Drugie życie zbrodni – nowa fala dokumentów true crime

18 stycznia 2016
 Lata popularności telewizyjnych procedurali zwiodły nas obrazem kryminalnych zagadek, w których prawym funkcjonariuszom czterdzieści minut odcinka wystarcza na schwytanie złoczyńcy, policyjne laboratoria w kilka godzin dostarczają wyniki badań nie do obalenia, wina oskarżonego jest zawsze pewna, a dowody na nią – niepodważalne. Oczywiście większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę, że jest to obraz sztuczny, wykalkulowany na stworzenie emocjonującego show. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż tkwi w nas odwieczne pragnienie obcowania z prawdziwą zbrodnią. Dlatego tak wielką popularnością cieszą się obecnie opowieści o nierozwiązanych sprawach morderstw i wątpliwie sprawiedliwych wyrokach dla ich domniemanych sprawców. Makabra i tajemnica – to połączenie zawsze wzbudzało sensację, nie zmieniło się to od czasów, gdy w brytyjskiej prasie ze szczegółami relacjonowano kolejne zbrodnie Kuby Rozpruwacza, ilustrując artykuły wymownymi grafikami ze scen zbrodni. Zmienił się za to odbiorca i dziś, w dobie internetu, chce on brać bezpośredni udział w dochodzeniu do prawdy, a przez to również w wymierzaniu sprawiedliwości.

Podcast Serial (pisałam o nim szerzej wcześniej) okazał się być nieoczekiwanym fenomenem zeszłego roku i przebił podcasting do mainstreamu – wszystkie odcinki zostały pobrane ponad 100 milionów razy. Pierwszy sezon rozkładał na czynniki pierwsze sprawę morderstwa Hae Min Lee, za które do więzienia trafił jej były chłopak – Adnan Syed. Przez kilkanaście tygodni bez przerwy rosnąca rzesza słuchaczy poznawała wszystkie szczegóły sprawy oraz, co najważniejsze, wszystkie nieprawidłowości jakie się w niej pojawiły. Odcinki były kręcone stopniowo, aby dostosować się do ewentualnych zwrotów akcji, tak więc ani słuchacze, ani twórcy nie mogli być pewni jak cała sprawa się zakończy.

Hae Min Lee
Hae Min Lee

Historia Adnana wywoływała wiele emocji od oburzenia, przez rozczarowanie systemem sprawiedliwości, po wściekłość. Na całe szczęście twórcy powstrzymywali się od wydawania jednoznacznych sądów – przez dziesięć odcinków skupiają się bardziej na skrupulatnym rozgrzebywaniu faktów, pozwalając, aby słuchacze sami zdecydowali, po której stoją stronie – czy wierzą w winę Adnana, czy może uważają, że za kratkami wylądowała zła osoba. Obecnie emitowana druga seria podcastu zajmuje się już inną sprawą (skupia się na historii amerykańskiego żołnierza, który trafił do talibskiej niewoli, a po uwolnieniu został oskarżony o dezercję) i szczerze mówiąc, nie jest już tak fascynująca jak pierwsza. Głównie dlatego, że brakuje w niej jednego ważnego elementu – prawdziwej zbrodni.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy świat głowił się nad sprawą z pierwszego sezonu Serial, HBO wyemitowało sześcioodcinkowy miniserial pod tytułem The Jinx (w polskiej wersji: Życie i śmierci Roberta Dursta). Moim osobistym zdaniem – jedną z lepszych i najbardziej zaskakujących rzeczy jaka w ostatnich latach przydarzyła się telewizji (jeden z krytyków określił jej finałowy odcinek jako „one of the most jaw-dropping moments in television history ” i wierzcie mi – nie ma w tym ani odrobiny przesady). O The Jinx bardzo trudno pisać w taki sposób, aby nie zdradzić najważniejszych szczegółów całej historii, a szkoda byłoby popsuć sobie taki serial – bo chociaż jest to dokument, wydarzenia w nim przedstawione ogląda się jak najlepszy thriller (a jeśli jeszcze go nie widzieliście to ostrzegam – nic nie googlujcie, bo wszystko sobie zepsujecie).

