Powrót Luthera – duologii część pierwsza (coś jakby recap)

18 grudnia 2015
 Dwa lata trzeba było czekać, aby DCI Luther powrócił na nasze ekrany. I choć BBC zlitowało się nad tęskniącymi fanami, nie jest to litość wyrozumiała – ktoś powinien im w końcu powiedzieć, że dwa odcinki to nie serial. Dwa odcinki to film w dwóch częściach. Dwa odcinki to jak łaskotanie piórkiem w grze wstępnej. Zdecydowanie za mało, aby zaspokoić apetyt, a jednocześnie wystarczająco dużo, aby już móc coś o samej historii napisać. BBC doskonale wie o tym, że fani jednocześnie kochają ich i nienawidzą.

Oglądając pierwszą część czwartej serii można z pełną pewnością stwierdzić, że serial nie ma zamiaru wyjść poza wysoki poziom, do którego się już przyzwyczailiśmy – nie jest lepiej, nie jest gorzej, jest w sam raz. I na całe szczęście ten poziom utrzymuje się dokładnie w tych miejscach, z których serial słynął wcześniej – w przejmujących zbrodniach i osobie głównego bohatera, którego wewnętrzny kompas moralny wciąż ma problem ze wskazywaniem dokładnie tego kierunku, którego oczekują od niego przełożeni.

Od kiedy tylko zaczęłam oglądać Luthera, moim ulubionym fragmentem każdego odcinka jest otwierająca scena, w której poznajemy głównego złoczyńcę – socjopatę, mordercę czy samozwańczego obrońcę sprawiedliwości. Zawsze jest niepokojąca, mroczna i choć nie zawsze specjalnie oryginalna, za każdym razem robi wrażenie, głównie dlatego, że wprowadzenie mordercy niekoniecznie nie jest oczywiste i często wyrasta ze sceny pozornie banalnej. Pamiętam, że w jednym odcinku zabójca jak gdyby nigdy nic wyszedł spod łózka ofiary, po tym jak przez kilka minut oglądaliśmy jak dziewczyna spokojnie przygotowuje się do snu. Przez tydzień musiałam potem zasypiać przy zapalonym świetle. Tym razem również jest podobnie – obserwujemy jak mężczyzna wraca do domu po pracy, po drodze wymienia smsy z żoną i pyta co kupić na kolacje. W międzyczasie ona remontuje mieszkanie i w poszukiwaniu źródła niepokojącego hałasu (w tym momencie widz odruchowo mówi jej już papa) trafia na gołębia zamkniętego w łazience. I podczas gdy my, obgryzając paznokcie czekamy na ujawnienie się mordercy, mąż w spokoju wraca do domu i całe napięcie opada – oboje wydają się być bezpieczni. Ale czy na pewno?
Jeśli możesz mieszkać w Broadchurch, to mieszkaj w Broadchurch
Jeśli możesz mieszkać w Broadchurch, to mieszkaj w Broadchurch
Złoczyńcy to kolejny element, który sprawia, że Luther jest serialem genialnym – bo są cholernie przerażający. Jest to w pewnym sensie wyznacznik brytyjskiego uprawiania kryminału – w amerykańskich proceduralach bardzo rzadko zdarza się aby bohater sprawy tygodnia wzbudził w nas aż tak wielkie przerażenie, że balibyśmy się wyjść z domu. W Lutherze z kolei mordercy to totalne, odpychające świry, nawet jeśli kierują się pozornie szlachetnymi metodami (zabójca z końcówki trzeciej serii) – na myśl o ich zbrodniach trudno się nie wzdrygnąć , a na nich samych trudno patrzeć na ekranie. Chciałoby się powiedzieć, że zbrodnie w Lutherze odznaczają się wysokim poziomem realizmu, przy czym ręczyć za to nie mogę, ale za to wątpliwości nie budzi fakt, że są one o wiele bardziej brutalne i krwawe niż w innych serialach kryminalnych. Jednocześnie zaś trudno nie zadać sobie pytania – na litość boską, ilu szalonych socjopatów mieszka w Londynie?

