„Pitch Perfect 2” – z tego gifów nie będzie

20 maja 2015
Bardzo chciałam żeby Pitch Perfect 2 okazało się być dobrym filmem. Lubię kiedy niewielkie produkcje kończą jako hity, a ich kontynuacje udowadniają, że pierwsza część nie była wyłącznie dziełem przypadku. Lata temu nikt nie spodziewał się, że Pitch Perfect odniesie aż tak wielki sukces, dlatego na twórcach nie ciążyła żadna presja i mogli swobodnie tworzyć sobie taką komedię jaką lubią – i to dało się odczuć. Jednak przy PP2 musieli już równać do oryginału, a najlepiej go przebić. W związku z tym wszystko musiało być BARDZIEJ. I jak dla mnie przefajnowali.

Pisałam kiedyś, że za popularnością Pitch Perfect stało umiejętne wpisanie się w absolutnie wszystkie znane schematy produkcji o college’u i zawodach (w uroczy i nie obrażający inteligencji widza sposób). Receptą na powtórzenie tego sukcesu powinno być po prostu zrobienie tego samego (z resztą w tego rodzaju filmach trudno wyobrazić sobie inne rozwiązanie) i dodanie po drodze kilku nowych elementów. Ale jest jedno ALE – owe elementy muszą być tak samo atrakcyjne dla odbiorcy, jak cała reszta filmu, a nie sprawiać, że widz będzie z nostalgią wzdychał za atmosferą pierwszej części, marząc tylko o tym, aby sceny z nowymi bohaterami jak najszybciej się skończyły.
full-cast
Pod tym względem scenarzyści się nie popisali i zamiast skupić się na znanych i lubianych postaciach, na siłę wprowadzili nowe. Rolę Emily, nowej członkini Bellas, dostała Hailee Steinfeld – dziewczątko o charyzmie gwiazdki Disney’a, na widok której miałam ochotę warknąć „Poszła mi stąd! Gdzie jest Becca?!”. Jej jedyną rolą w tym filmie (poza byciem oczywistym sidekickiem z sequela) było wprowadzenie kolejnej nowości – śpiewania własnych utworów (co spotyka się z powszechnym oburzeniem, ponieważ rozrywkowe a capella zakłada wyłącznie śpiewanie coverów). I nie byłby to jeszcze taki zły pomysł, gdyby te oryginalne kompozycje były czymś więcej niż zwykłym popowym shitem rodem z High School Musical. Niestety, trudno tu szukać tak dobrych mash-upów jak ten z finału pierwszej części. Inną nową postacią jest latynoska Flo (zakładam, że miała powtórzyć rolę zabawnej imigrantki, jaką w pierwszej części odegrała Lilly), która otwierała usta tylko po to, aby rzucać żartami o swoim trudnym dzieciństwie w Gwatemali (w stylu „kiedyś brat chciał mnie sprzedać za kurczaka”). I przysięgam, że przy każdej jej kwestii słyszałam w kinie cykające świerszcze, tak niskich lotów był to dowcip (po za tym, wyśmiewanie się z biedy w Południowej Ameryce wydaje mi się mało smaczne).

