Sherlock „The Final Problem” – recenzja

16 stycznia 2017

Dwa tygodnie temu zadawałam sobie pytanie – czy to ze mną jest coś nie tak, czy po prostu ten serial rzeczywiście zdziadział? A teraz, gdy zastanawiam się nad tym już drugi raz w ciągu jednej serii, chyba czas najwyższy przyznać, że to nie we mnie leży problem.

W zeszłym tygodniu wielki twist z wprowadzeniem na scenę Euros zrobił na mnie spore wrażenie i dał nadzieję, że czwarty sezon Sherlocka przyniesie w końcu zagadkę godną wielkiego detektywa. Klasyczny, zawiły kryminał z poszlakami, tajemnicami i całym tym jazzem. Tymczasem pod tym względem finał nowej serii przyniósł wielkie rozczarowanie, dobitnie udowadniając widzom, że serial zgubił gdzieś duszę Arthura Conana Doyle’a. I jeśli ktoś pokochał Sherlocka za to, czym niegdyś był – klimatyczną historią o geniuszu, który żelazną dedukcjią rozwiązuje kryminalne zagadki – to cóż, nie pozostaje mu nic innego jak tylko tęsknić za czasami, gdy serial nie był jeszcze swoim własnym fanfikiem.

sherlock-final-problem

Zacznijmy od tego, że The Final Problem jest przewrotnie adekwatnym tytułem dla tego epizodu. Nie dlatego, że w jakikolwiek sposób nawiązuje do słynnego opowiadania – nie śmiałabym podejrzewać twórców o taką błyskotliwość (tak, dzisiaj będę się radośnie wyzłośliwiać). Zamiast tego finał ma po prostu całe mnóstwo własnych problemów.

Po pierwsze spuszcza zasłonę milczenia na końcówkę poprzedniego odcinka – scena, w której świeżo ujawniona Euros strzela do Watsona zostaje wyjaśniona jedynym zdaniem i okazuje się, że zagranie, które kazało nam drżeć z niepokoju o życie bohatera, było tylko i wyłącznie strzałem ze środkiem usypiającym (na boga leniwych scenariuszy, no!). Nie lubię, kiedy scenariusz tak lekką ręką pogrywa sobie z moim zaangażowaniem. Serialu, jeśli już sprawisz, że delikatnie przejmę się jakimś cliffhangerem – wykorzystaj to lepiej.

Chwilę później historia przypomina nam, że ma w tym roku ogromny problem ze skrótowcami. Szybkie montaże, błyskawiczne przeskakiwanie pomiędzy scenami na pohybel konsekwencjom i spójności – to coś, co w najnowszym sezonie Sherlocka kłuło mnie od samego początku. Sceny nie mają czasu, by wybrzmieć, a fabuła – by nabrać sensu. W efekcie bohaterowie zyskują niemal magicznych zdolności, przeskakując pomiędzy kolejnymi sekwencjami bez większego pomyślunku. Objawia się nam Euros – ciach, ciach! – jesteśmy w domu Mycrofta – ciach, ciach! – Baker Street eksploduje – ciach, ciach! – lewitujemy na samotną łódź na środku morza – ciach, ciach!

sherlock-the-final-problem-pic

Na domiar złego, tuż za rozplanowaniem akcji plasuje się logika fabuły. A ta leży i kwiczy. Jeszcze nigdy nie było odcinka Sherlocka, w którym aż tyle razy łapałabym się za głowę. Nie w frustracji nad genialnymi meandrami scenariusza, które mi umykają, ale w niemym oburzeniu nad tym, jak bardzo ten jest naciągany.

Powiem wprost – zupełnie nie kupuję magicznej amnezji Sherlocka. Pomysł, że ktoś tak inteligentny jak Holmes dał sobie hipnotycznie wprogramować brak siostry jest kompletnie durny. Od razu można było założyć, że między rodzeństwem przed laty wybuchł jakiś konflikt, trauma, kto wie. Brat nie rozpoznał siostry, więc pewnie nie widzieli się od bardzo długiego czasu. Ale żeby całkowicie wymazać komuś wspomnienia? I to komuś takiemu jak Sherlock? To wolta zahaczająca już o science-fiction i budowanie na niej całego wielkiego reveal twistu z zaginioną siostrą jest żałośnie pretekstowe.

