Ciotka Zgryzotka – chów wsobny w praktyce

16 marca 2018

Są takie książki, które czyta się w 6 godzin, choć nie czerpie się z tego przyjemności. Są takie irytacje, które trzeba z siebie wylać w formie tekstu, choć żadnego się od dawna nie napisało. Ale cóż, myśl podróżuje u mnie szybciej słowem pisanym niż w formie video, a po wczorajszej lekturze Ciotki Zgryzotki od Małgorzaty Musierowicz potrzebuję jak najszybciej uwolnić się od tych wszystkich drażniących irytacyj, tak w celach terapeutycznych.

Na początek mały disclaimer dla widzów i czytelników, którzy nie śledzili wcześniej mojego ewoluującego hejtu na nowe tomu Jeżycjady (spokojnie, na końcu znajdziecie linki do wcześniejszych recenzji, na własne oczy będziecie mogli zbadać tę smutną przemianę). To nie jest tak, że Megu ino żyje i oddycha na pohybel bezkrytycznie oddanym fanom Musierowicz (…są jeszcze tacy?), czekając z utęsknieniem na premiery kolejnych tomów, co by jadowicie móc na nie wylać palący hejt antyfański. Nic z tych rzeczy. Tak jak zresztą większość obecnych krytyków Jeżycjady, Megu wychowała się w poczuciu ogólnego uwielbienia dla całej serii i zaczytywała w książkach Małgośki z nabożnym wręcz umiłowaniem – poszukiwała w nich ciepła, siebie i życiowych lekcji, których wówczas literatura młodzieżowa jej nie dostarczała. Ale od kiedy dawna dobra Jeżycjada zniknęła w oparach światopoglądowego uwstecznienia i babcinego zgorzknienia autorki, Megu oddanie czyta i dobitnie krytykuje nowe tomy Jeżycjady, co by innych przestrzec i zjednoczyć się z nimi w smutku za tym, co odeszło. No, dobrze – i czerpać złośliwą satysfakcję z tej krytyki, ale to tylko dlatego, że zepsuto mi serię, która niegdyś autentycznie czyniła moje literackie życie lepszym.

ciotka zgryzotka
Jedynym momentem, który autentycznie mnie rozbawił, była opowieść Grzegorza o tym, jak przy porodzie syna zemdlał, walnął głową w kaloryfer i zabarykadował drzwi na porodówkę. Tym, co rozbawiło mnie mniej, był fakt iż Grzegorz zupełnie zapomniał, że ma córkę Elkę.

Przeskakiwanie od razu do punktowania dydaktycznych smrodków i ideologicznych wtrętów byłoby tu zbyt łatwe, bo przyczepianie się tychże w przypadku Ciotki Zgryzotki jest tak proste, jak zabranie dziecku lizaka. Dlatego skupmy się może najpierw na kwestiach technicznych.

Rzeczone kwestie techniczne zamykają się w tym, że Ciotka Zgryzotka, tak jak i kilka tomów wcześniejszych, to książki napisane po prostu brzydko. Megu była przyzwyczajona do rozwlekłych zdań i opisów przyrody, do zwierzątek przeglądających się w tafli jeziora, promieniach słońca odbijających się cholera wie gdzie, a to wszystko takie piękne i za serce chwytające. Z tym że tutaj, może już przez moją niechęć do tych książek, takie poetyckie ozdobniki potwornie irytowały, bo nie dość, że nic nie wnosiły do książki, to dokładały się tylko i wyłącznie do przytłaczającej w tej historii nudy. Nie wspominając o już o tym, że połowę powieści stanową rozwlekłe w swej nieżyciowości maile (na litość boską, NIKT nie pisze takich elaboratów o dupie Maryny, NIKT) wymieniane przez cztery siostry Borejko. Czy te kobiety porozumiewają się między sobą jeszcze inaczej niż elektronicznie? Ygh, wierzcie mi, ja nie dlatego pochłonęłam nowy tom tak szybko, bo taki był wciągający, a akcja wartka i dynamiczna – ja to po prostu chciałam mieć to już za sobą.

ciotka zgryzotka

Ta książka jest koszmarnie nudna. Głównie dlatego, że kilka tomów temu Musierowicz porzuciła formę klasycznej powieści, wiecie, takiej, która ma jakiś wątek przewodni, wstęp, rozwinięcie i zakończenie, zamiast tego sukcesywnie korzystając z tylko sobie znanej formy poszarpanej kroniki rodzinnej. Kiedyś każdy tom skupiał się na przygodach jednej bohaterki, tej która użyczała swego lica na okładce, więc czytelnik miał okazję poznać ją bliżej i prześledzić bardziej lub mniej satysfakcjonujący wątek jej życia osobistego. Tutaj tego nie ma, a jak już się pojawia, to zostaje zepchnięte na taki margines marginesów, że w Ciotce Zgryzotce próba opowiedzenia historii Nory (najmłodszej córki Pulpecji – dla przypomnienia) jest tak niepełna, nieciekawa i niesatysfakcjonująca, jak tylko się da. Reszta powieści musi przecież pomieścić relację o kolejnych krokach matrymonialnych innych członków rodu Borejków, co dla Nory pozostawia miejsce na szybkie zarysowanie jej absolutnie niewiarygodnej relacji z nieciekawym kolegą ze szkoły, który w całej tej swojej nieciekawości OCZYWIŚCIE zostanie kiedyś jej mężem.

 

Na mój odbiór Ciotki Zgryzotki składa się cała litania mniejszych i większych irytacji, więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko opisać je po kolei. W kwestii formalnej ustalmy jedynie, jakie są główne wątki tej powieści, co by sobie zarysować chwiejny szkielet tej nudnej jak flaki z olejem fabuły. Główne wątki wybrałam trzy: historia Nory i jej relacji z dwoma kolegami z nowej licealnej klasy, ciąża Agnieszki (żony Ignasia) i nadchodzący ślub Józinka i Doroty (z książki można wysnuć zabawne przeświadczenie, że oni ten ślub biorą głównie po to, żeby się mogli w końcu z błogosławieństwem rodziców ze sobą przespać).

Naprawdę wolałabym, żeby historia Nory była bardziej rozwinięta. Żebyśmy mogli tę dziewczynę lepiej poznać, wczuć się w jej historię czy nastoletnie dylematy i zaobserwować chociażby szczątkową zmianę charakteru głównej bohaterki, gdy ta się czegoś nauczy. Ale nie, nie ma na to miejsca, bo trzeba mielić pozostałych Borejków, kto by się tam przejmował nowymi postaciami. Dlatego ostatecznie jedną z głównych cech charakteryzujących Norę jest to, że jest straszną niezdarą i psuje różne sprzęty, a poza tym jest córką Pulpecji, więc to oczywiste, że ma kilka kilogramów za dużo (Musierowicz głosem między innymi Idy wciąż uprawia tu obrzydliwy fat shaming każdego, kto ma czelność nie wpisywać się w idealną wagę). Poza tym autorka praktycznie przestała serwować swoim bohaterkom życiowe, wartościowe lekcje. Jedyny konflikt, jaki Nora musi rozwiązać, to swój brak porozumienia z ojcem, a ten wątek nie znajduje dla mnie żadnego wytłumaczalnego zakończenia.

ciotka zgryzotka
To jest Ania. Ania właśnie dostała się na japonistykę i wszyscy się dziwią, jak do tego doszło, bo przecież jest taką flirciarą, a flirciary z zasady są głupie. No przecież.

Naturalnie nie może tu zabraknąć absztyfikanta. Absztyfikant musi mieć dziwne imię, więc ten nazywa się August, w przeciwieństwie do konkurencyjnego boku trójkąta, który nazywa się Gaudenty (ponieważ w Jeżycjadzie ludzie nie mogą mieć normalnych imion). I tutaj Megu odkształciła sobie czoło od facepalmów, ponieważ początek związku Nory z Augustem obraca się wokół sceny, w której on podgląda ją przez lornetkę, jak dziewczyna opala się w bieliźnie i wysyła jej anonima, że jest za gruba i powinna schudnąć. W moim świecie to jest idealny przyczynek do tego, żeby zboka pogonić miotłą. Nora natomiast, gdy już dowiaduje się prawdy, zbywa to wzruszeniem ramion. Można i tak.

Nie jest to jednak najgorszy element tego wątku. Absolutnie najgorsze bowiem jest zakończenie książki, w swojej skostniałej konserwatywności tak opresyjne, że jeszcze nigdy nie widziałam akapitów w Jeżycjadzie, które byłyby bardziej okropne w swojej wymowie. Mianowicie powieść kończy się rozmową Nory z Gustkiem, podczas której dziewczyna mówi, że ona  „nie chce mieć chłopaka, woli skupić się na nauce i karierze, bo chciałaby iść na architekturę, a z Gustkiem mogą być co najwyżej przyjaciółmi”. To był ten moment, kiedy zaczęłam przecierać oczy ze zdumienia, bo wierzcie mi, trudno jest uwierzyć, że Musierowicz może jeszcze pozwalać swoim bohaterkom na odrobinę swobody i realizowanie własnego planu na życie, zamiast od razu pakować je w pieluchy. To był szok. Już miałam poczytać to książce na plus. A wtedy spojrzałam na następną stronę, gdzie w dosłownie kilku zdaniach autorka zburzyła tę iluzję w sposób tak wstrętny, że o pierwszej w nocy obudziłam sąsiadów ostrą „okurwą”, za co ich bardzo przepraszam.

ciotka zgryzotka
Po lewej stronie widzą państwo Norę przygotowującą się do jedynej słusznej roli dla kobiety, jaką jest zostanie matką.

