Księżniczka Łabędzi

27 grudnia 2017

W drugim odcinku serii o niedisnejowskich animacjach rozprawiam się tą księżniczką, o której mało kto pamięta. Panie i panowie – Księżniczka Łabędzi.

  • Bunia

    A czy zamierzasz może omówić, choćby w skrócie, pierwsze dwa sequele (te nie będące potworkami 3D)? Miałam w dzieciństwie całą serię i traktowałam ją jak prawilną trylogię, stąd pytanie 😉

  • Haha, wspaniała recenzja :D. Dzięki Ci za Sailor Swan!
    Mam do „Księżniczki łabędzi” wielki sentyment, mimo wielu bzdurek, które tu wytknęłaś – za „Co jeszcze się liczy?” jestem jej w stanie wiele wybaczyć. „Zero plus zero, dodać nic plus nic, w sumie zero” też weszło na stałe do mojego repertuaru ;).
    Ja tam zawsze zakładałam, że między porwaniem Odetty a tą sceną z żabą i żółwiem występuje jakiś niezasygnalizowany przeskok czasowy: w międzyczasie Odetta zaprzyjaźnia się z „najlepszymi przyjaciółmi” i pluje sobie w brodę, że jakby przyjęła te, eee, „oświadczyny”, to nie spędzałaby teraz połowy życia jako łabędzica (więc też poniekąd tęskni za Derekiem), a sam Derek w tym czasie szkoli swoje umiejętności łowieckie (czy co on tam robił). Fakt, że w filmie nijak nie jest to zaznaczone, ale inaczej to się kompletnie nie trzyma kupy. Za to zawsze zastanawiało mnie, dlaczego nikt z twórców nie zauważył, że „to nie jest tym, na co wygląda” jest dość skomplikowanym zdaniem jak na kogoś, kto ledwie zipie, a dwie sekundy później umiera. Już nawet pomijając idiotyczność tej pseudowskazówki, jak mu się udało to z siebie wydusić? Nie powinno być to raczej coś w stylu: „Odetta…! Łabędź…! Yyyyygh…!”?

    O, jesteś japonistką i tłumaczką audiowizualną? Jak miło, ja też, jedno i drugie :D.

Podobne posty