Robert Durst - "The Jinx" (HBO)
Robert Durst – „The Jinx” (HBO)

Serial jest efektem nieoczekiwanej współpracy pomiędzy reżyserem Andrew Jareckim, a Robertem Durstem, którego historia zainspirowała wcześniej Andrew do nakręcenia kryminalnego melodramatu Wszystko, co dobre z Ryanem Goslingiem w roli głównej. Durstowi film spodobał się tak bardzo, że postanowił namówić Jareckiego na serię wywiadów ze swoją osobą, podczas których miał ze szczegółami opowiedzieć o swoim życiu. A tak samo jak i cały Durst, było to życie pełne nietuzinkowych przeżyć, ponieważ nasz bohater wywodzi się z rodziny największych magnatów nieruchomości w Nowym Jorku. O, i jeszcze taki szczegół – był oskarżony o morderstwo, a jego pierwsza żona zniknęła bez wieści w latach osiemdziesiątych. Twórcy The Jinx przez cały czas kręcenia serialu z jednej strony rozmawiają z Durstem, a z drugiej rozgrzebują jego przeszłość w poszukiwaniu poszlak i odpowiedzi na dręczące ich pytania. I choć tutaj również, zgodnie z dziennikarskim etosem, z początku unikają jednoznacznych ocen, bardzo trudno jest patrzeć w czarne oczy Dursta bez drażniącego uczucia niepokoju.

Na tym jednak boom na dokumenty true crime się nie skończył. Serialem, który w tej chwili rozpala do czerwoności internetowe fora jest Making a Murderer od Netflixa. Dziesięcioodcinkowa seria ujrzała światło dzienne w połowie grudnia i od tamtej pory nie ustaje dyskusja nad tym, czy jej główny bohater –  Steven Avery – został słusznie skazany za morderstwo. Sam Avery to postać niejako symboliczna, bo w jego historii typowo hollywoodzka pogoń za happy endem zderza się z martwym spojrzeniem pustych oczu sprawiedliwości. Bowiem Avery spędził już wcześniej w więzieniu 18 lat za gwałt, którego, jak się później okazało, nie popełnił. Zaledwie dwa lata po tym jak wyszedł na wolność (i zapowiedział, że będzie ubiegał się przed sądem o odszkodowanie) został oskarżony ponownie, tym razem o zamordowanie Teresy Halbach.

Katzenstein-My-Opinions-About-Making-a-Murderer-1200x630-1452270081
Steven Avery  – „Making a Murderer” (Netflix)

Tym co odróżnia serial Netflixa od przywołanych wcześniej historii jest to, że nie opiera się na retrospekcjach – autorki Making a Murderer przez dziesięć lat towarzyszyły rodzinie Averych z kamerą, dokumentując ich życie i cały proces, od momentu kiedy Steve został ponownie oskarżony. Na serial składają się więc nie tylko wywiady z poszczególnymi bohaterami, ale relacje z sali sądowej (kilka ostatnich odcinków to praktycznie same przesłuchania świadków), materiały z akcji policji i fragmenty ówczesnych programów informacyjnych. Dzięki temu, że cały proces jest tak dobrze zrelacjonowany, widz ma wrażenie, że osobiście w nim uczestniczy, co wcale nie pomaga w zdystansowaniu się całej od sprawy – absolutnie nie dziwi mnie więc emocjonalna reakcja amerykańskich widzów i fala oburzenia jaka po dziś dzień przelewa się przez połacie Internetu. Wątpliwości budzi tu praktycznie wszystko – od podejścia funkcjonariuszy do całej sprawy, przez sposób zbierania dowodów, aż po obrady ławy przysięgłych.

Co łączy te wszystkie historie? Po pierwsze to, że medialne produkcje na ich podstawie były tylko początkiem – wszystkie trzy omówione sprawy przebiły szklany ekran i żyją dalej własnym życiem, od jednej sądowej rozprawy do drugiej, a medialny rozgłos sprawił, że na jaw wciąż wychodzą nowe fakty i zeznania świadków. Znamiennie w ich przypadku jest to, że udało im się na tyle zaangażować widza, że ten nie poprzestaje na obejrzeniu serialu, ale wchodzi do internetu i w dyskusjach z innymi fanami snuje domysły, teorie spiskowe, poszukuje nowych dowodów i śle listy poparcia. Serial dostarczył obrońcom Adnana nowe dowody, dzięki którym mężczyzna ma szansę na ponowny proces. Kilkaset tysięcy osób podpisało petycję o ponowne rozpatrzenie sprawy Stevena Avery’ego ze względu na wcześniejsze nieprawidłowości w śledztwie. Historia Roberta Dursta również jeszcze się nie skończyła. Pewne jest jedno – gdyby nie medialne produkcje na ich temat, wszystkie trzy historie toczyłyby się teraz zupełnie inaczej.

