Jak dorosnę zostanę bogiem, czyli o „Drodze do wyzwolenia” Lawrenca Wrighta

21 lutego 2015
Nigdy wcześniej nie interesowałam się scjentologią. Jej wyznawcy wydawali mi się kolejną nieszkodliwą bandą świrusów, jakich pełno na religijnym krajobrazie Ameryki. W ogóle jeśli chodzi o temat sekt na terenie USA, to w ciągu ostatniego wieku pojawiło się ich tak dużo, że wszystkie zlewały mi się w jedną. A na myśl o scjentologii w głowie pojawiało mi się tylko jedno skojarzenie i był to Tom Cruise skaczący jak wariat po kanapie u Oprah.

Dlatego kiedy sięgnęłam po reportaż Lawrenca Wrighta nie byłam do końca przygotowana na to poczucie wewnętrznego niepokoju, które rosło we mnie wraz z każdą następną stroną. Droga do wyzwolenia to książka fascynująca, ale jednocześnie niesamowicie przerażająca, ponieważ nie opowiada o jakimś małym kulcie z lat siedemdziesiątych, który otrzymywał komunikaty od pozaziemskiej cywilizacji za pomocą kolejnych odcinków Star Treka, tylko o wielkiej, prężnie działającej organizacji, która na całym świecie wciąż werbuje nowych członków, a swoich wrogów bezwzględnie zwalcza.

Książka Wrighta objaśnienia samej „doktryny” scjentologii ogranicza do niezbędnego minimum – cytaty z pism Hubbarda są przywoływane jedynie po to aby dobitnie pokazać jak irracjonalne są jej podstawy. W dużym uproszeniu można powiedzieć, że wiara scjentologów opiera się na motywach żywcem wyjętych z literatury science fiction – galaktyczny władca Xenu wysadza istoty żyjące na Ziemi bombami wodorowymi, wspomnienia z poprzednich wcieleń blokują nam zaawansowane technicznie implanty, a przechodząc na kolejne poziomy Thetanu Operacyjnego można zdobyć całą wiedzę o wszechświecie i nabyć nadnaturalne moce, które zakrzywią czas, przestrzeń i dadzą ich posiadaczowi zdolność samoleczenia, a w rezultacie nieśmiertelność. Jednak zamiast wchodzić głębiej w religijne wełpepełpe autor skupia się na samym powstaniu Kościoła scjenotologicznego, jego rozwoju, zasadach, a w końcu także na jego wpływach we współczesnym świecie.

Pierwsze ukłucie dyskomfortu poczułam już czytając biografię założyciela scjentologii L. Rona Hubbarda, człowieka, który w Kościele (umówmy się, że w tym tekście będzie to zawsze oznaczało Kościół scjentologiczny) uchodzi za świętego, a szczegóły jego życiorysu są maksymalnie wybielone. Trudno zresztą się dziwić, ponieważ jeśli wierzyć książce Hubbard był tylko popularnym pisarzem science fiction i przywódcą religijnym, ale również niezrównoważonym socjopatą i patologicznym kłamcą. Różnym ludziom przedstawiał się jako pisarz, fizyk, chemik albo inżynier, za to nigdy jako psychiatra, ponieważ scjentolodzy gardzą psychiatrią, uważają ją za pseudonaukę i twierdzą, że jest odpowiedzialna za całe zło tego świata. Można by tutaj przywołać mnóstwo historii pokazujących postępujące szaleństwo Hubbarda – mnie najbardziej poruszyła ta o jego córce Alexis. Hubbard porwał Alexis od byłej żony Mary Sue (po latach w końcu przejrzała na oczy i od niego uciekła. Niedługo przed swoją śmiercią udzieliła obszernego wywiadu, w którym opowiedziała swoją historię), do której wysyłał później makabryczne listy. Pisał w nich, że już dawno zabił córkę, a jej ciało porąbał na kawałki (na szczęście niczego takiego nie zrobił, ale widać tu wyraźnie jak bardzo był odklejony od rzeczywistości).

Reportaż bazuje na ogromnej liczbie wywiadów, które Lawrence Wright przeprowadził z osobami, którym udało się wyjść ze scjentologii. Jednym z jego głównych informatorów był Paul Haggis. Nawet jeśli jego nazwisko nic wam nie mówi, to bardzo możliwe, że widzieliście filmy, które napisał: Miasto gniewu (tutaj był też reżyserem), Za wszelką cenę, Casino Royale. Informatorzy Wrighta pokazują czym naprawdę jest scjentologia. A wbrew temu, co jej przywódcy chcą nam pokazać w mediach, jest śmiertelnie niebezpieczną sektą, która nie tylko wysysa z ludzi pieniądze, ale i odbiera im wolność osobistą. Tutaj nastąpiło u mnie kolejne ukłucie niepokoju – odczuwam bowiem głęboki dysonans poznawczy na myśl, że w XXI wieku, w środku kraju, rzekomo symbolizującego całą zachodnią cywilizację, ludzi wciąż można odciąć od świata w odizolowanych obozach, kazać im całe życie przeznaczyć na naukę pism scjentologicznych, zabronić kontaktów w rodziną i posiadania dzieci albo nakazać rozwieść się z żoną/mężem (po tym jak uzna się ich za „jednostki antyspołeczne”). Oczywiście oficjalnie każdy może w dowolnej chwili opuścić obóz. W rzeczywistości jednak za uciekinierem wysyła się pościg, który ma za zadanie sprowadzić go z powrotem. Co więcej, członkowie sekty są tak patologicznie przywiązani do swojej organizacji, że nawet jeśli uda im się uciec i zostaną złapani, w większości przypadków nie protestują, tylko potulnie wracają. Nie zawiadamiają również policji o przemocy stosowanej przez aktualnego przywódcę Kościoła Davida Miscavage’a ani o brutalnych karach za drobne przewinienia stosowanych w ich wspólnocie (nawet dla małych dzieci), a zapytani o nie wprost– natychmiast zaprzeczą, że coś takiego ma miejsce.