Mianowicie na ostatniej stronie pojawia się fragment o mniej więcej takim brzmieniu: „Ciekawe, co by zrobiła, gdyby wiedziała, że przez następne lata August wcale nie odpuści i nie będzie dla niej kumplem, chociaż go prosiła, a gdy tylko skończy studia kupi jej pierścionek i się oświadczy, po czym ich pierwsze dziecko urodzi się rok po tym, jak ON obroni doktorat z bio-kurwa-elektroniki molekularnej”.

Trzymajcie mnie. Na litość boską, trzymajcie mnie. Trzeba być Małgorzatą Musierowicz, ze światopoglądem zatrzymanym w okolicach upadku komuny, żeby skazać swoją bohaterkę na taki los i uważać jeszcze, że to w porządku. A więc, Noro, nie chciałaś się wikłać w związek? Niu, niu, zapomniałaś, że w Jeżycjadzie dziewczyny nie mają prawa szukać szczęścia poza ciepłem domowego ogniska i zapachem kaszki dla niemowląt? Jakaś architektura ci się wymarzyła? Oj, no popatrz, ale twój absztyfikant pięknie doktorat obroni, na co tobie sukcesy naukowe w dziedzinie, która nie jest filologią klasyczną? Ty tu się nie dąsaj, przecież nie na darmo dorośli przez całą książkę powtarzają ci, że masz być damą, a fochy dojrzewania przejdą jak ręką odjął w momencie, gdy się zakochasz, bo chłop cię postawi do pionu (sidenote: autentyk, oni na serio tak wszyscy mówią. Że się zakocha i będzie normalna).

Jakie to smutne, że Jeżycjada przeszła drogę od mądrych książek dla młodzieży po indoktrynacyjny pamflecik redagowany przez oddane parafianki dla kursantów przygotowania do życia w rodzinie.

{wdech, wydech, wdech, wydech}

Jakby tego było mało kolejny raz Nora jest reprezentantką nie swojego pokolenia, ale jakimś bezwolnym avatarem dla poglądów 70-letniej autorki. I nie chodzi tylko o to, że nastolatki w tej książce używają takiego języka, jakby urodzili się w latach 40-tych (serio, kiedy ta kobieta ostatni raz rozmawiała ze swoimi wnukami?), ale że Musierowicz wciska w usta młodych postaci swoje własne uprzedzenia do świata. Na przykład w pewnym momencie z ust Nory pada tyrada na temat wszechobecnego seksu (Ida coś tam mówi o związkach, a Nora wypala „Czy możemy przestać mówić o seksie”. Powaga.), który jest w mediach, których jest w Internecie, zewsząd się wylewa, a zrobiono z niego coś ordynarnego i ohydnego. Ja nie wiem, czy to jakaś ponowna próba poprowadzenia dialogu z czytelnikami, którzy zarzucają autorce, że o seksie praktycznie w ogóle nie wspomina, ale wychodzi strasznie. Głownie dlatego, że wybuch Nory, której związki automatycznie kojarzą się z seksem, jest dowodem tylko i wyłącznie na to, że borejkowe dzieci o seksie jak najbardziej rozmawiać powinny, bo mają o nim pojęcie skrzywione.

No bo jak seks, to tylko po bożemu, w formie prokreacji. Zatrważająca liczba zmian matrymonialnych i rozpłodowych u Borejków jest czymś, co wali nas po oczach już od dziesiątej strony. To żadna nowość, że symbolem absolutnego szczęścia jest u Musierowicz wyłącznie zapieprzanie Pendolino na ślubnu kobierzec, a potem wypluwanie z siebie potomstwa jak pestki z arbuza. Wciąż – jest to absolutnie przerażające, bo dla bohaterów nie pozostaje żadna inna metoda życiowego spełnienia. Józinek i Ignaś poznali swoje lube ledwo w dwóch poprzednich książkach (choć trzeba przyznać, że według czasu Jeżycjady minęły od tamtej pory trzy lata), a już im ślubują tudzież odbierają porody, i to tuż po dwudziestce. Oczywiście nikt w rodzinie Borejków nie zadaje sobie pytań, czy w tak młodym wieku ślub to na pewno najlepszy pomysł, mało tego – siostry Borejko ledwo zobaczą którąś latorośl z płcią przeciwną i już zaczynają się wtłaczać w rolę teściowej. Że niby to takie niewinne i nic nieznaczące? A mnie te narzucone przez Musierowicz, odrealnione wymagania co do szybkiego wychodzenia za mąż naprawdę rzuciły się niegdyś na mózg, bo gdy tuż po osiemnastce rzucił mnie chłopak, byłam autentycznie przekonana, że oto moje życie się skończyło i na zawsze już będę sama.

ciotka zgryzotka
Święta Gabriela Poznańska, z obliczem nie tyle brzydko narysowanym, co przeoranym troskami tego świata, pociesza Świętą Różę Oksfordzką. Rysunek na kartonie.

Nie ukrywam, że oprócz wściekłości, Ciotka Zgryzotka przyprawiła mnie głównie o napady smutku. Ponieważ dobitnie pokazuje, że Jeżycjada dawno przestała być serią, w której można odnaleźć samego siebie. W tej poznańskiej sekcie amiszów nie ma postaci, z którymi możesz się utożsamiać i dzielić problemy. Masz problemy w związku – tu wszystkie są idealne i kochające. Masz za sobą rozwód – tutaj rozwodzi się tylko ten szatan wcielony, Pyziak. Nie chcesz albo, co gorsza, nie możesz zajść w ciążę – u Borejków spełniona kobieta to ta, co zachodzi w ciążę szybko i bez większych komplikacji.

Kiedy bowiem bohaterowie Jeżycjady ośmielają się mieć jakieś problemy rodzinne, to najlepszym rozwiązaniem jest ich totalne przemilczenie, żeby rozeszły się po kościach. Taki jest wątek Róży i Fryderyka, którzy ewidentnie są na pozycji przedrozwodowej, ale nikt nie powie tego na głos. On rodzinę zostawił i wyjechał do pracy w USA, a ona z dziećmi wróciła do kraju, to jedyne rozwiązanie problemu (bo tylko tutaj otoczy ją miłosierdziem Święta Gabriela Poznańska – Boże, to jest aż smutne jak wszyscy ją tu ostentacyjnie czczą. Na miejscu pozostałych sióstr Borejko byłoby mi autentycznie przykro, że od lat wszyscy rozpływają się nad tym, jaka Gabriela jest cudowna, cierpliwa, silna i dzielna, jakby innych kobiet w tej rodzinie nie było). I podczas gdy to właśnie jest ten moment, kiedy można by dodać odrobinę goryczy do tego pierdzącego jednorożcami obrazka wiecznego rodzinnego szczęścia, Musierowicz, choć ewidentnie nie znosi Fryderyka, nie potrafi się zdecydować, żeby go od Róży (idealizowanej w książce do porzygu) definitywnie odciąć. Pewnie dlatego, że w Jeżycjadzie rozwodzić się może tylko ten wstrętny Pyziak, a poza tym bozi byłoby smutno.

Wracając do ciąży – w Ciotce Zgryzotce ciąża i jej owoce to temat bardzo, bardzo ważny. I podchodzi się do niego z taką nabożną czcią, że jedynym życiowym objawieniem, jakie przeżywa tu Nora są egzaltowane zachwyty nad odkryciem, że „dziecko to emanacja najwyższej miłości i samego Boga” (ale nie serio. Te słowa padają w książce. *zrezygnowane wywracanie oczami*). Wynikają one z tego, że spojrzał na nią niemowlak. Przypomnijmy – ona ma 16 lat. Dziewczyna w tym wieku naprawdę nie musi się rozwodzić nad bożą miłością zamkniętą w ciele oseska. Ach tak, i jeśli komuś kiedyś się wydawało, że religijne przekonania autorki są w Jeżycjadzie stonowane, to przy tym tomie twardo wyląduje na ziemi.

Więc z jednej strony mamy tę niesamowity, mistyczny owoc ciąży, a z drugiej perturbacje Agi i Ignasia z jej pielęgnowaniem. Okazuje się bowiem, że Aga do lekarza nie chodzi, bo ufa intuicji natury, co oczywiście kończy się tym, że poród jest przedwczesny i z problemami. I choć konsekwencje takiego podejścia są w książce negatywne, to brakuje mi tu wyraźnego pokazania bohaterce, że zachowuje się nieodpowiedzialnie (w ogóle to Aga jest idealną kandydatką na antyszczepionkowca w następnym tomie). Podobnie zresztą jak Ignaś, który absolutnie we wszystkich kwestiach jest młodej żonie podporządkowany i dupa wołowa nie zakwestionuje niczego, co ona robi. Ona wie, kiedy jest termin porodu, ona wie, co powinna jeść, ona dobrze się czuje, choć ciągle chodzi blada i chorowita, a tymczasem miągwa w dniu porodu odpowiedzialnie znika i zapomina komórki. Oczywiście.

ciotka zgryzotka
Oto Pulpecja, od lat rysowana przez autorkę z coraz większą niechęcią, bo przecież Pulpecja zawsze była grubawa, a to znaczy, że nie może być ładna. Mimo jednak swojej tuszy, nie ma ani trochę biustu, jak zresztą żadna z narysowanych bohaterek, bo od biustów bozi smutno.