Obrońcy Stevena Avery'ego - Dean Strang i Jerome Buting  
Obrońcy Stevena Avery’ego – Dean Strang i Jerome Buting

Inną kwestią jest to, że jeśli medialny rozgłos rzeczywiście wpłynął na przebieg śledztwa, to nie w wyniku działania odpowiednich służb, ale dziennikarzy, którym dana sprawa wydała się na tyle podejrzana, że zdecydowali się przyjrzeć jej bliżej. A któż z nas nie lubi historii o dzielnych przedstawicielach mediów, którzy nie szczędzą czasu ani środków na dochodzenie do prawdy, ucierając przy okazji nosa całemu systemowi? Dokumenty true crime podsuwają widzowi właśnie taki nieco wyidealizowany wizerunek twórców – bezinteresownych, bezstronnych heroldów suchych faktów. Przy czym nie można zapominać, że niezależnie od intencji, które przyświecały ich autorom, wszystkie trzy serie to wciąż produkcje medialne, czyli muszą angażować widza i robić dobre show. Dlatego, choć ich narracja celowo pozbawiona jest wyraźnych przejawów sympatii (co nie znaczy, że nie ma ich tam wcale), a twórcy zdają się dawać widzom wybór, co do tego po której stronie chcą się opowiedzieć, można się zastanowić, czy sam fakt omawiania danej sprawy nie jest już pewną deklaracją tego, na jakie rozwiązanie zagadki liczą producenci?

Powiedziałabym jednak, że w Serial, The Jinx i MaM najważniejsze nie są omawiane przez nie sprawy kryminalne, ale to co te produkcje mówią nam o amerykańskim systemie sprawiedliwości. I znowu – jest to obraz gorzki i rozczarowujący, całkowicie odbiegający o tego, co serwuje się miłośnikom sensacji w serialach proceduralnych. Godziny nagrań z zeznań świadków w Making a Murderer pozwalają zobaczyć jak bardzo w sądzie liczy się to w jaki sposób dane zdanie zostanie wypowiedziane, jaki będzie jego podmiot i jaki znak interpunkcyjny postawimy na końcu. To, co sprawny adwokat jest w stanie zrobić z jedną frazą wyciągniętą z ust przesłuchiwanego to pokaz nie tylko ostrej jak brzytwa inteligencji, ale i krwiożerczych instynktów (nie bez przyczyny w Legally Blonde Callahan śpiewał: „A lawyer is a shark”), bo kiedy słyszymy, że pozornie niewinne stwierdzenie da się przekuć na nieformalne przyznanie się do winy, to aż włos się jeży na myśl o tym, że to my mielibyśmy siedzieć na miejscu świadka uzbrojeni jedynie w możliwość potwierdzania (Tak, zgadza się), albo negowania (Nie, to nie prawda) nieraz wydumanych teorii prokuratora (bardzo dobrze tę kwestię pokazała również druga seria Broadchurch).

Twórca "The Jinx" - Andrew Jarecki
Twórca „The Jinx” – Andrew Jarecki

Tym, co również niepokoi, jest to jak bardzo amerykańskie sądownictwo nastawione jest na udowodnienie winy oskarżonego, a nie domniemanie jego niewinności. Takie podejście zostawia szeroko otwartą furtkę tym przedstawicielom prawa, którzy w celu udowodnienia, w ich mniemaniu, słusznych tez, nie boją się złamać zasad. Co bezpośrednio łączy się z głównym założeniem fabuły Making a Murderer, czyli podejrzeniem, że Avery został w morderstwo wrobiony przez miejscowych funkcjonariuszy policji, ponieważ chciał ich pociągnąć do odpowiedzialności za niesłuszne oskarżenie go o gwałt . Oglądając serial trudno pozbyć się wrażenia, że nie są to bezpodstawne zarzuty. Idąc dalej, seriale true crime pokazują nam jeszcze jeden aspekt działalności systemu sądownictwa. Mianowicie – praktycznie nikt go nie kontroluje. Nikt nie ma czasu szukać nieprawidłowości w zakończonych sprawach, sprawdzać prokuratorów ani działań policji, a w momencie gdy skazany odbije się ze swoim podaniem o apelację od drzwi Sądu Najwyższego kończą mu się prawne opcje walki o ponowne rozpatrzenie sprawy i zostaje bez adwokata. Jeszcze inną kwestią jest czynnik społeczny w wymierzaniu sprawiedliwości, czyli tak egzotyczna dla nas instytucja ławy przysięgłych. Oto kilkunastu zwykłych obywateli bez przygotowania prawniczego ma zadecydować o winie bądź niewinności oskarżonego. Ciało sądowe mające uosabiać najbardziej demokratyczne i prospołeczne elementy amerykańskiej idei państwowości staje się tu jego najsłabszym ogniwem – bo ławnicy są jak widzowie, nieodporni na manipulacje, za to podatni na wpływy. W czasie oglądania MaM analogie procesu sądowego do reality show narzucają się same, a niekiedy zdaje się, że wyroki ławy przysięgłych więcej mają wspólnego z SMSowym głosowaniem niż sprawiedliwością. Obserwacja ta uderza tym bardziej, kiedy porównamy sprawę Avery’ego z procesem Dursta, gdyż poszlaki pogrążające bohatera MaM były o wiele lżejsze niż przytłaczająca liczba dowodów, przy których Durst i tak wywinął się od skazania za morderstwo kilka lat wcześniej.