Jak można się domyślić, scjentolodzy bardzo nie lubią określenia „pranie mózgu”. Uważają, że to wymysł psychiatrów.

Ogromna część książki poświęcona jest działalności Kościoła w Hollywood i jego największym gwiazdom – Cruisowi i Travolcie. Czytałam recenzje, w których autorzy zarzucali Wrightowi zbytnią tabloidyzację całego zagadnienia i poświęcania zbyt dużej uwagi życiu celebrytów. Prawda jest jednak taka, że scjentologia nie mogłaby istnieć w oderwaniu od świata filmowego, ponieważ najlepszy scjentolog to znany i bogaty scjentolog. A takich najlepiej rekrutować spośród wschodzących gwiazd srebrnego ekranu, które w Kościele będę próbowały odnaleźć rozwiązania dla swoich problemów osobistych i są gotowe za nie sowicie zapłacić. Dla miłośników kina będą to pewnie najciekawsze fragmenty, zwłaszcza, że pojawiają się w nich na prawdę gorące (z dzisiejszego punktu widzenia) nazwiska, głównie w kontekście poszukiwania odpowiedniej małżonki dla Toma Cruisa – dziesięć lat temu mało kto kojarzył Nazanin Boniadi (Homeland) czy Sofię Vergarę (Modern Family). Tymczasem mało brakowało, a to któraś z nich mogła zostać następną panią Cruise.

Droga do wyzwolenia zasłużyła na wszystkie pozytywne recenzje nie tylko ze względu na wciągającą narrację i drobiazgowe podejście do tematu, ale również za niezwykłą odwagę autora. Jakby na to nie patrzeć, pisanie prawdy o scjentologii okazuje się być zajęciem niezwykle niebezpiecznym. Autorka pierwszej poważnej pozycji na ten temat –  Paulette Cooper – była okrutnie prześladowana przez Kościół – zamordowali jej zwierzęta domowe, wysyłali pogróżki, nękali i ciągali po sądach, a nawet sfałszowali dowody i doprowadzili do oskarżenia Cooper o grożenie scjentologom zamachami bombowymi. Sam Wright również otrzymywał wiele gróźb, głównie o czekających go pozwach sądowych, jednak o ile wiem na razie skończyło się tylko na straszeniu.

Problem ze scjentologami polega na tym, że stoi za nimi armia prawników i morze pieniędzy. Nie szczędzą kosztów na procesy, ani sił na uprzykrzanie życia swoim przeciwnikom. W latach siedemdziesiątych w ramach operacji „Królewna Śnieżka” zinfiltrowali 136 agencji rządowych i ukradli z nich ważne dokumenty. Kiedy sądzili się z urzędem podatkowym zasypali go setkami wydumanych pozwów, całkowicie paraliżując jego prace. Natomiast największym zwycięstwem scjentologii było doprowadzenie do oficjalnego uznania jej za religię – od tego momentu chroni ją pierwsza poprawka konstytucji, mówiąca o wolności wyznania w USA. W praktyce oznacza to, że każdy atak na Kościół, jest przez niego uznawany za przejaw nienawiści religijnej.

Mogłabym pisać tak jeszcze długo, ponieważ Droga do wyzwolenia pełna jest fascynujących historii i nawiązań do współczesnej sztuki filmowej. Najlepiej jednak będzie, jeśli upewnicie się o tym sami. Był to jeden z najbardziej wciągających i przerażających reportaży jaki kiedykolwiek przeczytałam i chyba pierwszy raz wciągnęłam się w temat tak bardzo, że zaczęłam robić własny research w Internecie. Warto obserwować działalność Lawrenca Wrighta na FB, ponieważ nadal mocno angażuje się on w głoszenie prawdy o scjentologii. Za kilka tygodni HBO wyemituje film dokumentalny na podstawie jego książki – podobno stacja już dawno obwarowała się armią prawników, która ma obronić ją przed nieuchronnymi procesami ze strony Kościoła. Moim pierwszym odruchem po odłożeniu książki było sprawdzenie jak sytuacja scjentologii prezentuje się w Polsce – okazuje się, że Kościół nie jest u nas aktywny, choć kilka lat temu chciał ustawić namiot w środku Warszawy i „udzielać pomocy osobom zagubionym w życiu”. Warto jednak pamiętać, że jeżeli scjentolodzy kiedykolwiek zdecydują się na poważnie zacząć działać u nas, to na pewno nie zrobią tego pod oficjalną nazwą, tylko zakamuflują się jako stowarzyszenie albo organizacja dobroczynna.

We mnie samej książka wyzwoliła nieco obce mi dotąd pokłady społecznego aktywizmu. Zaczęłam od zostawienia komentarza na fanpage’u Davida Miscavage’a.

„Przeczytałam książkę Lawrenca Wrighta. Już wszystko o was wiem”

Pięć minut później już go nie było.


525434-droga-do-wyzwolenia-scjentologia-hollywood-i-pulapki-wiary
Droga do wyzwolenia

Lawrence Wright

Wydawnictwo Czarne, 2015

Liczba stron: 600

Podobne posty