Sherlock to nie jedyna postać, której po wczoraj powinno się odebrać członkostwo Mensy. Aż przykro patrzeć jak rzekomo równie inteligentny Mycroft daje się podpuścić siostrze i sprowadza do więzienia Moriartego (bajdełej – kolejna scena, która bezwstydnie gra na rozedrganych serduszkach fanów. Choć nie można jej odmówić uroku), a później nie zauważa, że Euros przejęła kontrolę nad całą placówką. Przy okazji Mycroft kończy jako jedna z ofiar największej dziury fabularnej całego odcinka, a mianowicie – jakie, do stu diabłów! moce psychiczne posiada Euros i dlaczego Xavier wypuścił ją z zamkniętego skrzydła swojego Instytutu?!

sherlock final problem
Gdzie do cholery znikają te naklejki w scenie z Sherlockiem?

I to jest jedna z tych kwestii, które należałoby rozwinąć. Bo to jest rzecz, przy której twórcom kolejny raz odjeżdża peron – po Sherlocku na kwasie, któremu dragi nie tępią intelektu i postaciach, które teleportują się z miejsca na miejscie, Euros jest kolejną bohaterką, która w rzekomo realistycznym serialu zyskuje niemal magiczne umiejętności. Jeśli chcemy z kogoś zrobić genialnego manipulatora, błagam, chociaż jednym palcem u stopy trzymajmy się ziemi i wyznaczmy sobie jakieś granice. Bo w tym przypadku potencjał Euros jest nieograniczony – dwoma zdaniami jest w stanie przejąć kontrolę nad drugą osobą. Niby jakim cudem cały kompleks więzienny dał się jej przekonać, że powinien zdradzić Mycrofta? To tylko jedno, mniej ważne pytanie. Drugie stawiają chyba wszyscy, którym choć mignęła scena Euros z Moriartym – jeśli siostra Holmes jest aż tak dobra, czy to znaczy, że zmanipulowała Moriartego? A jeśli tak, czy to ona sterowała jego działaniami w poprzednich sezonach? To są bardzo ważne pytania, a serial nawet nie próbuje na nie odpowiedzieć, zamiast tego szoruje Moriartym po gębach stęsknionych sherlokistów i traktuje go tylko jako ozdobę. Uczciwiej byłoby umiejętnie wpisać go w cały wątek. Tymczasem w serialu Moriarty jest dokładnie tym samym, czym od czasu swojej śmierci pozostaje w fandomie – cholerną kocimiętką. Rzuć toto fanom, w wszyscy zaczną się tarzać po podłodze i miauczeć.

Jakby tego było mało, jak słusznie zauważył Zwierz Popkulturalny w swoim tekście, Euros wypchnięto do panteonu złych geniuszy, zepsutych tylko i wyłącznie przez własną nadprzyrodzoną inteligencję. Euros jest zła do szpiku kości, bo jest genialna i nic poza tym. Mam problem z takim kreowaniem postaci, tym bardziej, jeśli podkreślamy to, jak niebezpieczne był one jako dzieci. Dziecko mordujące inne dziecko dla kaprysu i nieotrzymujące później żadnej pomocy, ba! zamknięte w ośrodku dla chorych psychicznie bez możliwości leczenia to hołdowanie szkodliwej kliszy, która wmawia nam, że bachor, który robi złe rzeczy to Omen wcielony i nie ma dla niego odkupienia. Przy czym zwróćcie uwagę jak niekonsekwentnie podchodzą do tego twórcy – mała Euros zostaje odebrana rodzicom i odesłana do wariatkowa, bo zamknęła chłopca w studni, z kolei duża Euros zamordowała o wiele więcej osób i nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Zamiast tego Sherlock przychodzi z nią pograć na skrzypcach. Logic, motherfucker, do you speak it?!

