Jak aktorska „Piękna i Bestia” poprawia oryginał?

26 marca 2017

Od kiedy tylko Disney odkrył nową żyłę złota w aktorskich adaptacjach swoich animacji, powtarzam, że ich działania nie miałyby sensu, gdyby nie próbowali odpowiednio zaktualizować własnych historii i przystosować ich do obecnych czasów. Cały projekt „ożywienia” klasycznych disneyowskich filmów musi być czymś więcej niż tylko przeniesieniem klatka-w-klatkę rysunkowych postaci do trójwymiaru. Na całe szczęście Disney o tym wie, choć zdaje się, że ostatnio przyhamował z przekształcaniem swojej klasyki. Kiedy kilka lat temu walnął z grubej rury, kompletnie wywracając do góry nogami opowieść o Śpiącej Królewnie w Maleficent, mogliśmy się spodziewać, że ten trend będzie kontynuowany w następnych produkcjach i że, na przykład, będziemy poznawać znane nam historie z perspektywy pobocznych postaci.

To była jednak górna granica szaleństwa, na jaką Disney mógł sobie pozwolić i szybko wrócił na bardziej bezpiecznie rejony. Obecnie uaktualnianie disnejowskich historii polega nie tyle na opowiadaniu ich całkowicie od nowa, co na sprzedawaniu widzowi nostalgii doprawionej uzupełnianiem białych plam i tłumaczeniem fabularnych głupotek, od których, nie ukrywajmy, w klasycznych animacjach po prostu się roi. Nie ma co się na to oburzać, po prostu filmom animowanym mnóstwo się wybacza, bo dziecko najczęściej nie będzie się zastanawiało nad tym, dlaczego bohaterki Disneya nie mają matek, jaka jest motywacja danego czarnego charakteru czy co tak właściwie ma zamiar jeść Elsa, kiedy już zamieszka w swoim lodowym zamku. Takie rozważania zostawia się dla Tumblra, badaczy kultury i blogerów. A aktorska Piękna i Bestia wiele z podobnych niejasności wyjaśnia i dzisiaj omówimy sobie wszystkie z nich.

Piękna i Bestia recenzja

Popatrzcie idzie dziwna ta dziewczyna

W 1991 roku Bella wcale nie była taką stereotypową, wypraną z charakteru disnejowską księżniczką jak Kopciuszek czy Aurora. Już w animowanej odsłonie opowieści wymykała się schematowi pięknej i dobrej bohaterki, która jest naszą protagonistką tylko i wyłącznie dlatego, że jest… piękna i dobra. Mieszkańcy miasteczka są Bellą zafascynowani nie ze względu na jej urodę, ale dlatego, że uważają ją za dziwną i pomyloną, bo nie dość, że ta zaczytuje się w książkach, to jeszcze odrzuca zaloty najlepszego kawalera w okolicy. Pod tym względem Bella była chyba pierwszą księżniczką, w której wyraźnie dało się zauważyć rys feministyczny. Ten sam, który w aktorskiej wersji stał się głównym elementem kształtującym jej postać. W 2017 roku Bella jest kimś więcej niż miłośniczką książek – to wynalazczyni (buduje prymitywną pralkę) i społeczna innowatorka, która chce nauczyć inne dziewczynki czytać. W odświeżonej wersji opowieści właśnie to staje się główną kością niezgody pomiędzy nią, a resztą miasteczka. Bibliofilstwo nie razi wieśniaków tak bardzo, jak to, że Bella próbuje uczynić z innych dziewczynek w wiosce tak samo wyemancypowane istoty jak ona sama. W czasach osiemnastowiecznych francuskich wiosek (bo mniej więcej takie czasy film próbuje udawać), kobieta, która samodzielnie myśli i głośno mówi o tym, że nie potrzebuje do szczęścia mężczyzny jest ewidentnym zagrożeniem dla ustalonego porządku.

