Popkultura jest sierotą

7 października 2016

Kiedy mówimy o reprezentacji w kontekście popkultury, sprawa wydaje się prosta – w idealnym świecie bohaterowie naszych seriali, filmów i książek powinni odzwierciedlać strukturę współczesnego społeczeństwa. To oznacza odejście od skostniałego tropu białego, heteroseksualnego mężczyzny w roli głównego bohatera. Na jego miejsce powinno wskoczyć więcej kobiet, osób o innym kolorze skóry, orientacji, wyznaniu czy poziomie niepełnosprawności. Tak to powinno wyglądać – przynajmniej w teorii. Jest jednak jedna kategoria, która tej zasadzie się wymyka i w popkulturze pojawia się nieproporcjonalnie częściej niż jakakolwiek inna. Dodajmy – nie mając absolutnie żadnego odwzorowania w rzeczywistości. And no one bats an eye. Chodzi o bohaterów pozbawionych rodziców. Bo pod jakimkolwiek kątem by nie spojrzeć na popkulturę, jednemu trudno zaprzeczyć – od sierot aż się w niej roi.

Protagoniści bez matek i ojców nie są wymysłem współczesności – literatura lubuje się w nich od stuleci. Zanim zaczytywaliśmy się w Harrym Potterze był Batman, wcześniej Oliver Twist i Jane Eyre. Ba, tysiące lat przed nami ludzkość emocjonowała się historią pierwszej wielkiej sieroty – Mojżesza – i tym jak przeprowadził on lud wybrany przez Morze Czerwone. Gdyby ktoś posilił się na stworzenie statystyki i policzył ilu protagonistów ważniejszych dzieł zostało pozbawionych jednego lub obojga rodziców, wyszłoby na to, że zaledwie ułamek bohaterów może się pochwalić pełnymi rodzinami. Skąd w takim razie bierze się fiksacja twórców na punkcie tak traumatycznego doświadczenia jak śmierć rodzica? Bynajmniej nie z chęci oddania prawdziwym sierotom sprawiedliwości i reprezentowania ich w historii. Pozbawienie bohatera mamy i taty to zabieg o wiele bardziej interesowny niż mogłoby się wydawać.

harry_potter_sieroty_w_kulturze
Harry Potter

Osierocenie jako konstrukcja narracyjna

Zacznijmy od tego, że z punktu widzenia twórcy obudowanie historii wokół bohatera-sieroty jest bardzo wygodne. Po pierwsze pozwala to na skorzystanie z praktycznie gotowego zestawu cech charakteru i motywacji. Na przykład: fikcyjna sierota izoluje się od innych i trudno jej nawiązać kontakty. W takich disnejowskich animacjach bohaterowie zanim zbudują relację z żywym człowiekiem, bardzo często obracają się głównie w towarzystwie zwierzęcych/nieludzkich sidekicków: Aladyn miał małpkę, Pocahontas szopa pracza, a Quasimodo gadające gargulce (ale do Disneya jeszcze wrócimy później). Dla Harrego Pottera Ron i Hermiona byli pierwszymi i, jak się później okazuje, najlepszymi przyjaciółmi na całe życie, co prowadzi do wniosku, że osieroceni bohaterowie, którzy niegdyś stronili od ludzi, później teoretycznie nawiązują trwalsze i bardziej wartościowe relacje. Te z kolei mają im wynagrodzić traumatyczną przeszłość.

Trauma jest w kreacji bohatera elementem kluczowym. Stanowi punkt wyjścia dla określenia motywacji postaci. W przypadku sierot jest ona łatwo przewidywalna, tak samo jak droga, którą osamotniony protagonista musi pokonać w swojej historii. Przede wszystkim fikcyjna sierotka musi odnaleźć swoje miejsce w świecie i określić swoją przynależność do jakiejś grupy. Może to być rodzina, mogą to być przyjaciele, ważne, żeby sierotka wyrwała się ze szponów samotności. Z początku nasz bohater musi mierzyć się z jakimś rodzajem uciśnienia: niekochaniem (Matylda), porzuceniem (Annie, Cosette), krzywdą psychiczną (Harry) i fizyczną (Jane Eyre). Następnie sierotka wyrusza na przygodę życia – żeby odnaleźć rodziców, rodzinę, siebie. W międzyczasie bardzo często na jaw wychodzi jej sekretna tożsamość – królewskie pochodzenie czy taka tam główna rólka w przepowiedni o wybrańcu. Ta zmiana perspektywy, połączona z nieodłączną nagrodą czekającą na sierotkę na końcu historii (miłość, ślub, rodzina, bogactwo – niepotrzebne skreślić) ma na celu zrekompensowanie bohaterowi doznanych wcześniej krzywd, a odbiorcy – zwrot zainwestowanych emocji.