sherlock final problem

Ale zostańcie ze mną, to jeszcze nie wszystko. Dzisiaj blue Monday, więc mogę wyładować depresyjny nastrój na kolejnej fabularnej bzdurze: jak bardzo niepotrzebne są te szokujące twisty z psem zamienionym w chłopca! Będę okrutnie przyziemna i ujmę to w ten sposób – kurna, nikogo żadne dziecko nie obejdzie bardziej niż ten biedny pies. Dla małego Sherlocka utrata ukochanego zwierzaka jak najbardziej wystarczy na największą traumę w życiu. Jeśli już mamy pozwolić się mamić twórcom, to niech im będzie – mogłaby nawet wystarczyć za usprawiedliwienie tej durnej magicznej amnezji. Sam moment, w którym dowiadujemy się, że Redbeard stracił życie z winy Euros jest już dostatecznie poruszający (czy to się kwalifikuje na stronę Does the dog die?). Ale jeśli chwilę później próbują mi z tego zrobić szkatułkę i wmawiać, że pies był zakopaną głębiej traumą po straconym przyjacielu z dzieciństwa, to wybaczcie państwo, ale ja tutaj z jękiem wywracam oczami. Nikogo nie obchodzi żaden Victor! Wiecie dlaczego? Bo nie mamy pojęcia kim jest Victor! Scenarzyści wyciągają go z kapelusza i wrzucają w fabułę, żebrząc o łzy i omdlenia z ekstazie, tymczasem o jakichkolwiek emocjach nie może być mowy, bo Victor jest wyprany z tła i kontekstu. Pies nie potrzebuje tła i kontekstu – dlatego Redbeard porusza bardziej.

Nie wspominając już o bezdennie głupim pomyśle na rozwiązanie zagadki z piosenki Euros. I to jest jedna z wielu rzeczy w tym odcinku, które nabrały namiastkę sensu dopiero po przegadaniu go z drugą osobą – razem łatwiej jest uzupełniać dziury w scenariuszu. A więc Euros ułożyła makabryczny wierszyk korzystając z numerologii i kodów na nagrobkach? No chyba. I zarówno w przeszłości, jak i w przyszłości czekała w swoim pokoju, aż Sherlock przyjdzie się z nią pobawić, z tym że za pierwszym razem nie przyszedł? No chyba. I dlatego Victor musiał zginąć? No chyba.

Przy okazji – bardzo doceniam tę troskę twórców o widza, gdy Sherlock musi nam łopatologicznie wyłożyć jak piramidalną bzdurą jest dziewczynka w samolocie, mówiąc: „Stworzyłaś sobie w głowie ME-TA-FO-RĘ.” Ooo, patrzcie państwo, metafora taka wow, tłumaczenie subtelne jak łopata między oczy, skille scenariuszowe takie wielkie. Ugh.

sherlock final problem

Nie znaczy to oczywiście, że odcinek nie miał lepszych momentów. Z pewnością nie można mu odmówić trzymania w napięciu. Całość była tak zwodniczo emocjonująca, że tuż po obejrzeniu wydawało się, że można by nawet przymknąć oko na potknięcia fabuły. Chociaż ja osobiście od razu zaczęłam się głowić nad tym, jak można było zrobić z tej historii taki nielogiczny cyrk. Niemniej jednak, muszę przyznać, że sceny, w których Sherlock, John i Mycroft tkwią zamknięci w więzieniu i muszą mierzyć się z kolejnymi dylematami moralnymi były naprawdę mocne. Oczywiście nie miały sensu w kontekście całego odcinka, który po całym tym festiwalu okrucieństwa ze strony Euros na koniec jedynie klepie ją w policzek i mówić: Idź i nie grzesz więcej, ale hej! oglądało się to nieźle. Tak samo doceniam scenę dyskusji nad dronem z bombą, była zaiste urocza. Wybuch przedpotopowego CGI chwilę później nieco zepsuł efekt, ale błyskawiczne ustalanie kto gdzie skoczy, aby zminimalizować straty w ludziach był naprawdę fajny.

Dodam jeszcze tylko, że czwarty sezon sponsorowali wielcy nieobecni. To strasznie smutne do jakiego minimum obcięto role pozostały bohaterów, z których najwięcej czasu ekranowego dostała pani Hudson. Lestrade w ciągu trzech odcinków pojawił się na ekranie zaledwie na kilka minut, podobnie jak Molly, a sugerowanie powrotu Irene Adler miało nas chyba tylko bardziej wkurzyć na koniec. Przy Molly warto zatrzymać się jeszcze na chwilkę, bo to, co stało się z jej postacią w tym dziwnym finale to kolejna gałązka do stosu wstydu, jaki Moffat i Gatiss powinni pod sobą podpalić. Jak można, pytam się, jak można po takim długim czasie nieobecności Molly w scenariuszu nakręcić scenę wyznania miłosnego do Sherlocka i nic z tym dalej nie zrobić? Biedna Molly po takim emocjonalnym momencie nie dostaje ani odrobiny zadośćuczynienia, o domknięciu wątku już nie wspominając. Sekundowe ujęcie w montażu zamykającym odcinek się nie liczy. Znowu mamy tu do czynienia z wrzucaniem bohaterów w sceny pozbawione kontekstu i puste granie na emocjach. Gdybyśmy wcześniej dostali chociaż jakąś sugestię, że temat uczuć Molly może się w tym sezonie jeszcze pojawić. Ale nie dostaliśmy nic, co sprawia, że cały rewolucyjny pomysł wypada jak wszystkie inne podobne – smutno i rozczarowująco.

