Video killed the fandom star. Co do diaska stało się z „Agent Carter”?

7 marca 2016

Kiedy Agent Carter dostała drugi sezon jej cały błyskawicznie powstały fandom odetchnął z ulgą, automatycznie uznając decyzję ABC za przejaw dziejowej sprawiedliwości – serial o super agentce bez super mocy, jednej z najlepiej napisanych kobiecych postaci z MCU nie miał prawa skończyć się po pierwszej odsłonie. Jednak teraz, gdy wyniki oglądalności sezonu drugiego pozostawiają wiele do życzenia, a poziom najnowszych odcinków konsekwentnie pikował w dół, aby osiągnąć totalne dno w skończonym właśnie przeze mnie finale, jestem prawie pewna, że przyszłość Agentki Carter nie tyle stoi pod znakiem zapytania, co została nim brutalnie zaszlachtowana. Słysząc zaś głosy nawołujące do wspierania produkcji i analizy próbujące wykazać wartość i pozytywne punkty drugiego sezonu, zaczynam się zastanawiać czy na pewno oglądaliśmy ten sam serial.EP2x6

Oczywiście nie twierdzę, że pierwszy sezon, który był dla mnie jednym z najbardziej uroczych zjawisk telewizyjnych zeszłego roku, był tworem bez wad. W przeciwieństwie jednak do tego, co zaserwowano nam tym razem, debiut Peggy na małym ekranie miał klimat i duszę: wprowadzał intrygującą bohaterkę z charakterem, opierał się na relacjach między kobietami i subtelnie zarysował tło społeczne powojennej Ameryki. Co z tego zostało w drugim sezonie? Jak się okazuje – praktycznie nic. Przeanalizujmy sobie więc, co tutaj poszło nie tak.

Błogosławiona między niewiastami?

Pierwszy sezon Agent Carter był bardzo kobiecy – fabularnie i obsadowo. Wyjątkowość serialu polegała nie tyle na tym, że główna bohaterka była jedyną kobietą w agencji wywiadu pełnej mężczyzn, ale na tym, że oprócz niej w serialu pojawiało się również mnóstwo innych kobiecych postaci. Przy czym Peggy, skazana na wieczne udowadnianie swojej wartości jako agentka nie próbowała odrzucić swojej kobiecości, aby upodobnić się do kolegów z pracy. Obracała się w kobiecym towarzystwie, mieszkała w pensjonacie pełnym innych kobiet i w przerwach od ratowania świata i tyłka Howarda Starka, znajdowała czas na spotkanie z Angie. Sceny na stancji, w której stara matrona za punkt honoru postawiła sobie obronę cnoty pensjonariuszek, były jednymi z najbardziej sympatycznych w całym sezonie i podsycały ten „dziewczyński” pierwiastek, który w tym roku w serialu wyraźnie przygasł.

Ana7

Jeśli spojrzymy na listę postaci w drugim sezonie, technicznie rzecz biorąc nie powinniśmy mieć się do czego przyczepić, bo kobiet na niej nie brakowało. Po pierwsze mieliśmy Whitney Frost, wykreowaną w tej odsłonie na głównego villaina. Po drugie, w końcu poznaliśmy żonę Jarvisa, w której istnienie tak bardzo nie chciałam uwierzyć wcześniej (choć przyznam, że shipowanie Peggy z Edwinem już mi przeszło). A po trzecie, w mniejszych rolach przewijały się jeszcze, znane nam jeszcze z Nowego Jorku, Dottie Underwood i Rose – oddźwierna SSR (niestety Angie pojawia się tu tylko w jednej scenie, a szkoda, bo przecież do historii dziejącej się w Hollywood jako aspirująca aktorka pasowałaby jak ulał).Więc to nie jest tak, że drugi sezon nie przechodzi testu Bechdel. Tylko cóż z tego, skoro żadna z tych postaci nie była ani specjalnie ciekawa, ani nie nawiązywała z Peggy równie zajmującej relacji co bohaterki z pierwszego sezonu.

„The secretary turned damsel in distress”

Rozproszenie tematyki kobiecej automatycznie sprawiło, że w Agent Carter wyraźnie stępił się komentarz społeczny. Serial, który zaczynał jako subtelny portrecik kobiety próbującej odnaleźć godne miejsce w totalnie męskim zawodzie, w totalnie męskich czasach, tutaj zamienił się po prostu w przygodową opowiastkę z miernym śledztwem w tle, a ewentualne odsuwanie Peggy od głównego toku śledztwa wiązało się nie tyle z jej płcią, ile z powolnym przejmowaniem SSR przez wrogą agenturę. Za temat zastępczy można tu niejako uznać wprowadzenie postaci dr Wilkesa, który jako jedyny czarnoskóry naukowiec w swojej branży spotkał się na przestrzeni dziesięciu odcinków może z dwoma rasistowskimi komentarzami (ale wiecie, tylko od epizodycznych buców bez ogłady. Grupa głównych bohaterów nigdy by sobie na takie uwagi nie pozwoliła, bo jak to zwykle w serialach bywa, obdarzona została naszą współczesną mentalnością). To jednak za mało aby wciąż uznawać Agent Carter za produkcję zaangażowaną.

