W tym roku po raz pierwszy mam zamiar zmierzyć się z ceremonią rozdania Oscarów (czytaj – z jej wynikami rano, bo ja to jednak jestem z tych, co cenią sobie długi sen), znając wszystkich nominowanych przynajmniej w kilku kategoriach. To, że animacje poszły na pierwszy rzut wynika jasno z moich osobistych upodobań, a także, nie ukrywajmy, rozmiarów kategorii, która pięcioma filmami nie przytłacza. Jednocześnie nie będę ukrywać, że jest to zestawienie trochę oszukane, a to dlatego, że nie sposób u nas obejrzeć filmu Nazywam się Cukinia. Animacja pokazała się u nas tylko raz, w zeszłym roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym, i od tego czasu ani o niej widu, ani słychu, przynajmniej w Warszawie.
Tym bardziej szkoda, bo oceniając po cudzych opiniach i nimbie znakomitości, jaki od początku się za filmem ciągnie, Nazywam się Cukinia ma bardzo duże szanse okazać się filmem świetnym. Już sam zwiastun i zarys historii pozwalają zawiesić poprzeczkę oczekiwań wysoko – nie dość, że mamy tu mądrą historię o chłopcu, który trafia do domu dziecka po śmierci matki alkoholiczki i jego relacji z nowymi przyjaciółmi, to jeszcze całość jest wykonana z wykorzystaniem animacji poklatkowej, co automatycznie stawia Cukinię w szranki z jednym z tegorocznych faworytów, czyli Kubo i dwie struny.
Przy czym Kubo jest dla mnie chyba najlepszym filmem tego zestawienia. Zresztą był nim jeszcze zanim zobaczyłam sam film – Oscar należy mu się za same sekwencje zza kulis, pokazujące, jak całość powstawała. W całym obstawianiu animowanego laureata nietrudno dostrzec dość widoczną u krytyków chęć, aby w końcu nagrodzić za coś całe Studio Laika. I ja się tutaj z krytykami całkowicie zgadzam, bo Laice Oscar się należy jak psu buda. Sam Kubo fabularnie nie jest dla mnie jakimś powalająco wybitnym filmem, bo historia dziecięcego Wybrańca o wyjątkowych mocach była nam pokazywana już nieraz (poza tym nieco zgrzyta mi rozłożenie akcentów w finale). Z drugiej strony Kubo fantastycznie wplata do opowieść wątki japońskie i widać, że twórcy dobrze przyłożyli się do researchu, nie gotując filmu na generycznym azjatyckim gulaszu z przypadkowych składników, ale nawiązując do japońskiego święta Obon czy pokazując tradycyjne japońskie tańce.
Jeśli jakiś film może Kubo zagrozić, to jest to tylko Zwierzogród. I ta rywalizacja trochę każe mi zastanowić się nad całym sensem Oscarów, a konkretnie tego, jakiego rodzaju filmy powinny być nimi nagradzane – bardziej te, które zachwycają nietuzinkową oprawą wizualną i technikaliami (Kubo), czy może te, które po prostu mówią o rzeczach ważnych (Zwierzogród)? Trudno nie uznać obu produkcji za pewne kamienie milowe współczesnej animacji, przy czym film Studia Laika punktuje przede wszystkim mrówczą pracą włożoną w jego wykonanie, a Disney niespotykanym dotąd doborem tematyki (o wiele więcej pisałam o tym rok temu w mojej recenzji).