Dziwię się, że dopiero teraz zauważyłam to typowo sekciarskie odcinanie się Borejków od ludzi, którzy nie są z nimi spokrewnieni. Borejkowie nie mają znajomych. Dzieci Borejków, choć w ich wieku to trochę dziwnie, zdają się nie mieć żadnego kręgu bliższych przyjaciół. Gdy Ignaś wypada z roli świadka, Józef nie ma ani jednego kolegi, który mógłby go zastąpić (ostatecznie zastępuje go obcy Japończyk – z automatu obwołany dobrym kandydatem do ręki Łusi, bo zadeklamował Homera, bo kurwa, oczywiście, że tak). Czy to jest jakaś niepisana zasada, że członkowie tej rodziny nie mogą się zadawać z normalnymi ludźmi, czy po prostu tak bardzo gardzą każdym, kto nie recytuje antycznych poetów? Bo to by wyjaśniało dlaczego Grzegorz przez cały czas rozprawia tylko o swoim jednym synu i pierwszej wnuczce, tak jakby zupełnie zapomniał, że ma córkę Elkę, o której w dawnych, dobrych czasach Musierowicz napisała całą książkę. Najwyraźniej Elka musiała w pewnym momencie powiedzieć im wszystkim, że są równo powaleni, co poskutkowało zerwaniem wszelkich kontaktów.

Muszę jeszcze wspomnieć o tym, co niezmiernie mnie w książce rozbawiło z jak najbardziej osobistych powodów. Mianowicie to, że Łusia i Ania dostały się na japonistykę na UAM-ie. Megu co prawda na UAMie nie studiowała, bo jest po japonistyce krakowskiej, ale chcąc nie chcąc wszystkich z UAM-u i tak się znało, więc ciekawa byłam jakich nieścisłości autorka dopuści się w tematyce japonistycznej. Do takich co prawda nie doszło, ale oczywiście nie mogło się obyć bez jakiejś typowo seksistowskiej sugestii. Więc w tym przypadku Łusia wybiera japonistykę dlatego, że zakochała się w Japończyku. Ech, my głupie gąski po filologiach orientalnych, dobrze wiemy, że studiów nie wybiera się ze względu na osobiste zainteresowania. Przecież za każdą naszą decyzją musi stać zew chłopa.

Większych i mniejszych irytacyj w tej książce jest więcej, i moja relacja z Jeżycjadą już nigdy nie będzie wybrukowana niczym innym. I to nawet nie jest tak, że mam jakiekolwiek nadzieje na to, że coś w tej kwestii się jeszcze zmieni. Akurat na tym polu poddałam się już dawno, akceptując powolne przeistaczanie się Jeżycjady w toksycznego potwora, który po prostu powinien przestać być już wydawany. Co by młodzieży i starym fanom nie szkodzić (o ile jakakolwiek młodzież to jeszcze czyta, w co wątpię). Możecie mieć jednak pewność, że kiedy następne tomy się ukażą, to ja tam będę. I będę cierpieć razem z wami.

Linki:

Recenzja Feblika

Recenzja Wnuczki do Orzechów

  • Agata Magdalena

    Jeszcze nie przeczytałam wpisu, ale chciałam od razu powiedzieć – strasznie się cieszę, że jest nowy wpis w formie wpisu właśnie 😀 Bardzo lubię Cię słuchać w Czytu Czytu i oglądać na youtubie, ale bloga poznałam najpierw i tęskniłam ostatnio za wpisami, nawet się zastanawiałam, czy się nie przerzucisz całkiem na youtube’a.

    Ok, wyraziłam radość, a teraz idę czytać 😀

  • Natalia Szcześniak

    Jeżycjadę zakończyłam na jakiejś książce, która ukazała sie po Kalamburce (albo dwóch książkach? W każdym razie Kalamburka była fatalna i to co po niej przyszło też) i od tamtej pory postanowiłam, że po co mam sobie psuć dobre wspomnienia z dzieciństwa i odzierać Borejków z ich aury poczciwego zdziwaczenia, niech w moich wspomnieniach króluje Ida Sierpniowa. Ale te wszystkie głosy oburzenia powodują, że czuję, że „tomy Jeżycjady po 2000” mogą być moim guilty pleasure i mam ochotę po nie sięgnąć jak po obrzydliwie tłuste czipsy, o których wiem, że będzie mnie po nich bolał brzuch ale i tak sobie nie odmawiam 😛

    • Seso

      Hej a dla mnie „Kalaburka” to byl ostatni fajny tom 🙂

  • kaam.

    Łączę się w bólu. Książki Musierowicz były dla mnie ważnym elementem dorastania. Nawet udało mi się nimi zarazić moje nastoletnie kuzynki, które wielkimi fankami czytania tak ogółem nie są.
    A teraz, to ja się poważnie lękam, że im przez te książki się mózgi wypiorą. To jest naprawdę niebezpieczne, mówić młodym dziewczynom, że cokolwiek robią, to potrzebują chłopa, bo inaczej się nie liczy i żadna radość z życia osiągnięta być nie może.

  • kaam.

    A poza tym, to czy tylko ja mam wrażenie, że Musierowicz nienawidzi Pulpecji i tylko ją tak jakoś ciągnie, bo jest częścią Świętej Rodziny i nie wypada się jej definitywnie pozbyć?

    • Kayleigh90

      Ona już ja w jej własnej książce opisała jak czarna owce, bo jak ona śmiała nie zdać matury!

    • Małgorzata

      ale przynajmniej Patrycja jest! Natalia w ogóle zaginęła! być może z tego wstydliwego powodu, że urodziła dzieci dopiero trzeciemu mężczyźnie, z którym była w swoim życiu związana?

      • Natalia jest, ale jakoś nie widać, żeby była z rodziną bardzo blisko. Poza tym zrobiono z niej histeryczkę, która w popłochu ucieka przez huraganem i zostawia Pulpę bez pomocy. Nie mówię, że to źle, bo fajnie, że bohaterowie mają jakieś wady, ale to interesujące.

      • Cudowne!!!😁❤️

  • Chciałabym Ci podziękować, że to przeczytałaś byśmy my nie musieli :). Bo serio, z fragmentów które widziałam to jest czytelnicze bohaterstwo.
    Pamiętam jakie wrażenie zrobiły na mnie te książki w liceum (mój egzemplarz Szóstej klepki miał odpadniętą wytartą z farby okładkę od użytkowania). I tym bardziej mi smutno, co się z nimi stało. Skończyłam lekturę na „Nutrii i nerwusie” bo mam alergię na romantyzację zachowań przemocowych, a poza tym miałam wrażenie, że autorka nie pisze już o Natalii Borejko tylko jakiejś jej dziwnej siostrze bliźniaczce.

    • ola

      Dobrze, ze ktoś zauważył ten idiotyzm w „Nerwusie”…myślałam, że tylko ja…

  • Ja wysiadłam z tego pociągu po Wnuczce do orzechów. Chyba jednak szkoda mi czasu. I nie chce mi się psuć sobie krwi. Ale świetnie, że napisałaś – dokładnie tyle potrzebowałam wiedzieć o nowej Jeżycjadzie.
    Właśnie – to ciekawe – tego żadna młodzież nie czyta. Czy ja widziałam kiedyś Jeżycjadę na którymś z mnóstwa bookstagramów nastolatek, które obserwuję? Nie sądzę. Trzeba mieć co najmniej dwadzieścia parę lat i wciąż trochę sentymentu do serii, którą się czytało kilkanaście lat temu. To trochę smutne, że Musierowicz wciąż teoretycznie pisze do młodzieży i nie widzi, jak nic już o tej młodzieży nie wie.

    • Małgorzata

      chciałam też zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę. Ty obserwujesz młodzieżowe bookstagramy, ja obserwuję tylko własne nastoletnie dzieci i ich grono znajomych, ale chyba potwierdzisz moją refleksję: młodzież czyta! tak, istnieje tajemnicza szara strefa między Kulturą (czyli czytaniem Plutarcha) a dnem (czyli wtórnym analfabetyzmem). też mi to sprawia przykrość, że Pani Musierowicz tak lekceważy swoich czytelników, że nie sięgnie po „Baśniobór”, „Drużynę”, a nawet „Harry’ego Pottera”!

    • ola

      Mojej córce jako 12-latce podsunęłam te starsze tomy. Spodobało się jej…jednak do nowych podchodzi bardzo krytycznie.

  • Dessy Lyn

    „poza tym jest córką Pulpecji, więc to oczywiste, że ma kilka kilogramów za dużo (Musierowicz głosem między innymi Idy wciąż uprawia tu obrzydliwy fat shaming każdego, kto ma czelność nie wpisywać się w idealną wagę”
    Skąd wniosek, że to, iż autorka coś opisuje, znaczy, że to pochwala? Aż ciśnie się na usta pewien cytat z nie wiem kogo, że gdy mężczyzna coś napisze, ocenia się to, co napisał, a gdy napiszę coś kobieta, to ocenia się właśnie nią.

    Zaś co do Nory i Augusta, dziwi mnie, że Ciebie dziwi taki obrót spraw – nawet nie dlatego, że to Musierowicz, ale dlatego, że MASA kobiet chciałaby wychowywać dzieci, nie martwiąc się o finanse, bo tym się zajmuje mąż. Wmawianie kobietom, że macierzyństwo jest czymś gorszym od robienia kariery, nie jest prawdziwym feminizmem.