Jest jeszcze jedna kwestia, nad którą żaden z omawianych seriali się nie pochyla i jest to coś, co łączy ich podejście z postawą wymiaru sprawiedliwości. Mianowicie chodzi o poszukiwania alternatywnego mordercy. Bo cóż mogłoby uchronić bohaterów tych wszystkich produkcji lepiej od potwierdzenia ich niewinności w postaci innego podejrzanego? I choć wydaje się, że jest to jasne z punktu widzenia odbiorcy, musimy zdać sobie sprawę z tego, że szukanie kolejnego sprawcy nie jest celem samym w sobie – ani dla przedstawicieli obrony w sądzie, ani dla mediów, które relacjonują sprawę. Prawnicy mają za zadanie udowodnić niewinność swojego klienta i tak długo jak się im to uda, sąd nie będzie dociekał co stało się z prawdziwym mordercą. W związku z tym ani w Serial, ani w Making a Murderer nie pojawiają się żadne inne tropy, które mogłyby nas doprowadzić do dodatkowych podejrzanych. Co nie znaczy oczywiście, że widzowie sami nie próbowali ich szukać – internetowe dyskusje pełne są analiz detektywów-amatorów na temat pozostałych członków klanu Averych, a autorki MaM zapytane w wywiadzie o to, czy dopuszczają możliwość, że w czasie produkcji serialu mogły przeprowadzać wywiad z prawdziwym zabójcą Teresy Halbach odpowiadają, że bardziej interesował je sam proces rozwoju całej sprawy.
Reżyserki "Making a Murderer" - Moira Demos i Laura Ricciardi
Reżyserki „Making a Murderer” – Moira Demos i Laura Ricciardi

Z punktu widzenia telewizyjnego widza, wszystkie trzy historie oferują nam przede wszystkim możliwość emocjonalnego zaangażowania, pozwalając nam wierzyć, że snując kolejne teorie o winie bądź niewinności bohaterów i szukając innych podejrzanych przyczynimy się do odkrycia prawdy. Twórcom wspomnianych dokumentów nie można odmówić poczucia misji i wierzę, że kierują nimi szlachetne pobudki. Wewnętrzny sceptyk każe mi jednak ostrożnie podchodzić do wszystkich rewelacji oferowanych przez ich produkcje. Ostatecznie przecież mówimy tu o magii telewizji, a ta lubi dotykać magiczną pałeczką jednych szczegółów, całkowicie pomijając inne. Można sobie zadać pytanie, jak wyglądałyby te same dokumenty stworzone przez osoby silnie opowiadające się po przeciwnej stronie sporu – takie, które głęboko wierzą w niewinność Roberta Dursta, albo chcą zobaczyć jak Syed i Avery do końca życia gniją w więzieniu. Jakie szczegóły poznalibyśmy wtedy? I co najważniejsze – które aspekty wszystkich spraw zostałyby całkiem pominięte (bo również twórcom MaM zarzucano zapominanie o pewnych detalach z przeszłości Avery’ego). I gdzieś tam z tyłu głowy łopocze mi jeszcze jedna, mroczna myśl – że wszyscy oskarżeni są naprawdę winni. A media wystawiły pomnik mordercom.

Podobne posty