I nie było już nikogo – dużo feelsów po finale „Gry o Tron”

15 czerwca 2015
Siadam do tej notki dosłownie chwilę po obejrzeniu finału Gry o Tron. Będzie to tekst pisany na gorąco, wybaczcie mi więc chaos i brak konspektu, ale z każdą minutą nachodzą mnie coraz to bardziej sprzeczne wnioski i tak właściwie to nie jestem pewna, czy podoba mi się kierunek w jakim zmierzają. I jeśli jeszcze trzeba was w tym miejscu ostrzegać przed możliwymi spoilerami, bo zakładacie, że można o tym serialu pisać bez nich, to z łaski swojej odepnijcie sobie kabel od Internetu, bo się do niego po prostu nie nadajecie.

Jestem pewna, że nie będę odosobniona w stwierdzeniu, iż ten sezon GoTa był najgorszy ze wszystkich. There, I said it. To był zły sezon. Od zeszłego roku twórcy zasypywali nas zapewnieniami jaki to nie będzie dramatyczny, ile to zawałów serca nie wywoła, ile filmików z reakcjami fanów do niego nie powstanie. Dodatkowo atmosferę podsycano sugestiami, że oto od tego momentu serial zrówna się z książkami, a nawet je wyprzedzi. I to, moim zdaniem, była jedna z gorszych decyzji, jaką podjęto w produkcji całego serialu.
GOT_510_Jorah_Tyrion_Daario
Z czysto technicznego punktu widzenia całkowicie ją rozumiem – nie można było czekać z produkcją aż Martin raczy napisać następną książkę, ponieważ dziecięcy aktorzy rosną jak na drożdżach (aż się boję powrotu wątku Brana, bo już w zeszłym roku oglądanie Isaaca Hempsteada Wrighta przyprawiało mnie o niepohamowane ataki śmiechu – to kiedyś było takie śliczne dziecko). Z drugiej jednak strony nie mogę się z tym posunięciem pogodzić. Abstrahując już od tego za jak świętokradcze można uznać umniejszane roli książkowego źródła (wiem, że zabrzmię tu pompatycznie, ale jak dla mnie mocno uderza to w fundamentalne prawa rządzące popkulturą), takie zagranie nastręcza mnóstwa innych wątpliwości. Przede wszystkim chciałabym mieć pewność, że decyzje scenarzystów serialu nie wpłyną na pomysły Martina na dalsze losy jego bohaterów. Wiem, że nikt mi na to gwarancji nie da. Ale jednocześnie zadaję sobie pytanie – skoro to najpierw w serialu zetknęłam się z daną wersją wydarzeń, czy późniejszych pomysłów autora nie odbiorę już jedynie jako próby naśladowania serialu, albo przeciwnie – usilnego zaprzeczenia wszystkim modyfikacjom, które wprowadził? Podstawowym problemem będzie to, że serial ze swoimi rozwiązaniami był PIERWSZY, więc istnieje niebezpieczeństwo, że to co później Martin wprowadzi w swojej historii siłą rzeczy będę wciąż porównywać z wersją HBO. Innymi słowy – ze względu na serial czytanie następnych części sagi nie sprawi mi już takiej przyjemności.

No i jest jeszcze jedna kwestia, pewna obawa, która towarzyszy mi już od momentu kiedy dowiedziałam się, że niektóre postaci w serialu się nie pojawią. Powód jest prosty – jeśli twórcy wciąż utrzymują związek z książkowym pierwowzorem, a nie przenoszą na ekran interesujących i (według mnie) kluczowych dla fabuły postaci, to coś jest nie tak. Wiecie dlaczego? Ponieważ sugeruje to, że z punktu widzenia Martina ci bohaterowie również nie są ważni ergo niekoniecznie będą mieli do odegrania w książkach aż tak wielką rolę jak byśmy chcieli. Mówię tutaj głównie o młodym i starym Gryfie oraz Lady Stoneheart. Stąd mój drugi zarzut – serial spoileruje książki.
GoT-S5E10-Cersei
Ale wróćmy do piątego sezonu. Napisałam, że był zły. I nie chodziło tylko o to, że wyraźnie rozminął się z oryginałem. Był po prostu beznadziejnie nudny. Naturalnie dostaliśmy kilka mocno poruszających momentów – noc poślubną Sansy, śmierć Barristana Selmy’ego (DAMN YOU HBO!), bitwę pod Hardhome i oczywiście biedną, biedną Shireen (DAMN YOU HBO!!!) . Ale reszta ssała aż przykro. W cały sezon upchnięto absolutne minimum akcji i wykorzystywano ją tylko w ostateczności. Tak więc mimo, że wątki teoretycznie posuwały się do przodu, w praktyce po każdym odcinku czułam się rozciągnięta, znudzona i oszukana – bo wciąż obiecywano mi fajerwerki, tylko lont do nich zdawał się być coraz dłuższy i dłuższy.