    • Agata Magdalena

      Ale przecież nikt tu nie mówi, że spełnianie się w macierzyństwie jest w jakikolwiek sposób gorsze, czy że „siedzenie w domu”, bo mąż dobrze zarabia, nie jest ok. Tu chodzi o to, że u Musierowicz NIE MA żadnych bohaterek, które spełniałyby się w inny sposób niż mąż i dzieci. A kiedy pojawia się jakaś postać, która dzieci nie ma i nie chce, to albo jest pokazywana jaka postać negatywna, albo jako zabłąkana istota, która nie wie, czym jest szczęście, bo jeszcze nie spotkała swojej prawdziwej miłości (a dopiero ukochany jej pokaże, co jest w życiu NAPRAWDĘ ważne).

      Przynajmniej ja tak rozumiem to „czepianie się” Megu i innych (byłych) fanek Jeżycjady. Byłoby po prostu fajnie, gdyby autorka pokazywała z taką samą sympatią osoby, które mają rodziny i to jest dla nich najważniejsze, jak i te, które robią kariery, nie mają dzieci czy mężów albo się (o zgrozo!) rozwiodły. Bo przecież takich ludzi jest pewnie tyle samo, co tych marzących o ognisku domowym, i nie są wcale źli czy nieszczęśliwi, jak chciałaby Musierowicz.

    • Tak, jak napisała Agata, w ogóle moim celem nie było sugerowanie, że macierzyństwo jest czymś gorszym. Absolutnie nie, nie o to tutaj chodzi. Problem w tym, że u Musierowicz nie ma bohaterek, które wybrały inną drogą, a jeśli bezdzietna kobieta w tle zamajaczy (jak siostra Agi, demonizowana do ósmej potęgi), to robi się z niej potwora. Dodatkowo u Musierowicz co chwilę pojawiają się sugestie, że bohaterka zmądrzeje i zmieni się, jak się zakocha, jakby wchodzenie w związek był jedyną dostępną opcją, żeby zmądrzeć. To naprawdę jest szkodliwe i dopiero to nie jest feminizmem (pal sześć, czy prawdziwym – JAKIMKOLWIEK).
      A co do zachowania Idy i jej przytyków to problem polega na tym, że to się ciągnie już od McDusi i w ani jednym miejscu nie pojawiła się krytyka takiego gadania z ust innej postaci. Gdyby autorka chciała dodać to Idzie jako wadę, musiałaby zasugerować gdzieś, że jest to zachowanie negatywne, a tego nie robi.

    • Kayleigh90

      Tak jak napisały dziewczyny – nie w tym rzecz, że takich kobiet nie ma. Są. Ale u M. Musierowicz po prostu nie ma różnorodności, nie ma bohaterów, którzy wybrali inną drogę czy los im dał taką. Tu po prostu mamy Kinder, Kuchen, Kirche.

    • zbiczek

      Megu, mnie trochę razi język, którym napisałaś recenzję. Rozumiem złość wywołaną kolejnym rozczarowaniem ze strony dawniej ulubionej serii, ale niektóre sformułowania jednak sugerują ogólnie negatywny stosunek – żeby nie powiedzieć: pogardę – do modelu, hm, życia rodzinnego przedstawianego w książkach Musierowicz. Wiem, że nie było to Twoim celem oraz że głównym zarzutem jest to, że w książce nie ma innych modeli, ale z języka moim zdaniem to wynika, a język jest ważny. Przykłady, żeby wyjaśnić, o co mi chodzi: „pakować w pieluchy”, „rozpłodowych”, „chów wsobny”, „wypluwanie z siebie potomstwa jak pestki z arbuza”, „bozia”.

      • Mnie trochę razi to, że Musierowicz musiała napisać taką beznadziejną książkę, że zmusiła mnie do użycia takich słów. Jeśli w mojej recenzji jest jakaś pogarda, do tylko do tego, jak autorka zepsuła, własną serię, a nie do jakiegokolwiek modelu rodziny, więc byłoby miło, gdybyście przestali sobie wymyślać moje intencje i przypisywać mi poglądy, których nie mam.
        Krytykowanie książek Małgorzaty Musierowicz nie oznacza nienawiści do tradycyjnego modelu rodziny, bo tak się składa, że ona nie ma na niego monopolu.

        • Alice

          Jakiś czas temu niejaki Kinomaniak opublikował recenzję „Black Panthera”. Część ludzi uznała, że jest ona rasistowska albo przynajmniej w złym guście. Inni za kolei bronili go, mówiąc, że nie miał nic złego na myśli, że wcale nie obrażał żadnej grupy społecznej, a używany przez niego prześmiewczy i pogardliwy ton wypowiedzi był uzasadniony słabym poziomem filmu. Ty masz podobne argumenty – twierdzisz, że nie obrażasz żadnej grupy ludzi, a jedynie krytykujesz słabą książkę. I wcale nie trzeba mieć złych intencji, żeby kogoś urazić. Niezależnie od tego, jakie miałaś intencje prawda jest taka, że użyte przez ciebie słownictwo może być obraźliwe. Tak samo jak niektórych uraziła wspomniana wyżej recenzja BP, choć jej autor wcale nie miał takich intencji.

          • O mój boże, autentycznie umarłam przytłoczona idiotyzmem tego komentarza. Jeśli nie widzisz różnicy między moim tekstem, a rasistowskim wysrywem Kinomaniaka, to naprawdę możesz sobie już iść.

          • Alice

            Recenzja utworu, który recenzent uważa za bardzo słaby. Użycie słownictwa i tonu wypowiedzi, który niektórzy uznają za obraźliwy wobec pewnych grup społecznych. Autor twierdzi, że nie ma złych intencji.

          • Kayleigh90

            Protip – nierzadko kobiety, które są matkami, także w chwili złości stosują takie słownictwo. Bo nikt nie jest idealny (z wyjątkiem chyba bohaterek pani Musierowicz).

  • Katarzyna Ciesielska

    Dokładnie!!! Ja miałam podobne spostrzeżenia na temat tej książki :D. Pamiętam jak odkryłam Jeżycjadę w późnym gimnazjum. Pamiętam jak wydawały się kolejne tomy i jakie wrażenie to na mnie robiło. Zaczytywałam się nimi doszczętnie, niektóre czytając wielokrotnie. Boże a teraz dorosłam, przeżyłam nieco w życiu i zaczęłam na serio dostrzegać to wszystko co mnie uwiera. Pamiętam jak wróciłam do „Opium w rosole” w czasach magisterki i jak mnie to podbudowało mocno. Pamiętam też jak po raz pierwszy przeczytałam „McDusię” i coś zaczynało zgrzytać. Coś zaczynało się nie zgadzać. A potem nadeszła „Wnuczka do Orzechów” i to zmarnowanie uwielbianej przeze mnie prawie bezgranicznie postaci Józefa. Serio no ja nie wierze w takie instant lovestory :o. No ja się pytam jak!
    Szkoda mi tak pięknej serii. Nawet nowe postacie mówią jakby miały co najmniej doktorat z filozofii i filologii klasycznej. Ehh. Nawet nie jestem w stanie opisać tego wielkiego WTF w słowach. Szkoda , wielka szkoda. Ale co tam ja lubię masochizm książkowy. I nadal będę czytać to co wyjdzie. Niczym ulubiony serial Shondolandu poczekam popatrzę co tam Musierowiczowa nam znowu naskrobie… Ot tak z sentymentu 😛

  • Ej, niech mi ktoś wytłumaczy, skąd w internecie wziął się zwyczaj nazywania Gabrieli „Betonowym Centrum”? 😀

    • Precyzyjna odpowiedź to to nie będzie, ale: w którejś części któraś z Borejkówien (chora Nutria w „Tygrysie i Róży”?) nazywa Gabę swoim „niewzruszonym centrum”. A że, tak jak zresztą pisałaś, świętość Gabryjeli i jej centralna pozycja w tej rodzinie wielu czytelników… yyy… irytuje, to z niewzruszonego centrum zrobiło się prześmiewcze betonowe.

      Och, och, japonistyka na UAMie, jakże bym chciała o tym poczytać! Może w następnej części :D.
      No, tak w sumie, to poszłam na te studia za chłopem. Kawabata Yasunari się nazywał ;).

  • Kayleigh90

    Właśnie ja od jakiegoś czasu czytam te narzekania na Jezycjade i widzę, że to chyba nie tylko ja tak mam, że stare tomy czytalam jednym tchem, a nowsze dość ciezko. Już Język Trolli źle mi się czytało, a Żaby nie doczytalam do końca. Teraz starcza mi cytaty i nie mogę wyjść z szoku, jak pozytywna seria dla młodzieży (no i dość progresywna, kiedys pani Musierowicz nie bała się opisywać trudnych związków z ludźmi doświadczonymi przez los, jak związek Natalii z Robrojkiem, a Ida wyszła dość późno za mąż jak na początek lat 90.). Teraz na stare lata jakas większa konserwa się włączyła? Nie pojmuję tego i nie chce pojąć. Jest mi zwyczajnie przykro, kiedy czytam o tym, co stało się z seria książek, która tak kochałam te kilkanaście lat temu w gimnazjum.

    • Margareta

      Akurat „Język Trolli” był ostatnim tomem, który bardzo dobrze mi się czytało. Po nim nastąpiła seria dużych rozczarowań.

  • Nemedy

    Nigdy nie lubiłam tych książek. Za dzieciaka przeczytałam jedną (z krórej pamiętam tylko dziewczynkę chowającą przeżute jedzenie w kieszeni) i stwierdziłam że nudne to, nic się nie dzieje i cykl o Tomku Wilmowskim jest lepszy.