Piękna i Bestia bella gaston

Bonjour, co u rodziców?

Z postacią Belli wiąże się jeszcze jedna bardzo duża zmiana – w końcu dowiadujemy się, dlaczego dziewczyna nie ma matki. To duży krok do przodu, jeśli przypomnimy sobie, że przez lata Disney z mordowania rodziców uczynił swój znak rozpoznawczy (pisałam o tym w moim tekście o sierotkach w popkulturze). Okazuje się bowiem, że matka Belli byłą jedną z ofiar epidemii dżumy i kazała mężowi uciekać z dzieckiem, zanim małą dopadnie zaraza. Jest w tym wątku ogromny potencjał dramatyczny, który moim zdaniem nie został do końca wykorzystany. Głównie dlatego, że brakuje w nim konfliktu – śmierć matki to dla Belli tajemnica, ale nie tak palącą, żeby jej zatajenie w jakikolwiek sposób wpłynęło na relację bohaterki z ojcem. Opowieści o matce to dla Belli forma dobranocki, a nie sekret, od którego zależy cała jej życie. Maurycy z oczywistych powodów wstydzi się wyznać prawdę, w końcu porzucił żonę, gdy ta jeszcze żyła, ale mój problem z tym wątkiem polega na tym, że kiedy w końcu wszystko wychodzi na jaw… nic z tego nie wynika. Głównie dlatego, że Bella wcale nie ma ojcu za złe, że ten nie wyznał jej wszystkiego wcześniej. W związku z tym, jakkolwiek innowacyjny nie byłby to pomysł na tle wcześniejszych filmów Disneya, ostatecznie jego potencjał się marnuje.

Piękna i Bestia bella

Bestia porwie nasze dzieci, by swój zaspokoić głód!

Jakby na to nie patrzeć w animowanej wersji Bestia był postacią o wiele mniej ciekawą niż Bella. W przeciwieństwie do niej nie posiadał wyraźnie zarysowanych zainteresowań, co sprawiało, że poznawaliśmy go tylko i wyłączne w relacji do wydarzeń, które oddziaływały na niego z zewnątrz. Bestia przechodził przemianę z pozbawionego ogłady zwierza w kulturalnego dżentelmena z bujnym zarostem, ale sam właściwie nie posiadał żadnych wyjątkowych cech. Pod tym względem nowa wersja dodaje mu nieco charakteru – dzięki własnej piosence (co by o niej nie mówiono, mnie się bardzo podobała, mimo wyraźnej ingerencji komputera), smutnej historii dzieciństwa i temu, że sam również okazuje się być miłośnikiem książek, do których miłość zawdzięcza odebranemu wykształceniu.

Najbardziej udaną poprawką w aktorskiej wersji jest doszlifowanie chronologii wydarzeń związanych z klątwą rzuconą na zamek, a co za tym idzie wyjaśnienie nielogiczności (czy też może kontrowersji), które wynikały z tego, że animacja zupełnie ignorowała kwestię upływu czasu. W wersji z 1991 roku Bestia musi odnaleźć miłość przed swoimi 21. urodzinami (których nastanie obserwujemy przecież w filmie), inaczej na zawsze pozostanie potworem. Jednocześnie w piosence Gościem bądź służba zamku śpiewa o tym, że już od dziesięciu lat są zaklęci w przedmioty. Nie trzeba wielkiej matematyki, aby zrozumieć, że w takim razie książę musiał został przeklęty w wieku 11 lat (czego na witrażach w prologu w ogóle nie widać, taka nielogiczność). A karanie krnąbrnego dzieciaka za to, że jest, no cóż, po prostu rozpieszczonym bachorem, i to w tak okrutny sposób, jest dużą przesadą. W tym wieku prawdopodobnie każdy z nas przynajmniej raz zasłużył sobie na podobnie paskudną klątwę. Dlatego nie dziwią mnie głosy osób, które takie zawiązanie fabuły uważają za mocno kontrowersyjne.

