Na co? Po co? I dlaczego? Czyli „Luther” sezon czwarty, ujęcie drugie

29 grudnia 2015
Oj, zbyt szybko rzuciłam się otwierać szampana po ostatnim odcinku Luthera. Być może za bardzo upoiłam się endorfinami na myśl o powrocie mojego ulubionego serialu, możliwe też, że umysł stępiła mi ponowna wizja Idrisa Elby na ekranie. W każdym bądź razie, z bólem serca muszę wycofać się z optymistycznej recenzji, którą wystawiłam czwartej serii w zeszłym tygodniu. Niniejszym biję się w pierś i przyznaję, że po tym co BBC zaserwowało w drugiej części czwartego sezonu nie wypada mi zachęcać was do tego, abyście poświęcili mu całe dwie godziny waszego życia. Lepiej zachowajcie w głowach obraz Luthera takim jakim był dotychczas, zanim najnowszy epizod zupełnie wyzuł go z sensu.

Jeśli miałabym się usprawiedliwiać, pewnie poszłabym drogą wielkich obietnic i płonnych nadziei. Bo podsumujmy to, co naobiecywano nam w pierwszym odcinku: przerażającego mordercę, kryminalną intrygę, okrutne zbrodnie i nową kobiecą bohaterkę (Emma). Przy okazji dano nam również do zrozumienia, że historia Alice Morgan jeszcze się nie skończyła, co już wtedy zapaliło mi w głowie czerwoną lampkę, bo jak pisałam, wolałam aby serial skupił się na innych wątkach. Jak się okazało, mój pajęczy zmysł zadziałał prawidłowo.

luther-778-s4e2-episode-2
Najszybciej do ostrzału poszedł główny wątek kryminalny, bo już po kilku minutach można było się domyślić, że scenarzyści nie mają pojęcia, co począć z krwiożerczym kanibalem, który zdominował pierwszy odcinek. Dlatego wypuścili go na miasto, aby mógł swobodnie zamordować sobie jeszcze kilka osób i dostarczyć widzom odpowiednią dawkę okrucieństwa – na tym etapie serial zdawał się nim już niepotrzebnie epatować. I choć wcześniej pisałam, że bolesny realizm zbrodni jest jedną z mocnych stron Luthera, tutaj widać już było, że twórcy chcieli po prostu zaszokować widza. Dało się w tym wyczuć jakąś desperacką próbę racjonalnego domknięcia tematu, bo w pewnym momencie Luther diagnozuje u mordercy syndrom Cotarda (chory jest przekonany o tym, że nie żyje, a jego ciało ulega rozkładowi), co ma niby tłumaczyć jego działania, ale tutaj, niestety, nie sprawdza się tak bardzo! Przede wszystkim szczerze wątpię w zdolności Luthera do stawiania trafnych diagnoz psychologicznych. Poza tym trudno uwierzyć w to, że nagłe zainteresowanie się głównego bohatera sprawą ma służyć czemuś innemu poza wygłoszeniem na koniec koślawego „this thing is in your head, it’s a physical thing, you know„. Co to w ogóle miało znaczyć John? Rozmawiasz z seryjnym mordercą, a nie z upalonym kumplem na imprezie.
Podczas gdy kolejne ofiary wykrwawiały się pod palcami mordercy, Luther powoli kroczył ścieżką, na której absolutnie nie chciałam go widzieć. Mianowicie drążył kwestię rzekomej śmierci Alice Morgan. W pewnym momencie cała sprawa wywlokła na wierzch jakąś nierozwiązaną aferę kryminalną z przeszłości, kiedy główny bohater był jedynie szeregowym posterunkowym i próbowała wcisnąć na pierwszy plan nowy wątek kryminalny i nowe postaci poboczne. Och, jakie to było zbędne, jakie naciągane i totalnie nieintrygujące! Przyznam się tutaj, że chyba pozwoliłam sobie przysnąć na piętnaście sekund, bo nie mam żadnego pojęcia o co w całym wątku biega – kto zginął? Z czyjej winy? I dlaczego miałoby mnie to niby obchodzić? Zaangażowanie Luthera w całą sprawę, który woli gapić się w pomięte zdjęcie Alice zamiast łapać prawdziwego mordercę pozostawia tym większy niesmak. Tym bardziej, że wkrótce stało się jasne, iż twórcy próbują na szybko zastąpić bohaterkę Ruth Wilson (wierzcie mi, aktorka doskonale wiedziała co robi, odmawiając powrotu do serialu) postacią-klonem, czyli kobietą, która pod koniec ostatniego odcinka przekazała Lutherowi wiadomość od Alice, a później bardzo nieudolnie udawała kiepskie medium. Doprawdy nie mam pojęcia jak podsumować ten wątek: że był zły, wtórny, nieudolny? Że zupełnie wykoślawił postać Luthera jakiego znamy? Brak mi słów aby wyrazić jak bardzo ta część odcinka obniżyła loty całej produkcji.
gallery-1449940656-luther-s04e02
Kolejnym zmarnowanym pomysłem jest postać Emmy. Nie wiem czemu wierzyłam, że z jakiegoś powodu rola Rose Leslie ma szansę odcisnąć się złotymi literami na jej serialowej karierze. Może dlatego, że od początku oczywiste było to, że bohaterka nie jest szykowana na obiekt westchnień Luthera. Niestety, jedną rzeczą, którą robi Emma jest smutne patrzenie w dal i nic nie wnosząca tęsknota za tragicznie zmarłym Theo. Nikogo nie powinno dziwić, że to właśnie Emma oddała śmiertelny strzał w stronę mordercy – z perspektywy czasu widać, że był to jedyny powód dla wprowadzenia bohaterki do scenariusza. Trochę naiwnie zakładałam, że kolejne sceny przyniosą nam jakiś rozwój postaci, pogłębioną psychologię, odważniej podkreślone motywacje. A guzik! W ostatecznym rozrachunku wydarzenia całej serii nijak nie wpływają na bohaterów. W porównaniu z poprzednimi sezonami, w których konkretne sprawy kryminalne potrafiły przeorać Luthera z subtelnością walca drogowego owiniętego drutem kolczastym, najnowsze dwa odcinki to pusty śmiech na sali.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że te dwie godziny, na które czekaliśmy ponad dla lata okazały się być zupełnie nie warte naszego fanowskiego zaangażowania. W ostatecznym rozrachunku czwarty sezon Luthera po prostu nie ma sensu i byłoby lepiej gdyby nigdy nie powstał i nie rzucał się cieniem na prestiż całej serii. Wciąż jestem zdania, że poprzednie sezony ocierają się o prawdziwy, kryminalny geniusz. I jeśli nie chcecie sobie zepsuć sobie tej wizji, zalecam wam na nich poprzestać.

Podobne posty