Osierocenie jako szantaż emocjonalny

batman_sieroty_w_kulturze
Kadr z Batmana

Stosunek pomiędzy odbiorcą dzieła, a fikcyjną sierotką nie jest tutaj bez znaczenia. Im bardziej skrzywdzony przez los bohater, tym łatwiej jest mu kibicować i związać się z nim emocjonalnie. Przy czym to akurat zależy od tego o jakim typie bohatera mówimy – pozytywny bohater bez rodziców będzie wzbudzał naszą sympatię i współczucie, z kolei złoczyńcę z bidula łatwiej uznać za postać po przejściach i usprawiedliwiać jej postępowanie smutnym dzieciństwem. Nie zmienia to faktu, że jeśli sieroctwo protagonisty jest mocno akcentowanym elementem, tym bardziej będziemy życzyć mu szczęśliwego zakończenia, a ewentualny punkt kulminacyjny historii wywoła w nas intensywniejsze odczucia – bo brak rodziców połączony z traumą zawsze podbija stawkę.

Powiedziałabym, że we współczesnej narracji pozbawienie bohatera rodziców to droga na skróty i dawanie samemu sobie (jako twórcy) forów – takim postaciom o wiele łatwiej jest pociągać odbiorcę. Tajemnicza, często niejasna przeszłość fikcyjnych sierot i brak więzów rodzinnych nadaje im praktycznie nieograniczony potencjał. Sierota może być kim chce i robić co chce. Wszystko to sprawia, że z takim typem bohatera łatwiej jest nam się identyfikować. A jeśli jest się jeszcze w tym młodszym wieku, kiedy pojmowanie znojów tego świata przychodzi z większym trudem, uprawianie radosnego eskapizmu i osadzanie samego siebie w roli sierotki na szlaku wielkiej przygody jest kuszącą opcją. W końcu kultura próbuje nam udowodnić, że co jak co, ale fikcyjne sieroty to mają całkiem fajne życie. I nawet jeśli gdzieś u jego początków majaczy dawna trauma, to przecież happy end zawsze ją wynagradza.

Nieco inaczej jest to ukazane w komiksach superbohaterskich, w których również sierot nie brakuje. Tutaj mamy do czynienia z dorosłymi bohaterami, dla których trauma osierocenia właściwie nigdy się nie skończyła, a szczęśliwe zakończenie nie nadeszło, bo ich historia nadal trwa. Postacie takie jak Batman, Superman czy Spider-man o wiele lepiej zdają sobie sprawę z tragizmu braku rodziców, bo zdążyli już zrozumieć jak takie traumatyczne przeżycie może rzutować na całe dorosłe życie.

The orphan is one of those rare creatures that belongs only to herself. She is a survivor, “the primary metaphor for the dispossessed, detached self,” a self we all embody as members of a disconnected, ahistorical world. No wonder we identify.

Nina Auerbach „Incarnations of the Orphan”

Rodzice są niepraktyczni

Za popularnością sierot w kulturze stoją również o wiele bardziej przyziemne powody – rodzice są po prostu niepraktyczni. Jeśli bohater opowieści ma przeżyć przygodę życia, to nie może być uwiązany w miejscu przez starych, którzy będą na dziecko chuchać i dmuchać, aby za dużo nie biegało, bo się spoci i przeziębi. O ratowaniu świata przed ciemnymi mocami już nie wspominając. Niewygodna prawda dziecięcych historii polega na tym, że rodzice zabiją każdą imprezę, dlatego łatwiej jest się ich pozbyć i pozwolić biednej sierotce hasać po świecie bez nadzoru. To też kwestia wygodnictwa – gdyby autor zdecydował się zatrzymać oboje rodziców w swojej historii, musiałby się bardziej nagimnastykować, aby bohaterowi w wiarygodny sposób odciąć pępowinę i wysłać go wgłąb fabuły. Ukatrupienie mamy i taty jest w takich przypadkach o wiele prostsze.