I w końcu dostaliśmy dzisiejszy finał. Muszę przyznać, że był to chyba jedyny odcinek w całym sezonie, podczas którego siedziałam jak na szpilkach (przez cały dzień nie wchodziłam na FB żeby absolutnie nic sobie nie zepsuć). W końcu coś się działo, akcja pędziła jak szalona, no emocjonalny rollercoaster po prostu. Moją pierwszą myślą w momencie pojawienia się napisów było – „No! Nie można było tak od razu?” Ale teraz, kiedy już napisałam te kilka akapitów i kurz nieco opadł, narasta we mnie coraz większa frustracja.

To wcale nie był dobry finał. Oczywiście było mnóstwo feelsów, okrzyków i wątpliwości. W rogu ekranu powinien był się pojawić jakiś licznik szokerów, bo takiego natężenia emocjonalnych fajerwerków nie widziałam już dawno w żadnym filmie ani serialu. I właśnie dlatego tak bardzo mnie to zdenerwowało – to było bezwstydne, obrzydliwe granie na emocjach, to co od dłuższego czasu Grze się zarzuca – usilne szokowanie i naciskanie dokładnie tej struny u odbiorcy, której się nie spodziewa, że nacisną. Myrcella przyznaje się, że od zawsze wiedziała o Jaimiem i Cersei, a na dodatek cieszy się, że ma takiego ojca? Buhu, cry me a river, zabijemy ją zaraz po tym wyznaniu. Stannisa opuszczają absolutnie WSZYSCY? Giń okrutniku, po ostatnim odcinku i tak już nikt ci nie kibicuje. Sansa i Theon? Jump you fools (seriously- WTF???) Arya? I w końcu Jon? Szoker za szokerem szokera pogania. Praktycznie każdy wątek skończył się cliffhangerem i czyjąś śmiercią. W pewnym momencie to już zaczynało być zabawne. Jeśli ktoś robił sobie śmierciowe drinking game do tego odcinka, to z pewnością szybko skończył pod stołem.
Stannis-dies-Official-HBO-810x539
I owszem, ze względu na napakowanie wydarzeniami można uznać finał za emocjonujący, ale tak naprawdę wypada on tak dobrze tylko na tle niesamowicie słabych poprzednich odcinków. Jeśli był to wypadek przy pracy, to trudno, schrzaniliście, poprawcie następnym razem. Ale jeśli cały sezon był rozwlekany tylko ze względu na ten jeden wybuchowy finał, to na poważnie mówię wam – gońcie się. To żadna sztuka nakręcić emocjonujący finał jeśli wcześnie przygotowało się sobie na tacy wątki do pozamykania cliffhangerami. Przy tak dłużącej się akcji poprzednich odcinków, ten ostatni mógł się w gruncie rzeczy nakręcić sam i wyszedłby tam samo. Żadnej wielkiej inwencji tu nie potrzeba – finały rządzą się swoimi prawami.

Co więcej, wygląda na to, że niektóre wątki, które pozmieniano w stosunku do książki, od początku prowadzono specjalnie w taki sposób, aby na koniec walnąć widza w twarz. Stannis? Książki nie podają jednoznacznie, że zginął. Czy cały zwrot akcji polegający na wysłaniu córki na stos miał nas jedynie ostatecznie zrazić do jego postaci i usprawiedliwić śmierć (pamiętajcie: śmierć=szoker=profit)? Czy cały wątek Dorne miał za zadanie doprowadzić do tej jednej wzruszającej sceny na statku, po której Myrcella ginie? Czy cierpienie Sansy miało ją przekonać do tego ostatecznego skoku? Serio? Ale tak serio, serio?

[swoją drogą jeśli miałabym się zakładać, to za śmierć Sansy i Jona ręki bym nie oddała]
GOT510_112614_HS__DSC21661
Jestem rozdarta. Bardzo chcę uwielbiać GoTa, ale obecnie mam z tym ogromny problem. Serial, który (bazując na genialnej książce) był świeży i odkrywczy w sposobie prowadzenia historii porządnie nadgryzł już własny ogon. O ile wcześniej hasło „za niedługo nie zostanie tam już żadna postać, której można kibicować” krążyło w obiegu jako żart, teraz przedstawia jak najbardziej realne zagrożenie. Drżenie z niepokoju o los ulubionych bohaterów jest pociągające. Ale jak każdy psychiczne przeżycie, po jakiś czasie zaczyna męczyć.

Chyba boję się szóstego sezonu. Głównie dlatego, że tak na prawdę dopiero teraz serial zrównał się z książkami – o ile w piątym sezonie to było tylko takie drażnienie się: haha, patrzcie wybiegamy jednym wątkiem poza fabułę oryginalnej sagi! to teraz zrównało się już absolutnie WSZYSTKO. Nie ma szans żebyśmy do premiery następnego sezonu dostali Wichry Zimy. A to oznacza, że każdy następny odcinek GoTa będzie jednym wielkim spoilerem do książek. A ja jak Jon Snow (świeć panie światła nad jego duszą..?) – wolę chyba nic nie wiedzieć.

Podobne posty