„Taki Blacksad dla dzieci”, czyli „Zwierzogród”

20 lutego 2016
Kilka miesięcy temu, na wieść o tym, że taki film jak Zwierzogród powstaje przewróciłam tylko oczami i westchnęłam z rezygnacją, myśląc: „Ech, znowu nie nakręcą Blacksada”. Przyznajcie, jest coś zastanawiającego w ostatniej fascynacji animowanego Hollywoodu antropomorfizmem. Tylko w tym roku dostaniemy aż trzy takie filmy, bo poza rzeczonym Zwierzogrodem szykuje się jeszcze Secret Life of Pets i Sing. I o ile do premier dwóch ostatnich produkcji zostało jeszcze trochę czasu, to po obejrzeniu Zwierzogrodu okazuje się, że nazwanie go „takim Blacksadem dla dzieci” jest całkowicie uzasadnione. I nie ma w tym żadnego przytyku – to czysty komplement. Tym bardziej, że tak samo jak komiks o przygodach kociego detektywa Zwierzogród oferuje widzowi nie tylko porządną zagadkę kryminalną, ale również (co najbardziej zaskakujące) całkiem dojrzały komentarz społeczny.

Film zaczyna się jednak bardzo typowo i od razu przypomina nam o jednym z najbardziej podstawowych morałów amerykańskiej kultury, który u Disneya przewinął się już wcześniej chociażby w Ratatuju czy Uniwersytecie Potwornym, czyli – niezależnie od tego kim jesteś, nie powinno cię to ograniczać w osiąganiu celu, bo możesz zostać kimkolwiek tylko chcesz. A Judy, drobna króliczka z pipidówy mniejszej, gdzie jedynym dobrem eksportowym jest marchewka, chce zostać policjantką. Naturalnie przynależność gatunkowa w niczym jej tu nie pomaga, bo jak tu ukończyć akademię policyjną, kiedy wszyscy inni koledzy z roku to jurne byczki i silne lewki (dosłownie)? Na szczęście nasza bohaterka prawidła realizacji amerykańskiego snu (zwierzogrodzkiego snu?) ma w małym palcu i wkrótce, w rytmie motywującej muzyki w tle, nie tylko kończy akademię, ale i robi to z wyróżnieniem. Tym samym cała historia rozpoczyna się w momencie, w którym wiele podobnych filmów się kończy – bohater udowadnia całemu światu na co go stać. Jednak dla Judy otrzymanie odznaki to dopiero początek, a kiedy trafia do pracy na śródmiejskim komisariacie Zwierzogrodu – ogromnej metropolii stanowiącej kolorowy i pulsujący życiem symbol pokojowej koegzystencji zwierząt wszelkich gatunków – przekonuje się, że dopiero teraz będzie musiała pokazać, że nawet królik może być dobrym gliną. I rozwiązać kryminalną zagadkę – ale o tym za chwilę.
To co w zwierzęcej antropomorfizacji było zawsze najbardziej pociągające, to możliwość uchwycenia pewnych ludzkich zachowań, opakowanie ich w etykietkę symbolu i bawienie się rozdawaniem aluzji niczym ulotek na ulicy. A przy tym twórcy mają taką samą frajdę z ukrywania takich nawiązań, co widz w ich identyfikacji. W Zwierzogrodzie budowniczy całego świata przedstawionego najwyraźniej bawili się świetnie, bo zwierzęce metropolis jest żywe, barwne i niesamowicie interesujące. Kreacja bohaterów nie odbiega tu od wdrukowanych nam już wcześniej skojarzeń – lis jest cwany i kantuje, królik drobny i wszędzie go pełno (Judy na przykład ma prawie trzy setki rodzeństwa. Skok na socjal jak nic!), łasica to taka podła franca, co z radością poprzegryza ci kable, owieczka jak zwykle potulna, a lew prawy, choć jak na polityka – nie do końca (ale cały film i tak kradną leniwce w urzędzie). Wszyscy mieszkają w odpowiednich dla siebie dzielnicach – dla zwierząt tropikalnych, podbiegunowych, czy takich całkiem malutkich (sektor dla gryzoni nazywa się CHOMICZÓWKA – wielki punkt dla polskiego tłumacza).

Wspomniałam już, że Zwierzopolis to taki tygiel gatunków rozmaitej fauny, ale warto również wspomnieć, że istnienie w tym samym świecie pokojowo nastawionych do siebie drapieżników i roślinożerców nie jest tu jedynie kwestią umowności, ale ma swoje uzasadnienie w zwierzęcej ewolucji. Tak, tak moi drodzy – bohaterowie doskonale zdają sobie tutaj sprawę z tego, że w innych okolicznościach mogliby skończyć jako obiad sympatycznego Krzysia spod piątki. Obecnie jednak łańcuch pokarmowy stał się w tym świecie przeżytkiem, a wszystkie zwierzęta na drodze ewolucji zamieniły się w stworzenia rozumne, całkowicie ucywilizowane. Jak ludzie, przy czym ludzi w tej rzeczywistości nigdy nie było.