Nowych wątków w filmie było dość sporo, trudno z resztą powiedzieć, aby któryś z nich wyraźnie przewodził. Naturalnie musi być jakiś konkurs – tym razem są to mistrzostwa świata w a capella, których Amerykanie jeszcze nigdy wcześniej nie wygrali (ponieważ w Europie się ich nie cierpi – zarzut niby przedstawiony jako bezpodstawny, ale zdziwilibyście się ile razy sam film nawiązuje do stereotypy dumnego mieszkańca US of A, dla którego świat kończy się na wschodnim wybrzeżu, a znajomość europejskich stolic zakrawa na wiedzę tajemną). Równocześnie dostajemy wątek wchodzenia w dorosłość i problemów z kończeniem studiów – Becca podejmuje staż w wytwórni muzycznej (swoją drogą Keegan-Michael Key bardzo fajnie zagrał jej szefa), Chloe trzy raz zawaliła literaturę aby nie skończyć roku i dalej prowadzić zespół, a cała reszta zastanawia się co będzie robić w przyszłości. No i naturalnie musimy mieć też jakiś impas – Bellas odnoszą wielki sukces, ale za bardzo skłaniają się ku taniemu efekciarstwu, dlatego muszą odnaleźć swoje prawdziwe brzmienie na wyjeździe integracyjnym.
Pitch-Perfect-2-19
Niestety przy całym tym nagromadzeniu różnych wątków dostajemy za mało czasu na rozwój oryginalnych postaci. Najbardziej żal mi tutaj Becki, która została jakby zepchnięta na drugi plan. Co prawda śledzimy początki jej kariery w muzyce, ale nie dostajemy jej za dużo w chórku. Jej funkcję głównego innowatora w zespole przejmuje Emily i film niejako sugeruje, że od teraz to ona będzie kierować Bellas (z resztą kto inny miałby to robić, skoro wszystkie inne dziewczyny kończą studia). Nie podobało mi się za bardzo to co zrobiono z postacią Grubej Amy. W pierwszym filmie bohaterka Rebel Wilson kreowana była na zabawną i świadomą swojej wartości mimo oczywistych fizycznych mankamentów, tutaj jednak zamiast pokazać ją w bardziej pozytywnym świetle, częściej robiono z niej po prostu grubą idiotkę, która nadaje się jedynie do pierdzenia, bekania i rozkraczania się przed Barackiem Obamą.

Całe Pitch Perfect wyraźnie wpisuje się w zapoczątkowany przez Druhny nurt kobiecej komedii, która ma za zadanie udowodnić, że dziewczyny również potrafią być zabawne. Odnoszę jednak nieprzyjemne wrażenie, że ta komediowa wojna płci zbyt często sprowadza się do przekonywania widza, że kobiety mogą być tak samo sprośne jak faceci. Stąd te wszystkie fekalne żarty i puszczanie bąków na ekranie. No i chyba pierwszy raz w kinie popularnym dostaliśmy kobiecą waginę w większej komediowej roli. Nazwijcie mnie starym wapnem, ale czy to w wydaniu męskim, czy damskim takie dowcipy średnio mnie bawią. Z resztą, zauważyłam, że na tej części Pitch Perfect śmiałam się zdecydowanie rzadziej niż na poprzedniej.
Das-Sound-Machine
Nie znaczy to jednak, że w filmie nie było lepszych momentów. Moje serce podbiły główne złole, czyli konkurencja Bellas z Niemiec – Das Sound Machine. To był absolutny majstersztyk jeśli chodzi o kulturowe nawiązania – Niemcy wyglądają jakby właśnie wrócili z berlińskiej Love Parade (koszulka z siateczki!), ich wykonania nawiązują zarówno do Kraftwerku jak i techno lat 90., a w aranżacjach scenicznych dominuje wyraźny militaryzm i chęć dominacji nad światem (ach to wypominanie Niemcom ich wojennych grzeszków). Po za tym ich wykonanie Muse na wystawie samochodów było technicznie genialne i jak dla mnie był to najmocniejszy muzyczny akcent całego filmu. Tak więc jeśli miałabym komuś kibicować na mistrzostwach, to sorry Bellas, ale wybieram Niemców – wokalnie byli bezbłędni (a propos mistrzostw – kto zauważył cameo Pentatonix jako reprezentacji Kanady?).

Pitch Perfect 2 nie dorównało może oryginałowi, ale mimo wszystko trzeba przyznać, że w gatunku młodzieżowej komedii wciąż stoi bardzo mocno. Jednak jeśli ktoś chciałby znać moje zdanie, to chyba wolałabym żeby nie kręcili już trzeciej części – obawiam się, że to mogłoby ostatecznie zarżnąć legendę pierwowzoru. Patrząc jednak na box office z tego tygodnia, obawiam się, że Pitch Perfect będzie jak Dziewczyny z drużyny – bardziej mnogie i coraz głupsze.

Podobne posty