Można też nie ukatrupić. A potem tworzyć świat w którym rodzice (i ogólnie dorośli) są tylko przezroczystymi duchami z kartonu, które niby gdzieś tam są, ale w ogóle nie angażują się w przeżycia dziecięcych bohaterów. Przykładem mogą być tu produkcje w stylu Pretty Little Liars. O ileż prostsze byłoby życie bohaterek, gdyby scenarzyści nie sznurowali im ust w myśl niepisanej zasady „nie mówimy dorosłym ani policji o tym, że prześladuje nas seryjny morderca, podający się za naszą zmarłą koleżankę”. Kiedy więc mamy do wyboru zabierać bohaterom rodziców, albo nieudolnie udawać, że ci nie istnieją, jak to często czynią produkcje młodzieżowe, z dwojga złego lepiej chyba staruszków posłać do piachu.

Osierocone lata osiemdziesiąte

karate_kid_miyagi_sieroty_w_kulturze
Karate Kid

Gdybyśmy chcieli poszukać głębiej i doszukać się konkretnych przyczyn boomu na sierotki w popkulturze, można zahaczyć o… amerykańskie prawodawstwo rozwodowe. Do lat siedemdziesiątych w USA nie było możliwości wzięcia rozwodu bez orzekania o winie. Dlatego bardzo często ludzie (a zwłaszcza kobiety, nie oszukujmy się), wybierali tkwienie w nieszczęśliwym związku zamiast batalii sądowych i obciążenia psychicznego związanego z rozwodem. Jak wielki był to problem widać w statystykach rozwodowych, które od momentu wprowadzenia rozwodu bez orzekania o winie drastycznie wystrzeliły w górę. USA, a wraz z nimi zachodnia popkultura promieniująca na cały świat, nagle musiały się zmierzyć z rosnącą liczbą niepełnych rodzin i samotnych rodziców. Stąd pojawienie się takich filmów jak Karate Kid, Goonies, Powrót do Przeszłości. Dzieciaki chłonęły dzieła, w których sielankowy obraz rodziny z lat 50, 60-tych i osoba ojca została częściowo zastąpiona przez postać mentora/dobrego wujka. Lista jest długa: pan Miyagi, Dr Emmett Brown, wcześniej Kaczor Donald, Myszka Miki i Obi-Wan Kenobi. Smutnym obowiązkiem mentora jest jednak to, że w pewnym momencie powinien zginąć, aby dostarczyć naszemu bohaterowi odpowiedniego motywacyjnego kopa, tak jak to zrobił Gandalf, wujek Ben i, jeszcze nie tak niedawno, Dumbledore. Lata osiemdziesiąte w popkulturze to w ogóle był fajowski okres – taki dystopijny świat, w którym rodzice nie istnieją, a na każdym rogu czeka wielka przygoda.

Nadmienię tylko, że w tym kontekście ciekawie wypada Stranger Things, które przecież garściami czerpie ze spuścizny lat osiemdziesiątych, ale jednocześnie prostuje skrzywione wówczas wzorce relacji między pokoleniami. Choć historia w centrum stawia grupkę dzieci, dorośli wciąż są w niej ważni. Mamy policjanta, który (chyba jako pierwszy stróż prawa w historii popkultury) wierzy bohaterom, gdy ci opowiadają o zjawiskach nadprzyrodzonych. Mamy bardzo dobrze napisane postaci matek, z których jedna zrobi wszystko, aby odnaleźć syna, druga zaś mocno stara się nawiązać relację z zagubioną nastoletnią córką (podczas gdy produkcje dla młodzieży przez lata wmawiały nam, że rodzice mają dorastające dzieci w głębokim poważaniu). Rzeczona nastolatka również wymyka się stereotypom – choć z początku zapowiada się na kolejną nieznośną, starszą siostrę to szybko daje się zauważyć, że bardzo zależy jej na bracie i jego przyjaciołach.

Sieroctwo Disneyadisney_sieroty_w kulturze

Zaraz po latach osiemdziesiątych przyszedł kolejny okres kształtowania wizerunku sierotek w kulturze – złota era filmów Disneya. Dla naszego pokolenia jest to właściwie główny punkt odniesienia. Nie da się wychować się na disnejowskich animacjach i nie mieć nieco skrzywionego wyobrażenia o tym, kim powinien być bohater opowieści dla młodszego widza. No oczywiście, że sierotą! Albo chociaż półsierotą (a wtedy należy mu zabrać matkę). Sieroctwo Disneya jest już w tym momencie niemal legendarnym zjawiskiem, tak mocno zakorzenionym w wizerunku wytwórni, że te nieliczne filmy, które opowiadają o relacjach w rodzinach z obojgiem rodziców (Brave, Iniemamocni, W głowie się nie mieści) są swoistym ewenementem.