Pierwszą rzeczą, która mnie w filmie pozytywnie zaskoczyła był bardzo zgrabnie napisany wątek kryminalny, w którego rozwiązaniu największy udział ma Judy, bo nasza dzielna Karotka (jak to pięknie zwraca się do niej drugi główny bohater – lis, a zarazem drobny krętacz Nick) siłą rzeczy musi wplątać się w jakąś aferę, aby udowodnić kolegom policjantom (samym wielkim chłopom pokroju słoni i tygrysów), że nadaje się do czegoś więcej poza wlepianiem mandatów za parkowanie. Zagadka w Zwierzogrodzie wcale nie jest taka jednowymiarowa jak może się z początku wydawać, a jej poszczególne elementy składowe pozwalają scenariuszowi dokonać przeskoku z poziomu „bardzo dobrej rozrywki” na „fantastyczna rozrywka z niespodziewanym przesłaniem” (o czym zaraz). Sama jestem zdania, że przy odrobinę innym podejściu, można by z filmu spokojnie zrobić produkcję kierowaną, na zasadzie filmów Marvela, do dorosłych, a przez to i do widzów w każdym wieku, a nie tylko dzieci (ja wiem, że czytelnicy bloga pewnie i tak nie należą do osób, które się takimi rzeczami przejmują, ale dla wielu widzów wciąż jednak ma to znaczenie). Bo mamy tu bardzo fajnie napisaną historię, niesamowicie sympatycznych bohaterów, świetny świat, a także (co bardzo ważne) – humor i dialogi na wysokim poziomie. Śmiem twierdzić, że dorośli będą mieć z nich jeszcze więcej uciechy niż młodsi widzowie, bo popkulturalnych nawiązań jest tu sporo (wspomnę tylko o Ojcu Chrzestnym i Breaking Bad), a komizm niektórych sytuacji będzie miał dla nas o wiele więcej sensu niż dla dzieci (i ponownie – leniwce w urzędzie. Ewentualnie w wersji studenckiej – w dziekanacie).

Z tym, że w momencie kiedy powoli godzimy się już z tym, że Zwierzogród to li i jedynie porcja porządnej rozrywki na poziomie, film wykonuje nagły zwrot i zaczyna uderzać w poważniejsze tony. W jednej chwili motyw uprzedzeń międzygatunkowych („Nie mów na mnie 'słodki króliczek’, to jest w porządku tylko wtedy jeśli mówią tak inne króliki”) zostaje wyniesiony z uroczych heheszków do poziomu dojrzałego komentarza na temat obecnej sytuacji społecznej w USA (a zarazem każdego innego miejsca, w którym ścierają się różne kultury i kolory skóry). Analogie naprawdę trudno tu przeoczyć. Z początku film jedynie delikatnie zarysowuje nam podziały pomiędzy poszczególnymi gatunkami zwierząt – Judy na przykład na każdym kroku jest ostrzegana przez rodziców, aby nie ufać lisom, a w lodziarni prowadzonej przez słonie wisi informacja o tym, że „sklep zastrzega sobie prawo do nieobsługiwania pewnych klientów”. O wiele poważniej robi się jednak w momencie, gdy na miasto spada wizja usankcjonowanej dyskryminacji drapieżnej części społeczeństwa. Podziały istnieją tu nie tylko pomiędzy różnymi gatunkami, ale głównie na linii drapieżca-ofiara. Ewolucja ewolucją, ale jak pokazuje film, naszym bohaterom nieobce są uprzedzenia i obawy podobne do tych, jakich pełno współcześnie wśród ludzi („Czy lis mnie okradnie jeśli mu zaufam?”, „Czy czarnoskóry mężczyzna napadnie mnie w ciemnej uliczce?”). Podobieństwo do naszej rzeczywistości jest tu zarysowane na tylu polach, że nawet triumfalne ukończenie przez Judy akademii policyjnej okazuje się być sukcesem nie tyle jej samej, co prowadzonego przez ratusz „programu aktywizacji mniejszych ssaków”.

Jeśli chodzi o polską wersję filmu, to tak jak zwykle w produkcjach Disney’a bywa, stoi ona na jak najwyższym poziomie. Duża w tym zasługa nie tylko aktorów (szczerze przyznam, że Julię Kamińską o wiele bardziej wolę w dubbingu niż w telewizji), ale przede wszystkim tłumaczenia. Ogólnie rzecz biorąc nie ma się tu do czego przyczepić, choć, nie przeczę, będę wyczekiwać premiery filmu na DVD aby obejrzeć go również w oryginale. Idris Elba, Jennifer Goodwin, Alan Tudyk, J.K. Simmons – grzechem byłoby przegapić animację z taką obsadą.

Słowem podsumowania – Zwierzogród to świetna rozrywka z mądrym przesłaniem. Może niekoniecznie dla najmłodszych (jest tam kilka takich scen, że mogą się przestraszyć), ale dla dzieci w wieku szkolnym już jak najbardziej. Zwłaszcza, że historia bardzo zgrabnie przekłada na taśmę filmową wątki dyskryminacji, uprzedzeń, szkodliwych stereotypów, a w końcu – rasizmu. Tak więc jeśli ktoś szuka pretekstu aby zrobić milusińskim pogadankę na ten temat, po filmie będzie miał do tego świetną okazję.

Podobne posty