sherlock final problem

Montaż na koniec odcinka do słów przemawiającej zza groby Mary (too much guys, too much) wygląda jak tchnące tanim sentymentalizmem pożegnanie z serialem. Może to i dobrze. Bo nie ukrywam, że po tym słabym sezonie raczej nie będę oczekiwać z wytęsknieniem kolejnych, jeśli takowe powstaną. Boli mnie we współczesnym Sherlocku brak odwołań do klasycznego kryminału, a denerwują tanie zagrania pod publiczkę i fanserwis. Nie da się nie zauważyć, że twórcy w dziwny sposób grają na popularności własnego dzieła, próbując uwodzić wiernych fanów słabymi aluzjami i tumblrogennym contentem. Tylko cóż z tego, jeśli fandom w międzyczasie zdążył dokonać na Sherlocku niemal wiwisekcji i wpada na o wiele lepsze pomysły, niż twórcy samego serialu? Coś się tutaj skończyło, a we mnie coś umarło.

Smutno mi Boże.


Uwagi? Przemyślenia? Ciasteczka?

  • Hm, ja miałam podobne przemyślenia już przy poprzednim sezonie, więc za ten nawet za bardzo nie chce mi się zabierać. Dość już tych rozczarowań :<

  • Maria Mor

    Winni są sami twórcy, którzy w wywiadach obiecywali nie wiadomo jakie cuda. Wszyscy spodziewali się odcinka nie z tej ziemi, a okazało się, że panów jednak trochę poniosło. Mi jednak udało się znaleźć dystans i jestem zadowolona z odcinka, choć mam świadomość, że działy się w nim sceny z kosmosu wzięte. Denerwowało mnie tylko tak bogate czerpanie z innych filmów – „Milczenia owiec”, czy „Ringu” – tylko czekałam, aż zastanawiając się, jak Eurus wydostawała się z celi, Sherlock wydedukuje, że gdzieś w pomieszczeniu musi być studnia, do której siostra się wczołguje, żeby wyjść komuś innemu z telewizora 😀 (fakt, w filmie była studnia 😉 ).

    Samo zakończenie mi się bardzo podobało. To w końcu fikcja, więc czemu nie możemy mieć takiego happy endu? W domyśle wszyscy sobie wszystko wyjaśnili (np. Sherlock i Molly), tylko czasu zabrakło, żeby to pokazać, musi to więc pozostać w naszych domysłach. Nie przeszkadza mi to. Cieszę się, że pokończyły się te „mroczne” wątki i mamy czystą kartę. Co nie znaczy, że tęsknię do następnego sezonu. Moim zdaniem czwarty sezon był w porządku, ale „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść”. I myślę, że to jest idealny moment. Zawsze można przecież oglądać sobie powtórki (co ja czynię z namaszczeniem) i delektować się serialem. Dzięki DVD, VOD i PVR Sherlock nigdy nie umrze 😉

  • SarnaSaurona

    Ze wszystkich recenzji jakie do tej pory czytałam, ta najlepiej opisała moje uczucia. Były w odcinku sceny które moja fanowska strona przywitała z piskiem, odczuwałam napięcie w scenach na wyspie, ale to że serce mi się radowało, nie znaczy że mózg przestał działać. Niestety, ten odcinek po prostu nie ma sensu. Co mnie najbardziej zirytowało ( wybrane z bardzo długiej listy):
    1. Euros – czy nikt nie widzi że ta postać jest zbyt silna? Euros może wszystko i wszędzie, już pomijam fakt że Sherlock to nie Marvel, ale wprowadzenie postaci o siłach magiczno-boskich masakruje jakiekolwiek resztki logiki w fabule. Świetne spostrzeżenie że za domniemane utopienie chłopca wsadzili ją do więzienia jako dziecko, a za wielokrotne morderstwa popełnione na oczach świadków nie spotyka jej żadna kara, żadne potępienie. A może Culverton też tylko chciał żeby go przytulić? i inni mordercy?