Skąd ta fiksacja Disneya na punkcie sierot? Zapytany o to kiedyś Don Hahn (producent m.in. Króla Lwa Pięknej i Bestii) odparł, że wynika to z długości filmów dla dzieci. Animacje trwają do 90 minut, o wiele krócej niż aktorski film pełnometrażowy. W tym czasie główny bohater musi przede wszystkim dorosnąć. Brutalna prawda polega na tym, że nie ma lepszego sposobu na szybkie wprowadzenie protagonisty w dorosłość niż odebranie mu rodziców. Inna, jeszcze smutniejsza teoria odwołuje się do biografii samego Walta Disneya. Zaraz na początku swojej kariery, tuż po tym jak zbił fortunę na animacjach, Walt kupił dom dla swoich rodziców. I to właśnie ten dom w pewnym sensie zabił jego matkę – Flora Disney zmarła w wyniku zatrucia gazem, który wyciekł z uszkodzonego piecyka. Walt już zawsze miał się czuć odpowiedzialny za to, co się stało, gdyż jego sukces i pieniądze niejako doprowadziły do tragedii. Podobno właśnie dlatego większość jego bohaterów to sieroty, a jeszcze częściej – dzieci pozbawione matki.

Fikcyjne sieroty w oczach sierot

Analizując temat chciałam również zastanowić się nad tym, jak nadreprezentacja sierot w popkulturze może się odbić się na młodszym odbiorcy. Pierwszą refleksją jaka mi się nasuwa jest to, że popkultura sieroty fetyszyzuje, za wszelką cenę próbując udowodnić, że tylko brak rodziców pozwala na ciekawe, pełne wrażeń życie. Prawda, bohater bez wątpienia jest swoim sieroctwem skrzywdzony, ale na końcu historii może liczyć na karmiczną nagrodę. To, jak już wspomniałam wcześniej, tworzy iluzję, że bycie sierotą w gruncie rzeczy nie jest aż tak złą rzeczą, ba! może być nawet o wiele bardziej ekscytujące niż posiadanie jakiejkolwiek rodziny.

loki_sieroty_w_kulturze
A teraz idź i wytłumacz swojemu adoptowanemu dziecku casus adopcji Lokiego….

Tylko, skoro już we wstępie poruszyłam kwestię reprezentacji, jak to wszystko ma się do odbiorców, którzy naprawdę nie mają rodziców? Podczas gdy my zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że co drugi protagonista w kulturze jest sierotą i nie zwracamy na to większej uwagi, dla wychowanków domów dziecka, dzieci adopcyjnych i ich rodziców, każdy wypad do kina na film Disneya może stać się przyczynkiem do bardzo krępujących rozmów. Dla nas historie o bohaterach, których rodzice nie żyją, odeszli od rodziny, bądź stali się komiksowo źli (Matylda, Star Wars) to niegroźne bajanie, bardzo często zapominamy jednak, że są ludzie, dla których jest to element trudnej rzeczywistości. Wydawałoby się, że taki trudny temat, powinien być potraktowany z należytą delikatnością, ale jakoś nikt na to jeszcze nie wpadł, żeby fikcyjny brak rodziców zaliczyć w poczet triggerów. Kwestia osierocenia bowiem nie ma w kulturze nic wspólnego z reprezentacją – jest celowym zabiegiem w kreowaniu postaci, a nie próbą odzwierciedlenia problemów prawdziwych sierot. Ich medialny wizerunek jest zupełnie oderwany od traumy, tragedii i problemów psychicznych, z jakimi zmagają się na co dzień. Chyba najbardziej bolesne jest w nim to, że w prawdziwym życiu porzucone dzieci nie mają szans na tak szybkie i szczęśliwe odnalezienie kochającej rodziny jak te fikcyjne. A ich wizerunek w popkulturze nieprędko się zmieni, bo w przeciwieństwie do białego, heteroseksualnego mężczyzny – sierotki nie mają swojego lobby.

 

  • W powszechnym sieroctwie widzę głownie kolejną wariację na temat monomitu. Wybraniec, ble ble ble i tak dalej.