1

Tym bardziej, że nowy sezon zaprzepaszcza zupełnie swoje własne osiągnięcia na polu edukowania bohaterów w idei równouprawnienia. Taki agent Thomson na przykład – wydawałoby się, że facet całkowicie zmienił swoje podejście do Peggy w finale poprzedniego sezonu i przyznał w końcu, że jest ona tak samo pełnoprawnym agentem jak każdy inny z jego podwładnych. Tymczasem w najnowszej odsłonie serial zupełnie zapomina o tym, jaką przemianę Thomson przeszedł i znów stawia go po przeciwnej stronie barykady.

Tragicznie piękna, okrutnie niebezpieczna

Nie znaczy to oczywiście, że scenarzyści nie szukają sposobów na zachowanie wcześniejszego girl-powerowego klimatu serialu. Jednym z takich zabiegów jest wykreowanie na głównego przeciwnika sezonu Whitney Frost. Kumacie? Peggy i Whitney na przeciw siebie, niby takie podobne (według Frost), a jednak tak różne (Carter), bo obie walczące o swoją pozycję w świecie pełnym męskiego szowinizmu i zewnętrznego piękna warunkującego wartość kobiety (przy czym tylko jedna z nich udowadnia własną rację mordując innych ludzi). Bla, bla, bla. Niestety, mimo dobrych chęci producentów, Whitney Frost jest kolejną postacią, która idealnie wpisuje się w trend „MCU nie umie w czarne charaktery, a ABC nie jest Netflixem”.

MARVEL'S AGENT CARTER - "Better Angels" - Peggy's search for the truth about Zero Matter puts her on a collision course with her superiors as Howard Stark barnstorms in, on "Marvel's Agent Carter," TUESDAY, JANUARY 26 (9:00-10:00 p.m. EST) on the ABC Television Network. (ABC/Eric McCandless) WYNN EVERETT

A niekoniecznie musiało być tak źle. Powiem więcej, origin postaci miał tutaj wiele sensu i sprawiał, że można było liczyć na ciekawy wątek. Frost to kobieta-geniusz, której rozczarowana życiem matka wmawia, że kobieta nie ma szans na zostanie naukowcem i wręcz nakazuje córce kupczyć własną twarzą. Podejście okrutne, ale jak na tamte czasy – całkiem zrozumiałe, bo lata czterdzieste nie były specjalnie otwarte na kobiety robiące karierę w jakimkolwiek innym przybytku niż kino (z resztą w serialu taki motyw pojawia się nie raz – mamy tu również ofiarę morderstwa, która pracowała w laboratorium tylko dlatego, że była kochanką szefa). Jednak przy całym mrowiu dobrych chęci Frost i tak kończy jako mierna postać. Prawdopodobnie dlatego, że to już wszystko było – kobieta owładnięta obsesją na punkcie własnego wyglądu, villain marzący jedynie o władzy i panowaniu nad światem. Nie nazwałabym tego nawet zmarnowanym potencjałem, bo Frost miarą mojego zaangażowania w jej postać wpisuje się idealnie w cały sezon – jest koszmarnie nudna. Jest postać jest nudna, jej wątek jest nudny, jej sceny są nudne. Cóż można dodać więcej?

Atomówka lekiem na całe zło

Może tylko tyle, że nie jest to wyłącznie problem Frost, ale całego sezonu. Bo kiedy weźmie się przygody Agentki Carter i obierze je z klimatycznej otoczki powojennej dekady i tak bliskich memu sercu dziewczyńskich akcentów, w ręce zostaje nam to samo, co w sezonie pierwszym kulało najbardziej, czyli nieciekawa, sztampowa fabuła. Bo to nie jest tak, że Agent Carter od początku była serialem fantastycznym – po prostu pewne mocno podkreślane w niej elementy na tyle skutecznie łechtały mą fanowską duszę, że mogłam przymknąć oko na to, co wyraźnie niedomagało. A ponieważ w drugim sezonie tych samym elementów nie ma, widz ostał się li i jedynie z przeraźliwie nudną, ciągnącą się jak flaki z olejem treścią bez treści. Poważnie mówię, chyba nie było w tym roku innej produkcji, która miałaby równie usypiające zdolności.