  • Peter Wimsey

    MATKO, ja na fejsie mam przegląd cytatów, ale bez opisu całych wątków, teraz jak zyskałam przegląd w Twojej – skądinąd świetnie się czytającej, dzięki! – recenzji, to jest jakiś koszmar… no ja mam taką wielką nadzieję, że nikt oprócz dawnych fanów Jeżycjady obecnie wyrywających sobie włosy z głowy tego nie czyta… Zimno mi się zrobiło od tych bzdur…

  • Olafina

    Ja ostatnio robię mały eksperyment z książkami Musierowicz. Pamiętałam je z lektury w gimnazjum, pierwsze tomy były naprawdę miłe i ciepłe, ale przy opisywaniu pokolenia dzieci Gabrysi i Idy, autorka coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością, dlatego porzuciłam książki przy „Sprężynie” (kiedy jedyna postać odstająca od tego kolektywu – Laura – zmieniła się w, wzdychającą do wybitnie nijakiego gościa, łanię). Już wtedy wiedziałam, że coś zaczyna być nie tak, a mimo to zszokowały mnie znalezione po latach recenzje, sugerujące jak ta seria się stoczyła.

    No więc postanowiłam przeczytać tomy 1-14 w poszukiwaniu zalążków patologii, które rozkwitły w późniejszych tomach i ze przykrością stwierdzam, że przy uważnym czytaniu i odpowiednio złym nastawieniu nie jest to bardzo trudne. Na razie doczytałam do tomu 7, ale może kogoś zainteresują moje obserwacje.

    Zło zaczyna się od „Kwiatu kalafiora”, gdzie poznajemy dwie najbardziej irytujące postacie serii – Mile i Ignacego. O tym drugim nie będę się rozpisywała – to dorosły facet, który pod nieobecność żony zrzuca wszystkie obowiązki na starsze córki, do tego stopnia że Gabrysia zastanawia się, czy nie zacząć opuszczać lekcji w szkole. Nie było to dla mnie ani zabawne, ani urocze, ale irytujące i nieco niepokojące.
    U Mili sytuacja wygląda trochę inaczej. Na pozór to idealna matka, ale to że pracuje ponad swoje możliwości i zupełnie ignoruje swoje własne potrzeby nie jest pozytywne. Wymogiem w każdej pracy, nawet jeżeli tą pracą jest dbanie o dom rodzinny (a traktuje to na równi z etstem), jest umiejętność wyciszenia się i odpoczęcia od obowiązków. To że Mila tego nie robi nie jest dla mnie oznaką wielkiego poświęcenia i miłości a zwykłej nieodpowiedzialności. Rozumiem, gdyby to była nerwica, czy tego typu przypadłość – ludzie mają tego typu problemy z bardziej błachych powodów, ale ta kobieta doprowadziła do tego, że wycięli jej PÓŁ żołądka, bo zamiast się leczyć piła jakieś herbatki ziołowe. W końcu gdyby zadbała o siebie, stałaby się automatycznie złą matką.
    + jest taki fragment, gdzie Mila wspomina swoją koleżankę, która postanowiła zamiast rodzić dzieci, robić karierę. I złośliwa wstawka o tym, że z tą karierą to nic się nie udało.

    Najgorzej wypada jednak „Brulion Bebe B.” Właściwie ta książka jest tak zła, że mogłabym dopasować ją do wszystkich tych złych zjawisk opisanych i w tej recenzji. Przede wszystkim Aniela, której wątek w „Kłamczusze” polegał między innymi na odkryciu, że do szczęścia nie potrzeba chłopaka, jest wielce nieszczęśliwa, bo nikt jej się nie oświadczył zaraz po studiach i sama proponuje małżeństwo kolesiowi, którego zna 3 tygodnie (sic!). Pojawia się też iście kuriozalna wstawka, że Ida Borejko postąpiła jak feministka (słowo jest chyba użyte negatywnie), bo zerwała zaręczyny. Dodajmy zerwała dlatego, że chciała skończyć studia, co nie podobało się narzeczonemu.
    W końcu Aniela wpada w ramiona Bernarda, tylko dlatego że profesor Dmuchawiec kazał jej to zrobić.
    Pojawia się też Cesia z „Szóstej klepki”, która zajmuje się głównie dziećmi, kiedy jej mąż jest gdzieś daleko na stypendium. Właściwie nic w tym złego, ale wkrótce będzie to jedyna słuszna droga życia dla każdej bohaterki Musierowicz.

    W „Noelce” kontynuuje się wątek jedynej słusznej drogi zyciowej tym razem w postaci Kreski. Mieszka ze swoim ukochanym i podczas gdy ten bezskutecznie próbuje znaleźć pracę, ona zajmuje się córką. I tu znowu niby wszystko w porządku, w końcu dziewczyna nie miała wielkich planów życiowych, ale w książce dowiadujemy się, że zarówno ona jak i jej mąż skończyli z wyróżnieniem architekture, a dodatkowo Kreska zaprojaktowała jakiś ważny budynek. I dlatego zastanawia mnie:
    1. Skoro jest wyraźnie powiedziane, że Kreska była od Pawełka lepsza to czemu to nie ona szuka pracy, tylko siedzi z dzieckiem?
    2. Czemu skoro oboje są tacy utalentowani, to nie mogą się dorobić?

    To drugie pytanie zresztą jest ważne w kontekście i już tych dalszych, patologicznych części. Dlaczego w Jeżycjadzie nikt nie może być majętny?
    Ida i jej mąż są lekarzami, więc czemu klepią biedę w Borejkowym kołchozie. Nie zbyt wiem jak różnią się np. zarobki lekarzy pracujących prywatnie i państwowo, ale też mam wrażenie, że raczej wszyscy medycy, których znam żyją na dość wysokim poziomie. Czy Ida specjalnie bierze najgorzej opłacalne posady, żeby przypadkiem się nie wzbogacić?
    Czy też zarabiają porządnie, ale wszystkie oszczędności topią w rzece?!

    Przypadkowo autorka zrobiła z największego villaina tej serii- Pyziaka, jedyną rozsądną postać. No bo facet pierwszy wyczuł, że co się dzieje w tej rodzinie i zrozumiał, że najlepiej uciekać jak najdalej (dosłownie – na chwilę wylądował w Australi). Swoją drogą przeczytałabym fafik z jego perpektywy, gdzie np. chciałby się wyprowadzić i uwolnić od Borejkowej starszyzny, ale zostaje z tego powodu doszczętnie zjechany.

    Upadek Jeżycjady smuci, ale co nawet smutniejsze, po latach już tak bardzo nie dziwi. Jasne, moje amatorskie analizy, często opierają się na rozdmuchiwaniu pojedynczych scen, ale i te coś nam mówią o światopoglądzie. Przy czym chce zaznaczyć, że to co wymieniłam to najbardziej wyraziste przkłady, ale nawet w pierwszych siedmiu książkach tej… staromodności (?) można wyczuć o wiele więcej.
    Żeby nie było lubiłam te książki, nadal je lubię. Pewnie gdyby nie obrała sobie celu szukania tych konserwatywnych wtrętów nie byłyby tak bardzo widoczne, ale uważam, że na nic nie powinno się patrzeć bezkrytycznie.

    Przepraszam, za ten przydługi post i trochę obok samej „Ciotki zgryzotki”, ale te czytanie Jeżycjady tak robię bardziej dla samej siebie to miło w końcu było chociaż w komentarzu coś niecoś napisać o moich obserwacjach.

    I oczywiście świetna recenzja – książki nie czytałam i nie przeczytam.

    • Peter Wimsey

      Dzięki za wyciągnięcie tych wątków, sama nie pamiętam starej Jeżycjady, nigdy dobrze nie znałam, i bardzo mnie ciekawi, na ile ona zawwsze była trochę toksyczna pod tymi względami, co dziś, a po prostu światopogląd nam się wszystkim zmienił, pytam wszystkich wokół o to 🙂

    • Kayleigh90

      Dzięki za te analizę, poczytalabym z chęcią o dalszych tomach. Ja czytalam te książki w gimnazjum i o ile właśnie już wtedy widziałam, że tam każda musi mieć prędzej czy później męża i dzieci, to brałam to na poprawkę, że książki opowiadają o czasach PRL-u, gdzie faktycznie wykształcona kobieta mogła znaczyc niewiele w swoim otoczeniu, jeśli nie miała męża i dzieci. (A przede wszystkim dzieci.) Dlatego szokuje mnie ten upadek, ponieważ autorka ma chyba w głowie ciągle tamte czasy i nie bierze pod uwagę, że 20-letni faceci dzisiaj raczej się do ślubu nie spieszą. I że nie wszyscy są katolikami.

      • 20letnie laski tez się do ślubu nie śpieszą!😀

        • Kayleigh90

          Znaczy tu bym taka pewna nie była. Siedzę w grupach ślubnych (choć pora się wypisać, skoro ja już żona i nie potrzebuję porad na temat sukien itd.) i widzę sporo lasek w wieku 20-21 lat, które planują ślub w najbliższym czasie! Warto jednak zaznaczyć, że w większości są to panny z wykształceniem co najwyżej średnim, bardzo rzadko mają wyższe lub studiują.

    • *Maciek Ogorzałka to mąż Kreski, Pawełek to mąż Danusi, pierwsza miłość Anieli.
      Co do reszty wniosków – tak, w starych tomach widać już zalążki kołchozowego życia (policzyłam sobie, że w mieszkaniu składu Żak-Kołodziej-Hajduk mieszkało razem kilkanaście osób na 4 pokojach na etapie Noelki), toksycznych relacji (Ignac to okropny egoista, a nazywanie go kochanym i dobrym jest szczytem egoizmu). Generalnie dla mnie obecnie Jeżycjada istnieje jakoś do 10 tomu, potem to już czysty masochizm.

