Mój problem z Vaianą, mój problem z Disneyem

30 listopada 2016

Właściwie już po pięciu minutach seansu Vaiany wiedziałam, że film z miejsca stanie się kolejnym disneyowskim klasykiem. Posiada absolutnie wszystkie elementy układanki – fantastyczne piosenki, które będą śpiewać jeszcze dzieci waszych dzieci (niemała w tym zasługa Lina-Manuela Mirandy), przepiękną animację, sympatycznych bohaterów i ogromną dawkę humoru. Mimo to mój wewnętrzny malkontent wyszedł z kina uczuciem niedosytu. I chociaż od pół tygodnia nucę pod nosem Drobnostkę i zdzieram resztę soundtracku na Spotify, poczucie, że czegoś w filmie brakowało nie daje mi spokoju. I chyba nawet wiem, o co chodzi.

Disney przez lata pracował na opinię wytwórni, której bez obaw można powierzyć niewinny umysł swojego dziecka. Ich filmy jednocześnie bawią i uczą, a z każdej historii można wyciągnąć jakiś morał i z ulgą stwierdzić „uff, całe szczęście – kolejna mądra bajka”. I można to usłyszeć zarówno od wyborców Razem jak i czytelników Frondy. To takie niepisane status quo współczesnej animacji – Disneyowi ufa się praktycznie bezgranicznie, a do innych produkcji podchodzi bardziej zachowawczo.

moana vaiana świnkaTo wszystko sprawiło, że tak jak w całej masie innych animacji skierowanych do dzieci, tak samo i filmy Disneya opierają się o zestaw generycznych, baśniowych morałów, które zamykają się w kilku prostych przesłaniach. I jest to zbiór skończony. Przez lata liczyła się tylko jedna rzecz – miłość, miłość über alles! I ciężko było do tych filmów wcisnąć cokolwiek więcej, jeśli głównym celem bohaterów było skończenie na ślubnym kobiercu. Choć nie trudno się dziwić, że inaczej wyglądało to, gdy głównym bohaterem był mężczyzna – ten zazwyczaj musiał po drodze coś jeszcze światu udowodnić (Alladyn, Herkules, Król Lew). A księżniczka? Gdzieee tam, dawać ją w męskie objęcia (Kopciuszek, Piękna i Bestia, Mała Syrenka)!

Poza miłością zbiór morałów skończonych opiera się głównie na odkrywaniu własnego ja, udowadnianiu własnej wartości, wiarę w siebie i szukaniu swojego miejsca w świecie, czyli wszystko to, co związane jest z etapem przejścia z dzieciństwa we wczesną dorosłość. Cały segment kultury popularnej dla dzieci i młodzieży się na tym opiera. Opiera się na nim od wielu lat i wciąż oferuje widzowi ten sam zestaw wałkowanych na nowo morałów. I na tym właśnie polega mój problem – najwyższy czas zacząć wplatać do disneyowskich animacji nowe przesłania.

W Vaianie sprawa jest prosta. Główna bohaterka sprzeciwia się ojcu i wyrusza na wyprawę, aby ocalić swój lud. Twierdzi, że do tego zadania wybrało ją morze, ale później nie jest tego już taka pewna. Pewność siebie przywraca jej wsparcie babci i śpiewanie tego, co jej w duszy gra. Z początku chodzi o klasyczną piosenkę „I want”, która wykłada nam jej motywację i wewnętrzny dylemat – Vaiana czuje, że coś ją woła i prowadzi, ale dopiero później dociera do niej, że wołanie od zawsze dobiegało z jej serca. W tym momencie bohaterka akceptuje samą siebie, wobec czego film okazuje się być klasycznym poszukiwaniem własnego „ja” (nie jest to jakaś wielka tajemnica, zważywszy na to, że dosłownie jest to wspomniane w większości piosenek w filmie).

vaiana_disney

Jeden z moich zarzutów polega na tym, że ten wewnętrzny konflikt bohaterki nie jest jakoś specjalnie podkreślany w filmie i niekiedy wydaje się, że wybrzmiewa jedynie w piosenkach. Vaiana opuszcza wyspę, bo czuje jakiś specyficzny rodzaj morskiego zewu, ale wciąż nie jest to dość racjonalny powód, żeby porwać się na taką wyprawę. To nie jest tylko problem Disneya – bardzo często konflikty i problemy w historiach dla dzieci są czysto pretekstowe, wprowadzane tylko po to, aby popchnąć fabułę do przodu albo doprowadzić do emocjonującego finału, ale nie mają wiele wspólnego z ludzką psychologią czy logiką fabuły (bo jakby się nad tym zastanowić, to w świetle ostatnich minut filmu pomoc Mauiego jest Vaianie całkowicie zbędna. Ale w końcu bez niego byłaby jedyną bohaterką całej historii). Ale ja nie o tym chciałam…

Mój główny problem polega na tym, że ja to już wszystko widziałam – od dzieciństwa co drugi film familijny próbuje mnie na różne sposoby przekonać, że clue mojego dorastania to wiara w siebie i przekraczanie niemożliwego (plus podlane amerykańskim sosem „możesz osiągnąć wszystko, jeśli tylko chcesz”). Od ćwierć wieku morały animacji się nie zmieniły. Za to zmienił się świat wokół widzów. Nie marzy mi się całkowite odejście od tych motywów, ale byłoby miło gdyby Disney przestał je mielić w kółko na tę samą melodię. Bo bez tego każdy następny ich film będzie wciąż wizualnie zachwycający, muzycznie wybitny, a treściowo nudny. Vaiana jest prześliczną produkcją. Ale pozostawia niedosyt.

