest dużo osób, które pewnie nie miałyby z tym problemu, ale na wszelki wypadek starają się być dyskretne, bo może akurat dla drugiej osoby to będzie niekomfortowe. A zwykle to niepotrzebne obawy.

  • eV

    Co do zakończenia – jest jeszcze jedna rzecz, która jest dostatecznym powodem, aby nie traktować tematu okresu na równi z wydalaniem – załatwić sprawy możesz w kilka minut w krzaczkach w niemal każdym miejscu Ziemi. Okres trwa cały tydzień i przez ten tydzień wszystkie niedogodności z nim związane są doskonale wyraźne dla osoby go przeżywającej – bóle głowy, pleców, nawet włosów, niemożność wykonania części ćwiczeń fizycznych lub zwykłego pójścia na basen, albo nawet rezygnacja z „romantycznych uniesień”, o czym twórcy filmu wydają się w ogóle nie myśleć, bo w sumie w większości są mężczyznami i jedyne co są w stanie zrozumieć, to innych mężczyzn, którzy „muszą znosić” okresy swoich kobiet. Zresztą, tak jak napisałaś – co jest nieporównywalnie mniej bolesne niż znoszenie menstruacji bezpośrednio, przez kobiety.
    Świetny tekst i analiza problemu! Zainteresowałaś mnie niektórymi tytułami i zachęciłaś do przypomnienia sobie Carrie – książkę już czytałam, ale film muszę jeszcze nadrobić.

    • Przypomniałaś mi o argumencie, który przez cały czas pisania tekstu wciąż chodził po głowie, a na koniec i tak z niej wyleciał. Masz całkowitą rację – okres niesamowicie wpływa na codzienne funkcjonowanie (chociaż, ponoć istnieją kobiety, które znoszą go bez problemów i z tego miejsca złośliwie im zazdroszczę).

      • eV

        Układam sobie rok wokół kalendarzyka miesiączkowego, więc uwierz mi, że ja też :/.

  • Wow. Wow. Wow. I jak tu się nie zgodzić? Jako faceta, też mnie to mierzi, że traktuje się to jak temat nieistniejący. Chyba już dobrze wiem, gdzie będę ludzi odsyłał jakby ktoś śmiał wątpić.

  • Świetny tekst! I ten katalog idiotycznych tropów w popkulturze – nic dodać, nic ująć. Ale. Przyszło mi do głowy, że czasem nie mniej denerwująca bywa druga strona konfliktu: feministyczna, forsująca wizję okresu jako takiego pozytywnego, wyjątkowego doświadczenia, które daje kobiecie magiczne poczucie więzi z własnym ciałem. Sposób myślenia szlachetny, ale jak dla mnie raczej życzeniowy.

    • Wiem, że są różne feminizmy, ale zawsze jakoś byłam przekonana, że w głównym feministycznym dyskursie próbuje się raczej miesiączkę odczarować – mówić, że boli, że nie ma w niej nic przyjemnego, że mocno utrudnia codzienne funkcjonowanie. To optymistycznepodejście, o którym mówisz kojarzy mi się raczej z taką babciną mądrością ludową, co po pierwszej miesiączce przywita cię w gronie radośnie gotowych do poczęcia, ale przy okazji nie wspomni, że od tej chwili co miesiąc będziesz cierpieć jak cholera 😛

  • Ogromnie mnie cieszy, że wspomniałaś o „Ginger Snaps”. Niemniej wydaje mi się, że w kontekście tego filmu istotna jest jego interpretacja, czy też konkretniej – zamysł twórców. Owszem, jest to horror, który wykorzystuje cykliczność miesiączkowania i sprzęża to z wilkołactwem, ukazując Ginger jako – dosłownie – potwora, ale zauważ, że mimo bycia postacią negatywną, Ginger pokazana jest jako kobieta u władzy, świadoma swojego ciała, swojej seksualności i swojej siły. Takie wykorzystanie miesiączki (i lykantropii) w moim odczuciu cudownie splata się w alegorię na temat female empowerment. I fantastycznie wpasowuje się w tematykę „monstrous feminine”, której sekretnie jestem wielką fanką 🙂