Piękna i Bestia bella

Nowy film radzi sobie z tą kwestią o wiele lepiej. Już na samym początku widzimy, że rozpieszczony książę jest już dorosłym facetem, więc można go pociągać do odpowiedzialności za bycie skończonym dupkiem. W tym miejscu dodam też, że strasznie podobało mi się to, że prolog pokazuje Dana Stevensa z tak ogromną ilością tapety na twarzy – dzięki temu widzimy, że to on, ale nie wiemy, jak wygląda naprawdę, więc wciąż możemy liczyć na estetyczną niespodziankę w finale.

Dodatkowo nowy film pozwala nam też założyć, że zamek Bestii pozostawał pod działaniem zaklęcia co najwyżej przez kilka lat. Skąd to wiemy? Stąd, że ludzie z miasteczka w ogóle się nie zestarzeli w porównaniu z zaczarowaną służbą, a przecież mieszkańcy zamku mieli wśród nich żony (Trybik) i mężów (Pani Imbryk). Jeśli chodzi o samą naturę zaklęcia, możemy dywagować nad tym w jaki sposób wpłynęło na działanie czasu (poza tym, że wykasowało istnienie zamku i jego mieszkańców z pamięci lokalnej ludności, co jest kolejnym usprawnieniem w stosunku do oryginału, bo tam nikt nie zauważył, że z mapy zniknęła wielka posiadłość miejscowego władcy). Możliwości są dwie: albo zaklęcie zamroziło zamek w czasie, albo od momentu jego rzucenia minął rok albo dwa. Do takich wniosków pozwala mi dojść postać Chipa, którego widzimy przez chwilę w prologu i później po zdjęciu zaklęcia – chłopiec wcale nie wydaje się być starszy.

Co ciekawe mój powyższy wywód nie ma żadnego sensu w polskim tłumaczeniu filmu. A to dlatego, że Jan Jakub Wecsile poszedł na łatwiznę i w tłumaczeniu na nowo tekstu do Gościem bądź przekopiował do niej linijkę „dziesięć lat już rdzewiejemy” z oryginalnej animacji. Piszę „przekopiował”, bo nowa, zaktualizowana wersja piosenki po angielsku już tego tekstu nie zawiera, a „ten years” zostało w niej zamienione na „too long”, właśnie po to, żeby nie sugerować więcej, że książę został zaczarowany jako dziecko.

piękna i bestia bal

Były kiedyś dni wspaniałej służby

Na tym poprawianie głupotek się nie kończy. Poza znęcaniem się nad nieletnimi animowana Piękna i Bestia odznacza się jeszcze jednym niepokojącym elementem scenariusza, czyli zaczarowaniem niewinnej służby zamku razem z księciem. To prawdopodobnie najbardziej rażąca niesprawiedliwość, jaką da się zauważyć w oryginalnym filmie, bo wcześniejsza wersja historii nie sugerowała w żaden sposób, aby mieszkańcy zamku zasłużyli na swój los, a ich ewentualna wina od lat jest przedmiotem dociekań w internetowych dyskusjach. Okazuje się, że wiele osób miało rację zakładając, że służba zawiniła tutaj biernością – przez lata mieszkańcy zamku nie reagowali, gdy młody książę zsuwał się po równi pochyłej rozpusty. W aktorskiej wersji wyraźnie mówi o tym Pani Imbryk, a cały wątek wzbogaca wprowadzenie postaci zimnego i nieczułego ojca księcia, co dodatkowo pozwala uczynić z Bestii niewinną ofiarę nieodpowiedzialnego rodzica i zdjąć z niego ciężar winy.

