Od roku nie czytałam żadnego young adult. Serio, po lekturze An Ember in The Ashes napisałam, że mam absolutnie dosyć literatury młodzieżowej, że nie zdzierżę, nie wytrzymam, zwoje mózgowe mnie szczypią od szorowania ich drucianą szczotką, bo ile można czytać o tych niezłomnych heroinach nieświadomych swojej urody, o tych przystojnych młodzieńcach, na widok których miękną kolanka, o obowiązkowych trójkątach miłosnych, nagle odkrywanych magicznych mocach, walce z okupantem, dystopijnych wizjach przeszłości ecetera, ecetera.
Ale tak to już ze stymulantami bywa, że nawet po wielomiesięcznym odstawieniu wystarczy, że człowiek na chwilę straci czujność i już okopuje się w nowych historiach YA (ja tam na przykład wróciłam do Victorii Aveyard i jej Szklanego Miecza, bo dwa dni temu wyszedł ostatni tom i chcę go wkrótce przeczytać) i daje się wciągnąć przez kolejną niebieską parę oczków oszałamiającej urody księcia i tylko czeka, aż główna bohaterka pozwoli sobie skraść pierwszy pocałunek.
No dobrze, trochę koloryzuję, bo nie czytałabym młodzieżowego szmelcu tak wiele, gdybym naprawdę nie znajdowała w tym przyjemności. Poza tym w ostatnich latach nawet YA skręciło w bardziej obiecującym kierunku, porzucając nieco paranormalne romanse na rzecz aspirujących epickich scenariuszy fantasy, w których tętni magia, trup ściele się gęsto, a bohaterki częściej niż z buzującymi hormonami muszą się mierzyć z okrutnym reżimem. Jednak choć trendy w tematyce YA się zmieniają, jedna rzecz wciąż pozostaje niezmienna: tak na oko 95% procent z nich jest pisanych w pierwszej osobie. W czasie teraźniejszym.
Wysoki Sądzie, proszę zaprotokołować: nie cierpię narracji pierwszoosobowej w YA. Moim zdaniem to jeden z największych raków toczących ten gatunek, z czasem teraźniejszych w roli przerzutu do wątroby. Nie chodzi o to, że narracja pierwszoosobowa jest zjawiskiem w ogólnie złym (jest mnóstwo świetnych książek napisanych w ten sposób, chociażby Fight Club), ale w obszarze młodzieżówek została tak niemiłosiernie wyeksploatowana, że odbiło się to na jej generalnym postrzeganiu w świecie literatury. W sensie, że pisanie z punktu widzenia trzeciej osoby postawiono na piedestale uznając je za trudniejsze i dojrzalsze, pierwszą osobę zaś zamknięto w gettcie pisaniny dla nastolatek. Doszło nawet do tego, że niektórzy anglojęzyczni agenci proszą, aby nie przesyłać im takich manuskryptów, jasno dając do zrozumienia, gdzie jest ich miejsce. I w sumie, trudno się im dziwić.
Wielu autorów YA zaczyna pisać w pierwszej osobie, wychodząc z założenia, że tak jest po prostu łatwiej. Wydaje im się, że nie ma nic prostszego od wejścia w umysł nastolatki i mówienia jej językiem, wystarczy wrócić do własnych wspomnień z wieku 15 lat et voilà!, mamy gotową książkę. Nic bardziej mylnego. Osobiście jestem zdania, że narracja pierwszoosobowa (NP) jest trudniejszą techniką od trzecioosobowej (NT) – wymaga o wiele więcej wyczucia, planowania charakteru postaci, odpowiedniego wyważenia opisu świata przedstawionego i targających bohaterem emocji. Albo inaczej – aby stosowanie NP miało sens, autor musi się wysilić i stworzyć na tyle fascynującego protagonistę, takiego z intrygującym charakterem, bogatym życiem wewnętrznym i ciekawymi przemyśleniami, że czytelnik będzie miał ochotę poznawać historię oglądaną właśnie tymi konkretnymi oczami. No i teraz wybaczcie, ale główne bohaterki YA takimi bohaterkami nie są. Może generalizuję, ale nie ważne ile kłód życie im pod nogi nie rzuci i jak szybko nie będą musiały dorosnąć, zawsze będą miały fiu bździu w głowie i szybko bijące serduszko, a gdy już wysilą się na autorefleksję, to wyjdzie z tego taki pompatyczno-egocentryczny potworek jak to:
But I am only one person, one little girl who can no longer smile. I hide her from the rest, behind my mask of lightning. But she remains, frantic, wide-eyed, afraid. I push her away in every waking moment, but still she haunts me. She never leaves.