    Z kolei w kontekście „Carrie” (którą czytam raz na kilka lat, odkrywając w książce coraz to nowe interpretacje i emocje) zawsze bardzo poruszała mnie scena pod prysznicem. Początkowo uznałam ją za mocno przesadzoną – ot, interpretacja pisarza (płci męskiej) na temat ‚prawdy ludowej’ o zwierzęcej niechęci kobiet do ich własnej płci – ale im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej cofałam się we własnych doświadczeniach z tamtego (nomen omen) okresu. I choć nigdy nie przeżyłam takiego dręczenia, jak Carrie, byłam niejednokrotnie zarówno ofiarą, jak i świadkiem tego, jak okropne potrafią być dla siebie młode dziewczęta i kobiety. I choć chciałabym móc z ręką na sercu powiedzieć, jako zadeklarowana feministka, że kobiety takie nie są -że wspierają się i trzymają razem (a przynajmniej takie są moje doświadczenia ‚of late’ ^^) – trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać przed samym sobą, że atawistyczna niechęć do innych kobiet (w dużej mierze związana z patriarchalnym społeczeństwem) istnieje naprawdę. I że to w naszej gestii – nie tylko mężczyzn – leży zmiana tego nastawienia i uosabiającego go stereotypu. To do nas należy „odczarowywanie” miesiączki, PMS, huśtawki emocjonalnej, czy innych zjawisk popkulturowo związanych z „byciem kobietą”.

    I w kontekście tego pozwolę sobie zalinkować filmik, na który przypadkiem napatoczyłam się na YT. Nie jest na pewno przełomowy moment, a dobrze wiedzieć, że gdzieś odbywa się takie stopniowe edukowanie społeczeństwa. Nie tylko męskiego 😉
    https://www.youtube.com/watch?v=tciKSzVZro4

    • Wydaje mi się, że ocena tego, czy prezentacja postaci Ginger jest profeministyczna będzie mocno indywidualną kwestią. Można zinterpretować ją tak jak Mysz, czyli bardziej pozytywnie, ale można też spojrzeć na problem z drugiej strony i zastanowić się, czy „świadomość własnego ciała, seksualności i siły” nie uosabia tu tego wszystkiego, co według patriarchalnej perspektywy będzie w kobiecie przerażające i niebezpiecznie dla mężczyzn. Wtedy Ginger będzie taką przestrogą dla widza, z czerwoną flagą wołającą – do takich zachowań się nie zbliżaj!

      A odnośnie odczarowywania miesiączki to totalnie się zgadzam, że same musimy brać sprawy we własne ręce 😉 Pierwszym krokiem jest po prostu otwarte przyznanie się, że się ją ma (nie mam na myśli ostentacyjnego informowania wszystkich wokół o aktualnym stanie endometirium, ale zwykłe stwierdzenie „sorry, mam okres” gdy ktoś zauważy, że czujemy się źle) i pokazywanie, że to coś zupełnie normalnego. Zdziwiłybyście się (chociaż wrrróć, pewnie znacie to z autopsji) ilu mężczyzn wciąż czerwieni się na dźwięk słowa tampon i ile kobiet wpada w popłoch, kiedy w miejscu publicznym w torebki wypadnie im podpaska. I po co? I na co?

      • Krystyna Nowicka

        Nie rozumiem w ogóle tabu wokół tzw. „kobiecych spraw”. Ale może dlatego, że byłam wychowywana w bardzo sfeminizowanej rodzinie. Nigdy temat miesiączki czy ciąży nie był tabu. I nikt z powodu okresu nie traktował mnie jak niepełnosprawnej intelektualnie. Do czasu. Potem spotkałam właśnie takich ludzi (zarówno mężczyźni jak i kobiety), dla których temat był tabu, lub co gorsza na wieść o tym, że czegoś nie zrobię, bo zwijam się z bólu a okres mam taki, że zamiast podpaski stosuję podkłady poporodowe zaczynali mówić, że właśnie dlatego kobiety nie powinny domagać się równych pensji! Dlatego drażni mnie np. mój teść, który boi się wmówić słowo „ciąża” w kontekście mojej własnej, małżeńskiej i wyczekiwanej ciąży. Jakby miał mówić o okresie to by się chyba udlawil.