Jest to tym bardziej ciekawe, że przedstawia się ją jako kolejny dobry krok Disneya na polu różnorodności. Mamy samodzielną, kobiecą bohaterkę, która reprezentuje mniejszość etniczną i jej głównym celem nie jest zdobycie serca wybranka. Jest innowacja? Ano jest. Przy czym jest ona bardzo zachowawcza. Jeśli chodzi o kreowanie nowych postaci i historii w ostatnich latach Disney ostrożnie bada grunt – jakby stał na plaży i małym palcem sprawdzał, czy woda w morzu nie jest za zimna. Przy czym, za każdym razem, kiedy zrobi już ten krok do przodu, w którymś z następnych filmów ostrożnie się wycofuje w bezpiecznie rejony akceptowalnej klasyki.

Vaiana Babcia DisneyPrzykład? Księżniczka i Żaba wprowadziła pierwszą czarnoskórą bohaterkę do panteonu disneyowskich księżniczek. Kilka lat później Zaplątani powrócili do koncepcji tradycyjnego romansu. W 2012 w Brave zobaczyliśmy pierwszą sfeminizowaną bohaterkę, której historia nie opierała się na relacji z mężczyzną i chodziło w niej głównie o problemy rodzinne. Frozen, które pojawiło się kilka lat później było ukłonem w stronę romansu (Anna), ale jednocześnie łamało wiele disneyowskich stereotypów (miłość od pierwszego wejrzenia, nieoczywisty czarny charakter. Poza tym całość koncentrowała się głównie na relacjach pomiędzy siostrami). Przy czym wciąż nie jest to produkcja idealna, bo ostateczne zwycięstwo miłości jest w niej pokazane w jakiś wyjątkowo niezgrabny i na-odwal-się sposób. Zaś w tym roku zobaczyliśmy Zwierzogród, w którym twórcy wzbili się na wyżyny jeśli chodzi o trudność tematyki w filmie dla dzieci. Po czym dostaliśmy Vaianę. Która w tradycyjny sposób odnalazła siebie. Meh. Przy czym podkreślę – to nie jest zarzut. Sama wszystkie powyższe filmy uwielbiam. To tylko próba wykazania, że Disney bardzo lubi sinusoidy i jeszcze daleka droga przed nimi.

Nie przypadkowo przywołałam Zwierzogród, bo w tym momencie jest to według mnie najlepszy film Disneya z ostatnich pięciu lat i stanowi wyznacznik tego, w którą stronę powinny dalej iść animacje, jeśli chodzi o podejmowane problemy. Zwierzogród dotyka tematu dyskryminacji i różnic rasowych w subtelny i przystępny sposób. Dzięki temu może stać się doskonałym przyczynkiem do rozmowy z dzieckiem na temat tolerancji. A ta, jak wiemy, jest rzeczą, której zwłaszcza teraz we współczesnym świecie bardzo brakuje.

Vaiana Maui

Tego właśnie oczekiwałabym od przyszłych animacji Disneya – podejmowania innej gamy tematów, bardziej pasujących do obecnej rzeczywistości. Nie twierdzę przy tym, że bezpieczny zbiór skończony dawnych motywów powinien całkiem odejść do lamusa. Ale byłoby miło, gdyby nie rozbrzmiewał tak często jak przez ostatnie dwie dekady, bo to niekiedy nadaje mu już ton zdartej moralizatorskiej płyty. Chciałabym żeby Disney się nie bał, tylko żeby wsadził całą stopę do wody. Vaiana może i jest córką wodza, ale jej płeć jest tutaj tylko elementem kreacji postaci. To właśnie ta zachowawczość animacji, która mnie nudzi. Bo Vaiana może i jest kobiecą bohaterką, ale nie musi udowadniać swojej wartości jako dziewczyna. Jej płeć po prostu jest, ale nikt w filmie nie zwraca na nią uwagi. Z jednej strony to super, a z drugiej chciałabym dla niej jakiegoś pulsującego girl-power momentu triumfu. Dopiero wtedy byłoby to zagranie czysto feministyczne.

Dlatego liczę na innowację, liczę na kreatywność. Liczę na pewne społeczne zacięcie i poczucie misji w animacji. Liczę, że po seansie wyjdę usatysfakcjonowana nie tylko stroną wizualną filmu, ale też jego przesłaniem.

A przede wszystkim liczę na to, że Elsa dostanie dziewczynę, goddammit!

Podobne posty