Nowy film pozwala na również ujrzeć sprzęty domowe w nieco innym świetle. Nie wiem jak wy, ale ja zawsze miałam wrażenie, że w animacji właściwie pozbawiono ich własnych motywacji (co nieco zmieniło dodanie piosenki Ludźmi znów być na jubileuszowym wydaniu DVD, ale tutaj odnoszę się do pierwotnej wersji z 1991 roku). Zwłaszcza Płomyk był kreowany na lojalnego sługę swojego pana, choć przecież można by się zastanowić, czy po takim numerze, jaki wywinął mu i reszcie służby książę, nie powinien się od niego odwrócić i odejść w siną dal, nie zważając na to, że jest świecznikiem. W odświeżonej produkcji w końcu da się zauważyć, że sprzęty mają własne pragnienia – Lumiere pragnie być znów człowiekiem, aby żyć ze swoją ukochaną miotełką do kurzu, a Maestro chce znów połączyć się z żoną, która żyje zamknięta na innym piętrze. Film odpowiada nawet na pytanie skąd na świecie wziął się mały Chip, dopisując do historii postać pana Imbryka i tym samym kolejny raz przełamując disnejowską tendencję do usuwania rodzica z życia dziecięcego bohatera (strasznie rozczula mnie, że cechą charakterystyczną pana Imbryka jest to, że jest bardzo zapominalski, no bo wiecie – zapomniał o całej swojej rodzinie, czaicie?).

I jeśli jest jakaś kwestia, której film nie podejmuje, to jest to coś, co od zawsze strasznie frapowało mnie w tej całej historii, czyli wiek państwa Imbryków. W filmie (ale przecież w animacji również!) wyglądają, jakby mieli w okolicach sześćdziesiątki, a mimo to ich syn nie może mieć więcej niż 6 lat. Oczywiście na upartego można się w tym doszukiwać afirmacji macierzyństwa w bardzo późnym wieku, ale mimo to wciąż jest to dla mnie strasznie dziwne.

piękna i bestia przedmioty

Cóż to za gość, ten Gaston!

Wśród disneyowskich czarnych charakterów Gaston zawsze był dla mnie jednym z najczarniejszych. Nie posiadał nadprzyrodzonych mocy, ani nie był ucieleśnieniem wszelkiego złolstwa, ale był po prostu takim skrajnie przyziemnym, zapatrzonym w siebie mizoginem, który uważa, że wszystko mu się należy. Mówiąc inaczej, jest to jeden z niewielu bajkowych złoli, których naprawdę możemy spotkać we własnym życiu. Jednocześnie klasyczny Gaston wciąż zalicza się do tej grupy villainów, która była zła właśnie dlatego, że była zła. Złote lata dziewięćdziesiąte w animacji nie czuły potrzeby tłumaczenia motywacji typów spod ciemnej gwiazdy, tym zajęły się dopiero retellingi, na które moda trwa do dzisiaj. Dlatego odświeżony Gaston w wykonaniu Luke’a Evansa (który jest najbardziej fantastycznym Gastonem, jakiego mogliśmy otrzymać i błyszczy na ekranie aż miło) może nie tłumaczy dosłownie przeszłości bohatera, ale tu i ówdzie rozrzuca wskazówki, które pozwalają nam naszkicować ją samodzielnie.

Jestem ogromną fanką interpretacji nowego Gastona, jako postaci cierpiącej na PTSD. Takie rozwiązanie podpowiada nam: wspominanie w dialogach niedawno zakończonej wojny i niekontrolowane wybuchy agresji, na które bohater ewidentnie cierpi. Jeśli dołożymy do tego jego skrajny narcyzm, umiejętność manipulowania tłumem, patrzenie na świat oczami totalnego seksisty i nieznoszenie jakiegokolwiek sprzeciwu, dostajemy bardzo niebezpieczną mieszankę. Taką, która w skrajnych warunkach (a dla Gastona oznacza to sytuację, w której coś nie idzie po jego myśli) może popchnąć bohatera nawet do morderstwa. Sugerowanie w filmie, że Gaston mógłby zabić ojca Belli (czy też raczej: celowo zostawić go na pewną śmierć), a nie tylko zamknąć go w wariatkowie, aby osiągnąć swój cel, nadaje jego postaci jeszcze bardziej demoniczny szlif, choć nadal pozostawia ją w przyjmowanych granicach niepokojącego realizmu. Co czyni go jeszcze bardziej przerażającym.