    • Aga Marcinowska

      Też mam coś takiego, że jak wracam do poprzednich tomów, to wprawdzie widzę dużą różnicę między wcześniejszymi tomami (dla mnie prawdziwa Jeżycjada skończyła się na „Tygrysie i Róży”, który zresztą też już był dość wydumany i mocno dydaktyczny) i późniejszymi, ale też czasem coś mi nie pasuje. Generalnie najważniejsza jest rodzina, wszyscy siedzą na kupie, młodsi zasięgają porad u starszych (Cesia zasięga porady całego gremium rodzinnego, czy iść na randkę), ale jak ktoś ma kłopoty, to tak naprawdę jest sam. Pulpecja w klasie maturalnej przeżywa kryzys, z wesołej i beztroskiej osoby zmienia się w stale przygaszoną i smutną, a jakoś nikt (poza Nutrią) nie kwapi się, żeby jej pomóc, bo wiadomo, że ważniejsze jest celebrowanie licznych świąt katolickich, gotowanie rosołu i pieczenie bab na Wielkanoc. Laura nie dogaduje się z rówieśnikami, czuje się tak samotna i wyobcowana, że jedzie do Torunia do nieznanej siostry nieznanego ojca, na szczęście ciotka okazuje się zołzą (bezdzietną), więc jej czarna niewdzięczność zostaje ukarana. Generalnie, Borejkowe ognisko grzeje, ale chyba nie wszystkich.

      • I w sumie ja uwielbiałam „Pulpecję”,ale tak z perspektywy czasu to jest to książka o tym,że na kryzys tożsamości lekarstwem jest znaleźć sobie chłopa…

    • Super analiza,masz rację!Generalnie wszystkie postaci kobiece musza sie koncentrować na byciu matkami,wiec nawet jeśli maja prace,to nie jest to taka kariera,jak ich męża.Patrz Ida-de facto samotna matka,bo przecież Marek jest tak styrany praca (oboje sa lekarzami),ze cały czas śpi.

  • Małgorzata

    Droga Megu,
    przede wszystkim – jak kilka poprzednich komentujących – serdecznie dziękuję za recenzje. osobiście skończyłam na sprężynie bodajże, ale po przeczytaniu Twoich recenzji kolejne uważam za zaliczone. jednak po lekturze (recenzji) „Ciotki Zgryzotki” chciałam zwrócić Ci uwagę na pewną kwestię. uważam, że niesprawiedliwie zarzucasz Pani Musierowicz mizoginizm i niechęć do kobiecej ambicji innej niż rodzina. ja wręcz przeciwnie, dostrzegam tu piękną postawę równościową. to nie kobieca ambicja zawodowa jest zła, po prostu każdy, niezależnie od płci, ma realizować się w wychowywaniu dzieci, siedzeniu w kuchni i wysłuchiwania prehistorycznych mądrości Nieznośnego Dziada Ignacego. piszesz, że Róża i Fryderyk przeżywają kryzys małżeński – dlaczego? oczywiście, Fryderyk dał się zwieść żałosnym ambicjom zawodowym zamiast trwać na ul. Roosevelta i za pośrednictwem Dziada Ignacego poznawać cały świat! spójrz na mężczyzn w poprzednim pokoleniu – o pracy Marka wiemy tyle, że jest męcząca, natomiast o pracy Floriana i Grzegorza – że jest! kiedy Wolfgang wyjechał do Szkocji pracować zarobkowo, wszyscy Borejkowie odwrócili wzrok z niesmakiem. po prostu światem jest Dziad Ignacy i koniec pieśni!
    jest jeszcze jedna rzecz, która mnie uderza w tych książkach, a o której nie piszesz. Borejkowie nie rozmawiają o seksie, ale też nie rozmawiają o pieniądzach. domyślnie zakładamy, że żyją szlachetnie, więc ubogo, ale kiedy rozejrzymy się wśród swoich znajomych (równolatków Gabrieli czy Patrycji, bo przecież równolatków Nory i Ignacego wśród czytelniczek nie ma), też zobaczymy zupełnie inne problemy. w pierwszych książkach często pojawiały się problemy: brakowało pieniędzy nawet na codzienne życie, mieszkania remontowało się samodzielnie, a większe wydatki trzeba było starannie planować. teraz problem w ogóle nie istnieje. nikt z bohaterów nie zaznał bezrobocia (no, może ewentualnie któreś z tych niewyrafinowanych rodziców Wolfganga i Fryderyka!), nikt (NIKT) z młodzieży nie dorabiał: ani korepetycjami, ani sprzątaniem, ani pracą w sklepie. nikt nie ma problemów ze zdobyciem/uzyskaniem zatrudnienia, spóźniającą się pensją ani umową-zleceniem. jedyny ich problem to to, z kim i jak najszybciej urodzić dziecko.
    i na koniec mam pytanie (proszę, odpowiedz, żebym nie musiała czytać książek :D) – co się stało z ojcem i stryjem Grzegorza? piszesz, że Elka wyleciała, to jasne, ale przecież w „Noelce” pojawiło się dwóch mocno starszych panów. czy słusznie domyślam się, że zajęty opieką nad Dziadek Ignacym Grzegorz subtelnie wypiął się na rodzonego ojca i jego brata? czy też Musierowicz wtrąciła gdzieś info, że Metody z Cyrylem usłużnie zwinęli się z tego świata, a ich dom został wchłonięty w czarną dziurę, żeby przypadkiem nikomu w pijanym widzie nie przyszło do głowy wyprowadzić się od Dziada?

    • W tym całym zapędzaniu bohaterek do ślubu i macierzyńska raz mnie przede wszystkim jedna rzecz – absolutnie nie chodzi o to, że ślub i macierzyństwo to coś złego (wbrew temu, co tu poniektórzy już próbowali mi zarzucić, bo olaboga skrytykowałam Musierowicz), ale że bohaterki, które były interesującymi postaciami i miały coś ciekawego do powiedzenia, po zapłynięciu do bezpiecznej przystani związku małżeńskiego po prostu wyparowują i odbiera się im głos. Nic mnie tak nie rozjuszyło w Febliku, jak Laura, która pojawiła się tylko po to, że autorka mogła zaanonsować jej ciąże, nie odzywa się przez cały czas ani jednym słowem. Róża również traci jakikolwiek głos, poza tym, który nie jest związany z gadaniem o ciąży i macierzyństwie. Strasznie mnie to irytuje.
      Co do tematu pieniędzy to pełna zgoda. Wydaje mi się, że autorka od pewnego momentu zaczęła go uważać za bardzo nieelegancki. Nigdy nie poznajemy nikogo pozytywnego, kto by był ewidentnie majętny, a przy tym nie był totalną szują. Tak jakby posiadanie ledwo wystarczającej do pierwszego ilości pieniędzy miało być w jakiś sposób uszlachetniające. Przy czym teraz to urosło do jakiegoś absurdu, bo nie pojawia się ani jedno zdanie komentarza na temat chociażby tego, jak będą się utrzymywać Józinek i Dorota po ślubie, skoro nie pracują, tylko studiują? Jak Ignaś chce utrzymać rodzinę z kręcenia filmików o wiejskich kościołach? Przemilczając takie rzeczy, autorka totalnie zakrzywia rzeczywistość.
      Jeśli chodzi o rodzinę Grzegorza, to jest wyraźnie zasugerowane, że Metody już nie żyje, bo pojawia się propozycja nazwania jego imieniem dziecka Ignasia i Agi (jest tam cała rozmowa o przekazywaniu dzieciom imion przodków). Co do Cyryla, to nikt o nim nie wspomina i nie pojawia się też w wielkim spisie wszystkich znanych postaci na weselu Józefa (bo oczywiście młodzi zaprosili wszystkich znajomych Borejków, a sami żadnych nie mają), więc zakładam, że również nie żyje.

      • Małgorzata

        dziękuję. może to i lepiej, że Cyryl i Metody nie dożyli, żeby oglądać degrengoladę Grzegorza i jego syna 🙁

      • disqus_XLljKzmnK1

        Nic a nic nie wspomniane jest także o bracie Ignacego Borejki, jego żonie i córce (kuzynka Joanna) od wielu, wielu części „Jeżycjady”. Rodzina Borejków ma zbiorową amnezję i tamta część familii po prostu wyparowała…

      • Margareta

        Laura to w ogóle zmarnowany potencjał. W „Języku Trolli” świetnie się zapowiadała jako mroczna, zbuntowana dziewczyna, po to, żeby w następnym tomie na siłę wyjść za mąż za nowo poznanego kolesia. Potem cały ten jej mrok i skomplikowany charakter gdzieś wyparował.

    • Kayleigh90

      O właśnie, też mnie to irytuje, bo taka sama tendencja jest w polskich telenowelach – tam nie ma problemu z kasą, brakiem pracy, trudnościami finansowymi z powodu niespodziewanego, a koniecznego wydatku. Śmiać mi się chce, że w dobie protestu rezydentów Ida i Marek (swoją drogą Marek to totalnie kartonowa postać, ogranicza się do tego, że po prostu jest) tak szlachetnie pracują tylko na NFZ, a nie mają prywatnej praktyki. Szczerze, to poza lekarzami rodzinnymi nie spotkałam się z czymś takim. Każdy znany mi lekarz przyjmuje także prywatnie chociażby dwa dni w tygodniu. A Ida jako laryngolog miałaby wzięcie, ludzie czasami długo czekają nawet na prywatną wizytę! Ale właśnie w pierwszych tomach były pokazane też problemy finansowe. W nowszych jakby kompletnie nie istnialy. A studenciaki przecież nie będą się kalać dorabianiem w sklepie czy sprzątaniem – to dobre dla tej patologii z bloku obok!