    2. Zakończenie sezonu ( i prawdopodobnie serialu) – twórcy na początku: „to nie jest serial detektywistyczny, to serial o detektywie”. Twórcy na końcu: „nie ważne kim jesteście, ważne są zagadki i przygody” WTF? Przekreślili wszystko co sami wcześniej napisali! I na dodatek wsadzili podsumowanie w usta Mary, która moim zdaniem jest klasyczną Mary Sue, skrzyżowaniem świętej i Bonda. Jeśli w ogóle można mówić że chłopcy z Baker Street należą do kogoś, to tym kimś byłaby pani Hudson. To ona mogłaby użyć tego sformułowania.
    A co sądzisz o zarzutach o queerbating? Słuszne czy nie?

    • Jeśli chodzi o queerbaiting to jak dla mnie wpisuje się on w ogólnie drażnienie się z fanami każdym możliwym aspektem serialu, nie tylko w relację pomiędzy Sherlockiem i Watsonem. Z drugiej strony w tym sezonie na prawdę było go mniej niż w poprzednich, przez to, że Moriarty nam zniknął z radaru, a Watson opłakiwał żonę. Domyślam się, że niektórzy pewnie doszukują się queerbaitingu w scenie przytulenia Johna przez Sherlocka, ale ja akurat nie jestem z tych, którzy wszędzie doszukują się aluzji.

  • spirit

    Widzę, że większość fanów serialu ma ten sam problem – niewiele zostało z Sherlocka w Sherlocku. Wybaczę twórcom wszystko – głupi scenariusz, pretensjonalne dialogi, zero emocji (poza przytuleniem w finale E02), jakieś wydumane intrygi, któr tak naprawdę są płaskie, cały wątek Euros/Eurus, zamianę psa w dzieciaka, itd. itd. itd. Ale jednego wybaczyć nie mogę – niewykorzystanego potencjału!

    Ok, Moriarty zza grobu broni się świetnie (jako postać, nie jako część fabuły, która kwestionuje jego wcześniejsze motywacje), ale ja się pytam gdzie jest Irene Adler, Molly, Pani Hudson, Lestrade, czy Anderson?! Przecież to są postacie, które w poprzednich sezonach emocjonalnie związane były z postaciami bardziej, niż nawet Mary! Serio, nie trzeba wyspy z siostrą Holmes, czy Smitha z problemem dentystycznym, by ten serial coś znaczył – trzeba nam więcej tych postaci, które już znamy, za którymi tęsknimy i które definiują naszych bohaterów zdecydowanie bardziej niż to, co zobaczyliśmy w tym sezonie. Sorry, ale scena z Molly, czy Lestradem patrzący z podziwem na Sherlocka, że ten pamięta jego imię ma dla mnie większe znaczenie i większy ładunek emocjonalny niż cały wątek z Euros/Eurus, czy śmierć Mary. Można zajechać Sherlocka i Watsona atakiem kosmitów, z którego wyjdą obronną ręką, ale to nie będzie to. A wystarczyło, by ktoś zaczął szantażować Molly, by zginął ktoś z jej rodziny, by Lestrade dostał tę sprawę, z którą sobie wyraźnie nie radzi, by w tle pojawiła się Irene Adler i jej powiązanie z głównym śledztwem i teraz Sherlocku wybieraj – Molly, czy Irene? Przecież to nie jest trudne, skoro nawet ja na to wpadłem, ale nie, lepiej wymyślać siostrę, jej kosmiczne zdolności, dorzucimy Moriarty’ego dla fanów i sezon gotowy, co tam logika i dziury w scenariuszu.

    A najlepsze w tym wszystkim jest to, że Martinowi i Benowi nadal zależy na tym projekcie, bo choć ludzie się czepiają to jednak do ich gry aktorskiej (zwłaszcza Freemana w E02) naprawdę nie można się przyczepić. Czyli potencjał jest, energia jest, a na końcu wychodzi jedno wielkie nic. I tylko psa żal…

  • Rozkładam ręce – nie wiem, co począć z tym sezonem, który wydaje się tak odrealniony i inny od poprzednich, że wygląda, jakby twórcy sabotowali własny serial. Więc tylko kilka luźnych uwag:

    Mam bardzo podobne odczucia co do Moriarty’ego. To była taka wspaniała postać: ostateczny, archetypiczny przeciwnik i jednocześnie mroczny sobowtór Sherlocka. Konfrontacja z nim w drugim sezonie i w odcinku specjalnym miała w sobie ten właściwy dramatyzm, w którym niby to walczą zaciekli wrogowie, a w rzeczywistości bohater mierzy się z własnym alter ego. A teraz nas tego pozbawiono, sugerując, że Moriarty, też przecież geniusz, cały czas był pod wpływem szalonej siostry Sherlocka. Też sądzę, że ta kwestia wymaga dopowiedzenia, bo aż trudno uwierzyć, żeby twórcy tak nagle zadziałali wstecz i pozbawili wpływu na wydarzenia jedną z najciekawszych i rzekomo najpotężniejszych postaci w serialu tylko dla taniego shock value. To przecież odbiera jej całą grozę i moc oddziaływania na widza.

    Myślę, że tę końcówkę, w której Sherlock gra z siostrą na skrzypcach, trzeba interpretować metaforycznie – jako swego rodzaju pojednanie z traumatyczną przeszłością. Bo nie mogę doprawdy pojąć, jak po tym, co im zrobiła, ktokolwiek z rodziny Holmesów chciałby mieć do czynienia z Eurus. Pomysł, by cała wesoła gromadka spotykała się raz w miesiącu na wspólne granie w więzieniu dla obłąkanych superprzestępców jest po prostu upiorny.

    Z kolei obecność Victora trochę utwierdza mnie w przekonaniu, że to naprawdę ostatni pełen sezon „Sherlocka”. To ważna postać z opowiadań Doyle’a, mam więc wrażenie, że twórcy za wszelką cenę chcieli go wrzucić do czwartego sezonu, żeby mieć u siebie komplet najistotniejszych bohaterów i wątków z kanonu (choć tego, co zrobili z panami Garrideb, nie wybaczę im nigdy). No i popsuli, bo pies był zrozumiały i dla każdego, a Victor jest tylko dla najzacieklejszych fanów i w dodatku – jak piszesz – pozbawiony kontekstu. I najwyraźniej nie ma rodziców.

    Poza tym żal, smutek i zło. Coś się skończyło i wcale nie mam ochoty, by coś się zaczęło, zwłaszcza gdyby wymagało nakręcenia piątego sezonu.

  • Anna Kańtoch

    Ja się w sumie zgadzam, z wyjątkiem tego fragmentu o Euros nieponoszącej żadnych konsekwencji – bo w sumie jakie miałaby ponieść? Była przecież skazana na dożywocie w więzieniu/psychiatryku, co więcej można zrobić takiemu człowiekowi? (Kary śmierci w Wielkiej Brytanii chyba nie ma?) Zabrać jej skrzypce tak jak Hannibalowi zabierali rysunki, kiedy pogryzł pielęgniarkę? Przenieść do celi o niższym standardzie? Wszystko to wydawałoby się mocno nieadekwatne w stosunku do jej zbrodni. Oficjalnie więc imho nie było sposobu, żeby ją „ukarać”, pozostawały ewentualnie sposoby „nieoficjalne”, ale tu w sumie też za bardzo nie widzę, co Holmesowie mieliby z nią zrobić, bo przecież nie torturować w ramach zemsty – nie ten typ serialu ani bohaterów. 😉 No, zabić by ją mogli i prawdę powiedziawszy, ja bym na ich miejscu coś takiego chyba rozważała- nie „za karę” ale w ramach eliminacji potężnego zagrożenia, którego w inny sposób wyeliminować się nie da (jak uciekła raz, to za jakiś czas może drugi).

  • To nie był sezon serialu, który pokochaliśmy 🙁

  • O Jezu, dzięki. Dzięki za ten tekst, bo właśnie obejrzałam i zapragnęłam poszukać sojuszników w moim malkontenctwie. Zastanawiałam się, czy oglądam Sherlocka, XManow czy to może Kilgrave z Jessici Jones zmienił płeć i nazywa się teraz Euros. Tanie efekty, granie na emocjach fanów (ok, wejście Moriartiego i rzucenie nam w twarz napisu „5 lat wcześniej” to poziom trollingu przed którym chylę czoła), postacie napisane kompletnie out of character (Mycrofcie, why?)… Wyjdę na złośliwca, ale muszę: Moffacie, zniszczyłeś mi już drugi serial, który kochałam miłością wierną i wielką!

  • Justyna Aleksiejuk

    Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam wkurw i wywracanie oczami przy trzecim odcinku. I nie tylko mnie zabolało wspomnienie o Irene Adler…

Podobne posty