Ale w tym momencie pozwolę sobie na mocną stronniczość i przyznam otwarcie – tak naprawdę to ja nie chcę Oscara dla Zwierzogrodu. Tylko dlatego, że to Disney. I to nawet nie chodzi o jakąś walkę z wielkimi korporacjami, po prostu mam dość monopolu Disneya na polu animacji. W chwili obecnej słynna wytwórnia posiada tak bardzo niezachwianą pozycję na rynku, że nawet nie musi się za bardzo przejmować tym, kiedy wypuści swoje filmy do kin, bo i tak dostanie nominację (a czasem nawet dwie). Zwierzogród wyszedł do kin na początku 2016 roku! Wszystkie inne filmy, które liczą na statuetkę, muszą wyjść do dystrybucji dopiero w okolicach przełomu grudnia i stycznia. Disney takimi detalami nie musi się przejmować, bo po prostu nie ma konkurencji. Dlatego właśnie tak bardzo kibicuję Kubo i Laice – bo mam nadzieję, że ewentualny Oscar byłby zastrzykiem inspiracji i gotówki dla mniejszych, bardziej niezależnych wytwórni, które są gotowe mówić dzieciakom o czymś innym niż kolejne księżniczki (niby nie zarzut, bo kocham disnejowskie księżniczki, but still…).
Z tego samego powodu byłabym bardzo rozczarowana, gdyby statuetka powędrowała do Moany. Tłumaczyłam już wcześniej, dlaczego nie jest to zbyt wybitny film. Trudno też nie zauważyć, że Moana trafiła do kategorii nominowanych filmów głownie dlatego, że wyszła od Disneya, jakby nie było już czym zapełnić wolnych slotów na liście kandydatów. Bo to wcale nie jest tak, że dobrych animacji na świecie brakuje, po prostu nie każde studio stać na tak ogromną promocję i dystrybucję swojego filmu wśród członków Akademii. Od lat zastanawia mnie nieobecność wśród nominowanych większej liczby pełnometrażowych anime. W tym roku ta nieobecność pije mnie szczególnie, bo nominacji nie dostało Kimi no Na wa (a twórcy walczyli dzielnie, bo specjalnie wypuścili film w ograniczonej dystrybucji w USA, żeby tylko mógł spełnić zasady dla kandydujących filmów). Jeśli jeszcze nie słyszeliście – Kimi no Na wa to najbardziej kasowe anime wszechczasów, które na tym polu odebrało palmę pierwszeństwa Spirited Away i zebrało niesamowicie entuzjastyczne recenzje od krytyków.
A skoro już nawiązaliśmy do studia Ghibli, to ono akurat się na Oscarach pojawia. Tym razem w koprodukcji z francuskim dystrybutorem Wild Bunch. Od razu wam powiem, że Czerwony Żółw to najbardziej specyficzna animacja tego roku, która wypada dość… eksperymentalnie (chociaż jak sobie doczytałam, że Wild Bunch maczało palce w sukcesie Artysty, to ta eksperymentalność nabrała więcej sensu). Mamy tu bowiem do czynienia z całkowicie niemą animacją filozoficzną, o rozbitku na bezludnej wyspie, który najpierw okłada wielkiego czerwonego żółwia kijem po łepku, a potem się dziwi, kiedy ten zamienia się w kobietę. Przyznam, że do mnie ta forma w ogóle nie trafiła – wymęczyłam się na tym filmie straszliwie, a co gorsza po niemal półtorej godziny walki ze snem nie odnalazłam w nim żadnej pointy. Wobec tego obecność Czerwonego Żółwia wśród nominowanych tłumaczę sobie potrzebą umieszczenia tam przynajmniej jeden animacji wybitnie artystycznej. Wiecie, takiej, żeby broń Boże nie nadawała się dla dzieci. Film ma bardzo ciekawą, minimalistyczną oprawę wizualną i na tym chyba kończą się jego pozytywy, bo podczas gdy ten przesadny artyzm ładnie wygląda w samej animacji i designie (a ten trochę przypomina francuskie komiksy), to zupełnie nie działa w prowadzeniu historii. A ta po prostu jest nuda, odrobinę pretensjonalnie i niesamowicie się dłuży.
Do kogo powinien powędrować Oscar? Zdecydowanie do Kubo i dwie struny. Laika, Laika, ponad wszystko!
Za czyjego Oscara się nie obrażę? No ten dla Zwierzogrodu będzie zdecydowanie bolał najmniej. Bo to jedyny film z tych obejrzanych przeze mnie (poza Kubo), który naprawdę na nagrodę zasługuje. Tylko na co Disneyowi kolejny Oscar? I tak już nie mają ich gdzie na półce ustawiać.