      • Dominika Lindner Bogdaniuk

        Bardzo słuszna uwaga. Nie ma w tych nowych tomach niczego, co wskazywałoby na istnienie całego pokolenia milenialsów, których perspektywy życiowe to wzbogacanie portfolio darmowymi stażami.

        • Kayleigh90

          I w dodatku w świecie pani Musierowicz jakimś cudem zawody typowo akademickie są dobrze opłacane, podczas gdy w rzeczywistości wykładowcy nierzadko szukają dodatkowego zajęcia, bo z jednej pensji uczelnianej trudno wyżyć…

      • ola

        Kłamczucha dorabiała swego czasu.

        • Kayleigh90

          Zgadza się, ale mam na myśli raczej te nowsze tomy.

      • ola

        Ida pracowała też jakoś prywatnie. W Żabie było.

    • ola

      Cyryl i Metody chyba nie żyją, tak wnioskuję…chcieli dziecku Ignacego Grzegorza dać imię Metody.

  • Szczerze przyznam, że nie jestem wielką fanką Musierowicz, nigdy nie byłam. Kilka książek było w domu, bo mama czytała, więc za jej namową przeczytałam i ja (jakoś w gimnazjum). Czytało się przyjemnie, zwłaszcza pierwsze tomy, ale były to już czasy NeoJeżycjady, skończyłam chyba na „Czarnej Polewce”. „Sprężyny” nie przeczytałam już na pewno, „McDusię”, „Wnuczkę do Orzechów” i „Feblika” znam już tylko z recenzji, analiz Niezatapialnej Armady i Królowej Matki i wątków z forum ESD.
    Po przeczytaniu Twojej recenzji zaczęłam się zastanawiać, dla kogo właściwie Musierowicz pisze? Dla nastolatek? Chyba niekoniecznie, owszem, kiedy byłam w gimnazjum, miałam kilka koleżanek, które Jeżycjadę czytały, ale nie widziałam jakiegoś większego zainteresowania MM (gdzie jej do „Zmierzchu”, który wtedy robił furorę!). Dla ich matek, ciotek, dawnych fanek? Sądząc po reakcjach, też nie za bardzo.
    Te wszystkie dokładne daty, nazwy produktów mają chyba sprawić, że akcja ma się wydawać realna, ale niestety z rzeczywistością powieści MM nie mają już nic wspólnego. Rozglądam się po swoich dwudziesto- i dwudziestokilkuletnich znajomych i nie widzę Borejków. Znam trochę osób, które po szkole średniej zawarły małżeństwo i mają dzieci, albo takich, którzy rodzinę założyli zaraz po studiach, znam też całkiem sporo osób, które są w długoletnim związku (albo i po ślubie) ze swoją pierwszą miłością (sama nawet do nich należę), ale na litość, znam tak samo wiele, albo i więcej ludzi, którzy są singlami (z wyboru i nie, szczęśliwie lub nie), którzy mają za sobą kilka związków, nie wspominając już o tym, że chyba z 80% par mieszka ze sobą przed ślubem (albo w ogóle ślubu nie biorąc pod uwagę) i nawet moją sędziwą, dość konserwatywną babcię już to nie oburza.
    Gdzie te studenckie panny młode, które wypełniają ramiona na drugim roku studiów? Znam może ze trzy osoby, które w trakcie studiów wzięły ślub i jedną, która na ostatnim roku urodziła dziecko, ale to są wyjątki, nie reguła jak kiedyś. Rozumiem, że ludzie którzy nie idą na studia szybciej zakładają rodziny, ale studenci? Gdzie? Czy Poznań tak się różni od innych dużych miast w Polsce? Już same te galopujące małżeństwa i „wypełnianie ramion” mnie śmieszą. Rozumiem, że MM ma poglądy, jakie ma, i ok, niech będzie kilka takich par, ale na litość, nie wszystkie. Trochę różnorodności.
    Nie mówiąc już w ogóle o kwestii telefonów, internetu. Ci ludzie niby żyją w XXI wieku, ale zatrzymali się chyba w poprzednim. Kto znika na dwa miesiące i nikt nie umie się z nim skontaktować w jakikolwiek sposób? Jaki dwudziestoletni przyszły ojciec zostawia żonę w końcówce ciąży i wyjeżdża, nie zabierając telefonu? Jak to jest, że młoda para opowiada po swoim powrocie z podróży poślubnej, że jednak nigdzie nie byli i dwa tygodnie przesiedzieli w motelu pod Poznaniem? To nikt do nich przez ten czas nie dzwonił, nie czekał na smsa z lakonicznym „mamo, dojechaliśmy, wszystko ok”? To jest zupełnie nieprawdopodobne.
    I dlaczego ci ludzie, jeśli już muszą zaraz po osiągnięciu pełnoletności, brać ślub, nie biorą normalnych ślubów? Podobają mi się skromne kiecki i grill zamiast wystawnego wesela, ale nawet coś takiego jest organizowane dużo wcześniej. Co jest złego w hucznym weselu, torcie i rozbuchanej sukni ślubnej? Dlaczego nie ma tu różnorodności? Dlaczego każda panna młoda, każde wesele w Jeżycjadzie wyglądają tak samo? I gdzie są znajomi młodych? Pamiętam Cesię, Julię, ESD, mieli rodziny, ale mieli też znajomych, koleżanki, kolegów, szkolną klasę. Teraz wszystkie książki MM wyglądają tak samo – nic się w nich nie dzieje, ale ślub i narodziny być muszą.
    Przykro mi to mówić, ale MM nie powinna już wydawać książek. Nie chodzi już nawet o światopogląd, ale o zupełne oderwanie od realiów. Albo niech pisze powieści, których rozgrywa się trzydzieści, czterdzieści lat temu. Bo niestety, tego się nie da czytać.

  • Dominika Lindner Bogdaniuk

    Co prawda, to prawda. Zmarnowała się Jeżycjada. Rodzą się same różowe bobaski. Nikt nie przechodzi kosztownych serii in vitro ani nie rezygnuje z kariery, żeby jeździć z niepełnosprawnym dzieckiem na rehabilitacje. Nikogo nie poniża mąż-pijak. Wokół wszyscy mówią wiersze po łacinie.

  • Seso

    Pestki od arbuza mnie rozwaliły <3

  • mgm

    Ja, poza wieloma wymienionymi tu wątkami, zgrzytałam zębami na fragmentach z kolegą Łusi i tym jak go z góry tłumaczy, żeby ktoś czasem nie pomyślał, że jakiś „obcy element” się tu pałęta: „kolega ten jest, owszem, Japończykiem (w połowie: tata tokijczyk, mama poznanianka), ale obywatelstwa polskiego. Ochrzczony został w Poznaniu jako Jacek. Są dowody na piśmie (przywieziemy).”
    Niby to ma być informacja dla księdza – tyle, że księdza powinno obchodzić tylko to, czy ma dokument tożsamości. Świadek nie musi być katolikiem, ba! wierzący też być nie musi. Więc to chyba nie księdza Łusia chciała uspokoić…

    No i niepojęte jest jak można ani razu było nie wspomnieć o Elce! Nawet jeśli jest na drugim końcu świata, to może chciałaby się dowiedzieć, że ma bratanicę? (no chyba, że na tyle zmądrzała, że się całkiem na nich wypięła ;))

  • Alicja w swoim świecie

    Bardzo lubię Twoje filmy, ale uwielbiam też to, jak piszesz – dzięki za przypomnienie mi o tym, jak bardzo 🙂