piękna i bestia gaston

Martwię się, patrząc na ciebie, Gaston

No i w końcu docieramy do wisienki. Pisząc o tym, jak nowa adaptacja poradziła sobie z postacią Le Fou nie sposób nie odnieść się do lawiny kontrowersji i oburzeń, która w okolicach premiery filmu przetoczyła się przed Internet. Powiem wam tak: gdyby media tak bardzo nie rozdmuchały niewinnej sugestii producentów, że w filmie występuje postać homoseksualna, pewnie nie wyłapałabym niczego poza delikatnymi odczytami gay vibe, które rejestruję tylko i wyłącznie dlatego, że nauczyłam się to robić z racji bycia blogerem i analizatorem dzieł popkultury. Tak delikatne są to sugestie. Poza jedną sceną na końcu filmu, w której Le Fou tańczy z innym mężczyzną. Przy czym to, że zarys orientacji bohatera jest praktycznie niezauważalny wcale nie poczytuję filmowi na plus, bo od dawna uważam, że produkcje skierowane do dzieci powinny się zdecydować, czy chcą tylko podszczypywać konserwatywnych rodziców, czy może lepiej iść na całość i zamiast nęcić nas niansami, tupnąć nogą i dobitnie pokazać, że tak, owszem, mamy tu geja! Jednocześnie dziwi mnie nieco świętoszkowate zdziwienie oburzonych tym zabiegiem, bo interpretowanie Le Fou jako homoseksualisty nie jest niczym nowym i trwa tak długo, jak istnieje animowana Piękna i Bestia.

Wracając jednak do aktorskiego Le Fou (i znowu- rewelacyjnie zagranego przez Josha Gada), mamy tu właściwie do czynienia z kwintesencją tego, czym powinna być reinterpretacja postaci w nowej wersji disnejowskiej baśni. Podczas gdy w klasycznej Pięknej i Bestii mały pokurcz z kucykiem był jedynie irytującym przydupasem czarnego charakteru bez jednej pozytywnej cechy, w aktorskiej wersji udało się w jego postać tchnąć życie i uczynić go godnym sympatii widza. Tutaj Le Fou nie jest już ślepo oddanym minionem, ale lojalnym przyjacielem Gastona – wyraźnie pozostaje pod jego wpływem, zmanipulowany, jak cały tłum z miasteczka, ale to w nim żarzy się ostatnia iskierka sumienia, rozdmuchana w końcu do poważnych moralnych dylematów. To, jak bardzo Le Fou zależy na Gastonie widać zwłaszcza w scenie śpiewania w tawernie, kiedy pieniędzmi przekupuje zebrany tłum, aby ten razem z nim podniósł Gastona na duchu. Ostatecznie film oferuje nam postać godną odkupienia i jako widzowie temu odkupieniu kibicujemy.

I znowu, zwrócę uwagę, że w jednym miejscu polskie tłumaczenie morduje homoerotyczny niuans zasugerowany w dialogach. W pierwszym akcie filmu Gaston wdzięczy się do własnego odbicia w lustrze, po czy żegna je zdaniem: „Jeszcze z tobą nie skończyłem”. W tym momencie do lustra podchodzi Le Fou i dodaje „Me neither”, co można rozumieć jako zwrócenie się do własnego odbicia albo do odbicia Gastona, który właśnie odszedł. Po polsku Wecsile tłumaczy to jako „A ja z tobą”, automatycznie pozbywając się tej drugiej interpretacji.


Uwagi? Przemyślenia? Ciasteczka?

Podobne posty