    • Ja bardziej do Myszy niż do tekstu. Nienawidzę sceny pod prysznicem w Carrie, bo wydaje mi się nierealna. Właśnie z tego powodu, że okres wszystkie nas jednoczy. Nie ważne jakie która ma wykształcenie, ile ma kasy, jak zajebiste włosy, jak jest popularna czy jakiego ma fajnego faceta, wszystkie przeżywamy to samo. I pod tym cholernym prysznicem KAŻDA jedna od popularnej cherleaderki zaczynając, a na szeregowej szarej (nomen omen) myszy kończąc mogła się postawić na miejscu Carrie. Ja rozumiem, że kobiety potrafią być okrutne i niesolidarne, ale naprawdę nie w tej jednej kwestii! Rozumiem, że z Carrie można było się śmiać czy traktować ją jak dziwaczkę, ale kurde pod tym pieprzonym prysznicem były same dziewczyny, które nie tylko miały swoją pierwszą miesiączkę za sobą, ale którym pewnie nie jeden raz zdarzyło się pobrudzić majtki czy spodnie, albo umierać na skurcze i serio śmianie się z czegoś co się samemu przeżyło jest dla mnie CHOLERNIE nierealistyczne.
      I już zupełnie na marginesie, tak mówię z doświadczenia gdy w liceum w szatni zapytałam koleżanki czy mają jakieś tampony żeby mi dać, bo jestem kompletnie nieprzygotowana i nie tylko zostałam nimi wręcz zasypana, ale dziewczyna za którą nie przepadałam (z wzajemnością) dała mi chyba z pół opakowania. I nie zliczę ile już razy w kiblu w klubie pół łazienki rzucało się do torebek ratować jakąś laskę co akurat swoją torebkę zostawiła przy stoliku.
      Więc tak, ta scena TO JEST męska fantazja.

  • Majka

    Nawet nie wiesz jak się jaram, że poruszyłaś ten temat! Raz na jakiś czas, gdy coś czytam lub oglądam też mam takie rozkminy w stylu skąd Katniss brała podpaski podczas Igrzysk itd…
    Właściwie to nie mam co dodawać, poza tym, że w sumie w Sadzie o Pieśni Lodu i Ognia Martin pisze o okresie dość normalnie. Dawno czytałamte książki, ale pamiętam że na pewno pisał o okresie Sansy (to akurat miało fabularne wytłumaczenie, bo mogli ją wydać za mąż), ale też później kiedy Arya jest w Bravos i pracuje u jakiegoś faceta, to autor wspomina, że jedna z córek tego faceta raz w miesiącu, kiedy krwawi, nie musi pracować, ale za to zwija się z bólu w łóżku. Nie pamiętam czy coś więcej było, mozliwe że mi umknęło. Pamiętam tylko te dwie sytuacje.
    I na prawdę nie wiem co jest takiego złego w temacie kupy i sikania. Jako osobnik o tak małym pęcherzu, że kociątka mają większy, baaaaardzo często siez astanawiam czy jak bohaterowie jadą 5h konno to nikomu się nie chce siku w tym czasie? Albo jak trwa pościg? Albo jak poprostu s a w restauracji… nikt nie idzie do ubikacji załatwić swoich potrzeb! Czasami wychodzą kobiety, ale nigdy na siku, tylku Upudrować nosek :/

    Ja chcę notkę o sikaniu! 😛

    • Nie kuś, nie kuś 😀

      A odnośnie Sansy, to Martin pokazał jej okres w bardzo ciekawej perspektywie, która w sumie powyżej w tekście się nie pojawiła – bo z jednej strony mamy pierwszą miesiączkę jako ten magiczny rytuał przejścia, coś na co dziewczynki może nie czekają z utęsknieniem od maleńkości, ale przynajmniej jakoś się im ten moment osładza, z drugiej zaś, czyli tej, która pojawiła się w Sadze, jest menstruacja jako zagrożenie, granica, za którą kobieta już nie może czuć się bezpieczna. Martin to jednak mądry jest.

      • This! Jak czytałam Twoją notkę, od razu miałam przed oczami właśnie Sansę, która jest przerażona swoim pierwszym okresem. To bardzo przewrotne, bo przecież Sansa jako dziewczynka marzy o byciu kobietą, żoną, matką. Jednak w jej sytuacji życiowej ten okres był symbolem przejścia od wolności i swobody bycia dzieckiem, do zniewolenia i przymusu służenia swojemu rodowi oraz interesom politycznym różnych ludzi. To z resztą smutny los wszystkich wysoko urodzonych dziewcząt w Westeros.

  • Katarzyna Fabian

    Jest jeszcze Crazy Ex-Girlfriend i piosenka „period sex”. Pojawia sie w dwoch momentach, raz, jak wspomnialas, gdy bohaterce okres sie spoznial i myslala ze jest w ciazy (czy w filmach nie istnieje antykoncepcja, czemu wszystkie dojrzale kobiety w filmach sa takie zaskoczone? Nastolatki jeszcze jakos moge zrozumiec). Druga sytuacja jak matka glownej bohaterki opowiada jej chlopakowi ze przylapala ja z chlopakiem podczas miesiaczkowego seksu. I spiewa.

Podobne posty