Na pohybel sukincórom! Czyli kilka słów o „Rat Queens”

19 czerwca 2015
 A więc – siedzicie w karczmie. Czekacie aż los popchnie was ku kolejnej przygodzie. W ostatniej potyczce z górskimi trollami wasza drużyna straciła maga. Ciężka sprawa, trzeba znaleźć nowego. Macie nadzieje, że wśród karczmianej tłuszczy znajdzie się jakaś spowita czernią postać, która mogłaby zlecić wam wykonanie tajemniczego zadania, albo zaoferuje usługi identyfikowania artefaktów za kilka złotych monet. Niestety, minuty lecą, a wy siedzicie już nad trzecim kuflem szczyn, które karczmarz na wyrost nazywa piwem. Żadnych klientów. Żadnych zleceń. Ciężkie jest życie najemnika. Zwłaszcza od czasu gdy w okolicy pojawiły się te przeklęte Rat Queens i zaczęły psuć rynek. Baby najemnikami! Dokąd ten świat zmierza. Cholerne feministki potrafią wszystko zepsuć…

To właśnie było moje pierwsze skojarzenie kiedy w moje ręce trafiły dwa pierwsze tomy Rat Queens. Ten komiks jest jak sesja RPG, przy czym zamiast drużyny składającej się z umięśnionego osiłka, butnego krasnoluda i tajemniczego elfa dostajemy silne i niebezpieczne kobiety, które nie dadzą sobie podskoczyć – nie tylko skopią ci dupsko, ale i całkowicie podkopią morale, gdyż ciętą ripostą władają równie dobrze jak mieczem. Na naszą drużynę składają się: Betty – karzełka (?) ze słabością do halucynogennych grzybów i pięknych kobiet, Dee – kapłatka ateistka, Hannah – elficka czarodziejka i w końcu Violet – krasnoludzka kobieta z wielkim mieczem i silnym ramieniem. Każda z nich ma swoją własną historię i niepowtarzalny charakter, a razem stanowią wybuchową mieszankę seksapilu, humoru i czystej zabawy.
9724629ce5e353457d4edaf076fc13a5
Rat Queens nie mają wyraźnie określonej osi fabularnej i pewnie właśnie dlatego tak bardzo przypominają sesję RPG. Możliwe, że w tle już delikatnie zarysowuje się jakaś większa intryga, ale na dotychczasowe dwa tomy składało się głównie wypełnianie kolejnych zleceń i odpoczywanie po nich w karczmie. W międzyczasie poznajemy również innych bohaterów, którzy zamieszkują Palisadę (miasto, w którym działają Rat Queens): pozostałe drużyny najemników oraz bardzo przystojnego kapitana miejskiej straży. No tak, bo przecież nie mogłoby się tutaj obejść bez flirtów, więc właściwie każda bohaterka dostaje kogoś do pary. W końcu nic nie pomaga lepiej po całym dniu wyrzynania orków niż silne męskie ramię w sypialni. Albo kobiece. Zdążyliście się już domyślić, że to raczej nie jest komiks dla dzieci prawda?

Chyba największym atutem całej serii jest to, że ani przez chwilę nie próbuje być poważna –ma być czystą, niezobowiązującą rozrywką. Rat Queens nie obstaje przy jednym gatunku i mimo że wystylizowane są, jak już wspominałam, na RPG czy inne fantasy, są równocześnie komedią, horrorem, przygodówką i erotykiem. Niekoniecznie w takiej kolejności.
Rat-Queens-Final-Battle
Choć pierwszoplanowe bohaterki to same kobiety, komiks pozbawiony jest jakiegokolwiek ideologicznego pierwiastka (no chyba, że czysty fun uznamy za ideologię), w przeciwieństwie chociażby do niedawnego Bitch Planet, które w ogóle do mnie nie trafiło. Rat Queens (Królowe Szczurów brzmi całkiem fajnie jak na polski tytuł) zabijają, piją, bawią się i uwodzą, a ich przygody powinny się spodobać każdemu czytelnikowi, bez względu na płeć.

Od strony graficznej jest dokładnie tak jak lubię – realistycznie, ale trochę niedbale, z cudownym designem wszystkich postaci. Członkinie drużyny nie są klasycznymi pięknościami – mają więcej w biodrach, oddychać też mają czym (albo wręcz przeciwnie – Betty jest mała i płaska) i jedyne co właściwie mają identyczne to nosy – przynajmniej dopóki nad rysunkami czuwał Roc Upchurch. Osobiście polecam cierpliwie doczytać do najnowszych rozdziałów – od dziewiątego zeszytu komiks rysuje Stjepan Sejic, dla mnie największe artystyczne objawienie rynku komiksowego ostatnich lat. Facet rysuje tak, że czytając jego erotyczne historie o BDSM ma się wrażenie, że obcuje się ze sztuką najwyższych lotów (zerknijcie sobie do jego Sunstone, chociażby dla samych rysunków).
rq131
Ogólnie rzecz biorąc Rat Queens, jak większość tytułów od Image, to kolejna perełka warta polecenia. Może nie odczuwam tutaj tak wielkiego zachwytu jak przy Sadze, głównie ze względu na brak głównej osi fabularnej, której trochę mi jednak brakuje (ale liczę, że to się jeszcze rozwinie), jednak za całokształt, klimat i humor seria dostaje ode mnie mocne cztery i pół gwiazdki i pieczątkę „Megu approves”.

Podobne posty