„Szklany miecz”, V. Aveyard
I jakby na to nie patrzeć, NP w takich książkach naprawdę sprawia, że cała warstwa narracyjna wydaje się bardziej dziecinna. Bo skupia się na uczuciach młodych ludzi, nie przymierzając – dzieci właśnie, a ich życie wewnętrzne nie jest tym, czym ja jako czytelniczka mogłabym się zachwycić. Oczywiście można się przyczepić do tego, że teoretycznie nie jestem targetem takiej literatury, ale po co, skoro według statystyk 55% czytelników YA ma więcej niż 18 lat.
Spotkałam się też z takimi opiniami, które stoją w zupełnej opozycji do mojej . Niektórzy sięgają po YA właśnie po to, żeby poczytać pierwszoosobową narrację, a bez niej książka się im po prostu nie podoba, bo „nie czują już takiej więzi” z bohaterem. Łączy się to z moim kolejnym zarzutem do całego procederu, a mianowicie – tak, autorzy young adult rzeczywiście tłumaczą swoje przywiązanie do NP tym, że pozwala ona czytelnikowi empatyzować z protagonistą. Tylko, że to jest bardzo leniwe i tanie zagranie. Jeśli chcesz, żeby odbiorca związał się z twoim bohaterem, opisz w swojej książce przejmującą historię, opisz postaci z krwi i kości, opisz prawdziwe emocje i dramaty. Nie polegaj głównie na formie narracji.
Moja awersja do NP polega też na tym, że taka forma automatycznie autora ogranicza, bo trudniej jest mu przedstawić perspektywę pozostałych bohaterów i siłą rzeczy musi się skupiać na ten jednej, kartonowej heroinie. Oczywiście autorzy YA próbują ten problem ominąć, wprowadzając do historii kilka punktów widzenia, ale to tylko dodatkowo podbija stopień trudności – wprowadzanie pary głównych bohaterów sprawia, że te dwie narracje muszą być naprawdę zróżnicowane, w taki spośób, żeby było w nich widać odmienne charaktery postaci. A to się mało któremu autorowi udaje.
No i na koniec pozostaje jeszcze kwestia czasu teraźniejszego. Olaboga, najgorzej. Czas teraźniejszy to coś takiego, co jeszcze w angielskim oryginale ujdzie, choć boli niemiłosiernie, a przeniesiony do polskiego tłumaczenia sprawia, że oczy krwawią. Teoretycznie takie zawieszenie historii w czasie ma przyspieszyć akcję i sprawić, że sceny nabiorą odpowiedniej dynamiki. I rzeczywiście coś w tym jest, ale wcale nie daje to dobrego efektu, bo ciągnącej się jak guma do żucia fabule taki zabieg nie pomoże. A tutaj wydarzenia wcale nie pędzą szybciej, za to narracja potyka się o własne nogi w galopie. Ma się wrażenie, że ktoś chce ci opowiedzieć historię swojego życia jak najszybciej, byle skończyć, bo to już koniec drugiego aktu, a ty wciąż masz bohaterów w dupie. Ewentualnie można się też poczuć jak na jakieś kuriozalnej sesji RPG.
Pewnie nie zmieni to tego, że nadal będę czytać young adult, narzekając co jakiś czas na jego głupotki. Może za jakiś czas znowu stwierdzę, że potrzebuję od niego przerwy. Ale zanim to nastąpi będę wznosić oczy ku niebu i mamlać pod nosem zaklęcia, które autorom młodzieżówek każą porzucić pierwszą osobę i spojrzeć na swoje dzieła z perspektywy trzeciej. Bo tak.