40

Wydaje mi się, że wiem, co twórcy próbowali tu zrobić – od czasów powojennych i odnajdywania się społeczeństwa w nowej roli, przeszli do tematów nuklearnych – fascynacji przemysłu zbrojnego nowym rodzajem broni totalnej, strachu ludzi przed powtórzeniem się Hiroshimy i Nagasaki, wizji miast i krajów wyparowujących z powierzchni ziemi, początków psychozy zimnej wojny (to wybitna nadinterpretacja i pewnie przypisuję tu pomysłom scenarzystów więcej sensu niż miały na prawdę ale stay with me). Przy czym cały główny wątek związany z dark matter miał w sobie więcej pulpowej fantastyki naukowej niż dobrej historii. Nie znaczy to oczywiście, że ze sci-fi nie da się nic wyciągnąć ale mam wrażenie, że tutaj i tak nic by z tego nie wyszło. Agent Carter jest bowiem serialem napędzanym tylko i wyłącznie przez charaktery bohaterów, a na fabułę nie ma co liczyć.

„It is indeed the flamingo”

Wobec tego ciężar całej produkcji ponownie spada głownie na barki Hayley Atwell. Ponieważ Peggy nadal jest bohaterką uroczą i absolutnie niczego jej nie brakuje (poza sensownym scenariuszem). Tak samo sprawa wygląda z pozostałymi postaciami – wciąż można ich lubić za te same zachowania. Sousa nadal jest nieporadnym uczuciowo szczeniaczkiem, Jarvis wciąż uosabia amerykańską wizję typowego Brytyjczyka (choć trzeba przyznać, że jego relacja z żoną jest urocza, a widok zmasakrowanego psychicznie Edwina przy jej szpitalnym łóżku chwyta za serce), Howard Stark lata za spódniczkami, a agent Thompson…cóż wciąż jest tym samym zimnym draniem, co rok wcześniej, choć ewidentnie powinien był przeżyć jakieś change of heart. Jednak to wszystko za mało.

MARVEL'S AGENT CARTER - "The Edge of Mystery" - Peggy and Sousa propose a trade with Whitney Frost, while the SSR gets help from Howard Stark that may be the key to eliminating Zero Matter, on "Marvel's Agent Carter," TUESDAY, FEBRUARY 23 (9:00-10:00 p.m. EST) on the ABC Television Network. (ABC/Byron Cohen) HAYLEY ATWELL, ENVER GJOKAJ

Tym bardziej, że twórcy zdecydowali się tu w końcu wprowadzić wątek romantyczny. Który teoretycznie ma napędzać całą fabułę na zmianę z pogonią bohaterów za dark matter. A w praktyce jest taką samą zapchajdziurą, co cała główna intryga sezonu. Patrząc na to teraz z dystansu dochodzę do wniosku, że przygody Agentki Carter sprawdzałyby się najlepiej, gdyby składały się wyłącznie z krótkich skeczy obrazujących relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami i nie były na siłę obudowane nic niewnoszącą fabułą. Próba sparowania Peggy z którymkolwiek z bohaterów miała szansę wyjść dobrze, ale tylko wtedy, gdyby twórcy poprowadzili ten wątek trochę obok comfort zone widza i, ja nie wiem, zaskoczyli go czymś? Zrobić coś nieprzewidywalnego? A nie wzięli Peggy za rączkę i sprowadzili ją w ramiona mężczyzny, z którym byliśmy pewni, że skończy już od premierowego odcinka, w którym Sousa po raz pierwszy spojrzał na nią oczami człowieka totalnie straconego. Przy czym (oczywiście) rywal do serca Peggy, dr Wilkes, rozchodzi się z nią w całkowitej przyjaźni i porażkę przyjmuje z najwyższą godnością, z uśmiechem na twarzy wręcz. Aha. No tak. Czyli nikt tu nikomu nie złamał serca.

BA_04

Do plotek o przedłużeniu Agent Carter podchodzę ostrożnie. Za ewentualny sezon trzeci wezmę się już bez jakiegokolwiek entuzjazmu i oczekiwań. Choć i tak mam wątpliwości co do tego, czy kontynuacja w ogóle powstanie – oglądalność tegorocznej odsłony z pewnością nie zadowoliła ABC, a Hayley Atwell już podpisała kontrakt na inny serial. Patrząc na to jak bardzo drugi sezon mnie rozczarował, pewnie nie będę po serialu płakać. Może tylko za główną bohaterką, bo Peggy Carter jest jedyną rzeczą z całej produkcji, jaką warto byłoby w całym MCU zachować.

Podobne posty