Tym razem londyńscy policjanci ruszają w pościg za krwiożerczym kanibalem, a każdy kolejny krok śledztwa ujawnia, że szaleniec przygotowywał się do serii ataków od dawna i wydaje się, że wręcz chce, aby odkryto jego kolejne ofiary. Sam Luther nie zajmuje się sprawą – jeśli dobrze pamiętacie finał trzeciego sezonu, John czasowo rozstał się z policją po ostatnim śledztwie i ruszył w stronę zachodzącego słońca, pod rękę z Alice Morgan. Z pierwszych scen nowego odcinka dowiadujemy się, że Luther tymczasowo mieszka za prowincji, w okolicy, która do złudzenia przypomina krajobraz innego brytyjskiego serialu – Broadchurch (bardzo chcę wierzyć, że to to samo miejsce. Uprzejmie proszę o nie psucie mi tej wizji). Nie opuszczają go wspomnienia o tragicznie zmarłym Justinie, a życie podrzuca mu pod nogi kolejne duchy z przeszłości – dowiaduje się bowiem, że Alice zginęła. I teraz tak – nie wiem jak wam, ale mnie relacja Luthera z Alice już się trochę przejadła. Rozumiem dlaczego wiadomość o jej rzekomej śmierci tak Johnem wstrząsnęła bo to konsekwentne rozwijanie ich relacji z poprzednich sezonów i odwołanie do moralnego relatywizmu bohatera, o którym wspominałam wcześniej. Ale jednocześnie mam nadzieję, że ta bohaterka już do serialu nie powróci – przede wszystkim dlatego, że pomysł na Alice to materiał wystarczający na dwa sezony i jej potencjał został już w całości wykorzystany w poprzednich odcinkach. Ponadto jest to najbardziej przerysowana postać w całej serii, nieco odstająca od poważnego klimatu całości. Nie to, żebym jej nie lubiła, bo za całokształt lubię ją bardzo, ale enough is enough i jej nadprzyrodzone zdolności do wychodzenia cało z każdej opresji każdemu mogą się znudzić. Zastanawiam się więc, co twórcy zrobią z tym wątkiem – czy Alice rzeczywiście zginęła, czy też może sfingowała własną śmierć (a sugerowałoby to pojawienie się kobiety-posłańca pod koniec odcinka).
Luther_S4_episodehero-e1450121306443-1600x600
Z krajobrazu zniknęła nam Mary i nie wygląda na to, aby Luther otrzymał w tym sezonie nowe romantic interest. Zamiast tego pojawia się para nowych bohaterów: komisarz Theo Boyd i jego partnerka Emma, grana przez Rose Leslie (nie wiem jak was, ale mnie bardzo cieszy to, jak rozwija się kariera tej aktorki). Podobało mi się to w jaki sposób serial wprowadził obie postaci – wydawałoby się, że skoro przejęli oni rolę niegdysiejszego teamu Luther-Justin, powinni zostać pokazani jak najbardziej niekompetentnie, tak aby Luther mógł jak najszybciej zostać przywrócony do służby. Tymczasem oboje wypadają bardzo profesjonalnie, najpierw przesłuchując Luthera, a później pochylając się nad sprawą tajemniczego kanibala – to Boyd pierwszy domyśla się, że mąż pierwszej ofiary nie był tym za kogo się podawał. Jednocześnie nie widać tu jakiejkolwiek rywalizacji pomiędzy nim a Lutherem, a wydawałoby się, że siłą rzeczy taka relacja powinna się pomiędzy nimi pojawić. Ja widzę tu jednak pełen podziw zmieszany z zaufaniem, gdyż Boyd nie wstydzi się poprosić Luthera o świeże spojrzenie na sprawę. Szkoda tylko, że tak szybko musieliśmy się z nim pożegnać.

Emmę z kolei będzie łączyć z Lutherem nieco inna relacja – oboje są świeżo po stracie partnerów i widać, że wciąż nie mogą się otrząsnąć po ostatnich tragediach. Choć z początku Emma wydaje się być opanowana, napędza ją chęć zemsty i emocje, jestem więc bardzo ciekawa, czy w jakikolwiek sposób będzie to rzutować na jej udział w śledztwie.
Luther-Season-4-Special-Episode-Rose-Leslie
Chyba najbardziej emocjonującą sceną całego odcinka jest moment, w którym Luther wraca do pracy – podniosła muzyka, majestatyczny krok i pełne podziwu spojrzenia kolegów, których bohater mija na korytarzu. Takiego Luthera uwielbiam i takiego chcę go oglądać – pewnego siebie, pełnego władczej inteligencji i posłuchu. Zastanawia mnie jedynie skąd wziął nowy płaszcz – w finale trzeciego sezonu pozbył się go przecież za namową Alice, która twierdziła, że przynosi pecha.

Końcówka każe nam oczywiście zadać sobie kilka pytań i to bardziej takich związanych z Alice Morgan niż ściganym złoczyńcą – czy Alice żyje (please, no)? Kim jest kobieta, która na początku odcinka schowała się w chacie Luthera? Jakie dokumenty wykradła z jego domu? Na odpowiedzi trzeba poczekać do niedzieli. Ja liczę jedynie na to, że będą satysfakcjonujące.

Podobne posty