  • Wyraziłaś w sumie większość moich problemów z tą książką (którą oczywiście kupiłam od razu po premierze i przeczytałam natychmiast, old habits die hard). Mój problem z tą książką jest taki, że ona mogła być lepsza od poprzednich — dwie ostatnie, zwłaszcza „Wnuczka…” były nudne jak flaki z olejem — tutaj przynajmniej Nora zapowiadała się na ciekawą bohaterkę. Ale nie! Kronika Borejków musiała być. August-podglądacz-friendzone’owiec, którego czynności są krypne, ale sam jest nudny (ten wątek mógł być znacznie lepiej poprowadzony! Ale nie był, bo musieliśmy czytać o remoncie!).
    Dużo kretyńskich zachowań/tetrycznych wtrętów mnie nawet nie zaskoczyło, były jednak trzy wątki poboczne, które mnie załamały (nie liczę stalkera-mężczyzny marzeń, bo to było poniżej wszelkiej krytyki). Po pierwsze — kretyńskie wprowadzenie niezrozumiałych dla mnie problemów/nie-problemów małżeńskich Róży i Fryderyka. Jak to „postanowił pojechać do Stanów” (ZNOWU) i nie ma z nim kontaktu? W dzisiejszych czasach każda posada akademicko-badawcza (zwłaszcza w USA!) w ważnych ośrodkach jest zapełniana z takim wyprzedzeniem, że jest spokojnie jest czas przedyskutować z rodziną przeprowadzkę i plany. Jeśli Fryderyk jest naprawdę tak „ważną figurą” to NASA czy inny Harvard znajdą pracę dla jego przecież wykształconej żony. Nie mówiąc o tym, że nie jestem sobie w stanie wyobrazić sytuacji, w której Frycek i Róża nie mogą ze sobą rozmawiać przez Skype’a. W ogóle nie rozumiem po co Róża „cierpliwie czekała” bo może „mąż wróci”. WTF? Jeśli „porzucił rodzinę” to po co rodzina się cieszy, że bez kontaktu wysyła kwiaty na ślub kuzyna żony z iście pyziakową wiadomością, że „wróci” („gotuj pierogi?”).
    Po drugie: Wspomniana przez Ciebie nieodpowiedzialność Agnieszki, która „nie wierzy lekarzom”, zwłaszcza w tak inwazyjnej rodzinie (z lekarzami!) jak Borejkowie. Ten wątek wytrącił z równowagi nawet moją bardziej konserwatywną koleżankę pławiącą się w blasku macierzyństwa po trudnym porodzie i regularnych kontrolach lekarskich. Do tego wątku dodam coś, co mnie najbardziej zdziwiło: JAK CIĘŻARNA KOBIETA — KTÓRA MDLEJE — KTÓRA JEST Z WYKSZTAŁCENIA MALARKĄ (jak zresztą autorka) więc wie, jak szkodliwe są opary z farb 1) MIESZKA W OPARACH REMONTOWANEGO POKOJU i 2) SAMA MALUJE. Niech se mazia akwarele, niech smaruje pastelami, ale niech nie wdycha oparów substancji, o których musi wiedzieć, że są szkodliwe (koleżanka po ASP mówiła, że jak się jest w ciąży to nawet nie można brać udziału w niektórych zajęciach, przepisuje się je na następny rok).
    Po trzecie: prawie podlotkiem będąc uwielbiałam Kalamburkę. Dawno jej nie czytałam (ze strachu?) ale bardzo mi się podobało, że Mila jest Kalem Amburką — zakładałam, że jej mąż wie, wspiera ją i pomaga zachować tajemnicę (dzięki temu byłam w stanie zdzierżyć tego zgreda). A tu najpierw się okazuje, że raczej nie wie „żeby nie było mu smutno że Mila jest bardziej utalentowana niż on” (????????????) a potem, że „wiedział, ale nie powiedział bo szanuje żonę” (?????????). I to ma być staroświeckie, ale urocze i przykładne małżeństwo? ONI ZE SOBĄ NIE GADAJĄ (swoją drogą — to ciekawe, że śpią w osobnych łóżkach, jak przykładna rodzina komunistyczna:D). Grr…
    Swoją drogą, i chciałabym, i boję się wrócić do całej Jeżycjady i zobaczyć, jak bardzo prawie dwudziestoośmioletnia Karolina czyta to, co kochała dziesięcioletnia Karolinka…

  • Wygooglałam Cię w poszukiwaniu jakichś recenzji nowej Jeżycjady, co bym wiedziała, co mnie omija (przerwałam lekturę cyklu na gloryfikującej przemoc i fat shaming McDusi), przeczytałam wszystkie trzy recenzje i chyba zostanę tu na dłużej. Podoba mi się Twój styl i podejście 🙂

  • Beata Strawa

    Świetnie napisane.

  • Chomik

    Kiedyś bardzo te książki lubiłam i myszy w maszynce o i Bobka pisanki z Hitlerem. „Suknia była różowa”. I jak Gaba smażyła morszczuka…
    A potem zaczęły się śluby katolickie, bo przecież jakże tak, żeby ktoś do kościoła nie chodził! I dzieci ..Rany, naprawdę pani Musierowicz nie słyszała o ludziach, którzy stosują antykoncepcję i żyją bez dzieci? I to plucie na wszystko, szkołą zła,internet zły…Pyziak zły.:)
    Dzieki za recenzję.

  • Aga Nessie Nowak

    Świetna recenzja! Jak ktoś wyżej napisał, dobrze, że to czytasz, bo ja nie muszę 😉 Odpadłam z tej zabawy po Sprężynie, po McDusię z jej przemocą wobec dziewczyn i fat szejmingiem już nie dałam rady sięgnąć. Szkoda mojego zdrowia psychicznego… Mam od lat silne wrażenie, że autorka tych dzieł umiała pisać tylko wtedy, gdy trzymały ją mocno za podgolony karczek dobre, doświadczone redaktorki, które kazały te gnioty wielokrotnie przerabiać, aż się stały podobne do ludzi i czytalne…

    (I malutkie PS grammarnaziowe, bo mnie kąsa: „coby” piszemy razem, tak jak „żeby”, „aby” oraz „niby” 😀 Tak, ja też się kiedyś tym zdziwiłam, bo w tym drugim znaczeniu (co by tu zjeść!) oczywiście już osobno…)

  • Cudowna recenzja❤️😁Łączę się z Tobą w bólu i syndromie sztokholmskim (bo tez nie moge przestać czytać,choć mam wrażenie,że z każdym tomem obumiera jakas cząstka mojej duszy.) Nie umiem nawet powiedzieć,co mnie irytuje bardziej-czy ten opresyjny,katolski (używam tego określenia celowo) seksizm, czy to oderwanie od rzeczywistości (nastolatka gubi smartfona i zero problemu przez kilka dni,Facebook nie istnieje,nikt nie używa Messengera,ludzie piszą smsy i rozwlekłe maile,a noszenie przy sobie telefonu w 2017 roku jest opcjonalne,bo przecież wcale nikt w nim nie ma aplikacji do banku czy nawigacji…czy tez wreszcie Ida ze swoimi zaburzeniami odżywiania,która wszystkich obraża…To naprawde przerażajace i strasznie smutne…I mnie sie wydaje,ze współczesna nastolatka nie przebrnęłaby przez to…

    • ola

      I zero tatuaży, zero wenflonów kupowanych w celu przekłucia jakiejkolwiek części ciała. 😉

  • Jezoskoczek

    „Możecie mieć jednak pewność, że kiedy następne tomy się ukażą, to ja tam będę.”
    Wow, to bardzo odważna deklaracja. : )

  • ola

    Super wpis! Zanim przeczytałam jakąkolwiek recenzję, też uderzył mnie fakt, że MM zapomniała o Elce! Grzegorz poszedł zobaczyć swoją pierwszą (!) wnuczkę!!!
    Mam nadzieję,że Elka ma po prostu samych synów i autorka to sprostuje w następnej części 😉 XD

    Druga sprawa…podobno w jakimś wywiadzie MM żaliła się ,że czytelniczki nie dają jej zakończyć tej „sagi”, a ona by chciała. To widać.

    Tak sobie myślałam…Mila nie powinna już żyć, zdecydowanie. Urodzona w 1935 jako chucherko, któremu nie dawano większych szans (długowieczne są roczniki z lat 20’…zrodzeni przez powojenne pokolenie, przeżyli wojnę już jako dorośli i wydali po wojnie potomstwo), niedożywione dziecko w czasie wojny , po czterech porodach, po poważnej chorobie („Kwiat kalafiora”).
    Ignacy też…rzadko mężczyźni żyją tak długo.

    Może to złośliwe, ale czas najwyższy na koniec.

  • Agnieszka Fox

    Bardzo trafnie, spostrzegawczo, inteligentnie i cholernie dowcipnie napisany tekst! Brawo, moje uznanie, wspaniale sie czyta. Co do MM …. w 1996 roku dostałam na urodziny jako 10 latka „Klamczuche”. To była moja miłość, przeczytana że 100 razy, cos cudownego, ten jej sweter, kalosze, okulary, ta Łeba i ten deszczowy Poznan pod Kaponiera i w kawalerka u Mamertow. Zdecydowanie najlepsza książka. MM Noelka jest momentem przejścia pomiędzy tym najlepszym PRL owskim okresem, a znacznie słabszym już nowopolskim, chociaz ten zawiera jeszcze sympatyczne Nutrie i Pulpepcje. Pozniej do momentu jezyka Trolli było juz coraz słabiej ale jeszcze jakoś się trzymało kupy. Obecnie jest dramat już ostatniej nie przeczytałam, zorientowawszy się że tam 20 latka biorą ślub. Sa dwie opcje, albo Pani MM, jako osoba leniwa, z prawem do zatwarsIalych poglądów, niech już nic nie mówi I skończy serię, albo niech bardziej się otworzy, zacznie rozmawiać z młodzieżą, być może powróci do zapomnianych od lat postaci typu Elka, córka Grzegorza, zamiast katowac Idunie id lat. Jezycjada wymaga powaznej rewitalizacji

  • Antykwariat z ciekawą książką

    Po lekturze recenzji nurtuje mnie jedno pytanie, po co Pani kontynuuje serię, skoro podczas czytanie irytuje dosłownie wszystko? Druga sprawa, śmieszy mnie, ze w książkach stricte rodzinnych, które od lat propagują niezwykłą rolę rodziny, ogniska domowego w ogóle, które przekazują zacierające się coraz bardziej we współczesnym świecie wartości chrześcijańskie, doszukuje się jakiś feministycznych elementów. Właśnie przez takie nieustanne uwagi (wspomniany np w recenzji fragment o kobietach, które rzekomo siedzą tylko w pieluchach) potwierdza się, jaka kobieta jest ciągle niedowartościowana. Serio?? Nawet tutaj?

  • Właśnie czytam Zgryzotkę i się tylko zastanawiam, dlaczego one wszystkie mają numer stopy 41 i około 180 cm?

Podobne posty