    Ale kurde Megu co w tym zestawieniu robi Superman? Jeden z niewielu superbohaterów w DC wychowany w szczęśliwej i kochającej rodzinie (co z tego że adopcyjnej?). Kentowie to absolutny wzór rodzicielskich cnot wszelakich a wsród fanów panuje obopólna zgoda że Clark jest jaki jest dzięki Mamie i Tacie Kent. Jasne że wątek Kryptona jest u Supermana bardzo ważny ale bardziej w kontekście utraconego dziedzictwa niż tego ze biedna sierotka przezywa smierć swoich staruszków (tak Batman, na ciebie patrzę). Wpychanie Supermana z jego szczęśliwym dzieciństwem spędzonym w dużej mierze w sposób nudny i „tradycyjny” miedzy bohaterów a to z traumami, a to z paskudnymi opiekunami adopcyjnymi troche gryzie sie z reszta blognotki. Zwłaszcza że w komiksach superbohaterskich sierotek Ci akurat dostatek :p

  • Świetna notka. Aż sobie porobiłam notatki w trakcie czytania. Sorry za tl;dr 🙂

    W kontekście „nieobecnych rodziców” (w przeciwieństwie do nieżyjących) statystyki ogromnie podnosi większość literatury dziecięcej. Rodzeństwo Pevensie z Narnii (sierotki) zostaje odseparowane od matki, by przeżywać przygody; rodzeństwo z trylogii Edith Nesbit ma rodziców, ale są oni wiecznie nieobecni; itd. Jak słusznie zauważyłaś wynika to z wygody. Wszelkie Anie z Zielonego Wzgórza, Pollyanny, Staś i Nel… nie mogliby przeżywać swoich przygód, gdyby pilnowali ich rodzic/e. Co ciekawe dla mnie ten schemat był zawsze o wiele bardziej prawdziwy, niż osierocenie bohatera – z prostego powodu, że już w młodym wieku miałam wrażenie, że tych sierot w książkach jest za dużo. A przecież każde dziecko garnie się, by wyrwać się spod opieki dorosłych, by móc przeżyć przygodę. Ten zabieg twórców był mi więcej zawsze bliższy. Tylko teraz patrzę na tych wiecznie nieobecnych rodziców nieco bardziej krytycznym okiem 😉
    Zresztą tu mini off-topic: intryguje mnie, że zawarłaś w notce „Matyldę” – dla mnie jedno z najważniejszych dzieł dziecięcej popkultury, właśnie dlatego, że pokazuje, iż to, że ktoś jest naszą rodziną nie oznacza, że jest dla nas stworzony; że musimy przy nim tkwić. Owszem, są karykaturalnie źli, ale sądzę, że to przemawia do dzieci – które w chwilach złości naprawdę widzą swoich rodziców, jako „najgorszych rodziców na świecie”. Dla mnie osobiście „Matylda” była bardzo ważna, bo uświadomiła mi, że poczucia wspólnoty można szukać poza rodziną – że rodzinę można stworzyć sobie samemu. W kontekście przyjaźni, które potem zawarłam, było to dla mnie szalenie istotne; a i w kontekście dzieci w naprawdę trudnej rodzinnej sytuacji, myślę że jest to bardzo ważne dzieło.

    Z drugiej strony w literaturze mamy też wspomnianą przez Ciebie postać opiekuna, która czasem pojawia się nawet jeśli rodzice są ‚in the picture’. Mary Poppins jest taką figurą dla rodzeństwa Banks; z kolei Heidi (sierotka) ma wuja, z którym spędza bardzo dużo czasu; a siostry Fossil (też sierotki, z „Zaczarowanych baletek”) mają całą zgraję kobiecych opiekunek, które są wciąż obecne w ich życiu. Nawet dzieci z Bullerbyn, rzadko bo rzadko, ale jednak, wchodziły w interakcje ze swoimi rodzicami, albo dorosłymi/starszymi z wioski, w której mieszkali.

    W tym temacie interesujący jest nurt przeciwny, okazjonalnie, ale coraz częściej widziany w produkcjach młodzieżowych. W „Buffy” mamy mentora Gilesa, a twórcy czasem nawet przypominają sobie o tym, że Buffy ma matkę (nie na długo); jeszcze lepszym przykładem jest „Teen Wolf”, gdzie rodzice bohaterów po początkowym (acz niewielkim) odsunięciu zostają specjalnie wprowadzeni z powrotem do fabuły; „Flash” też jest super przykładem, bo abstrahując od głównego ‚drive’ Barry’ego – czyli chęci uratowania matki, co w oczywisty sposób wynika z osierocenia – mamy wręcz rodziców nadprogramowych, w postaci jego mentora, Wellsa, a także prawdziwego ojca, oraz adoptowanego ojca.

    A na koniec małe pocieszenie: w mainstreamowej popkulturze osierocenie może nie być uznawane za trigger, ale w fan twórczości już coraz częściej tak. Pozostaje mieć nadzieję, że sytuacja ta będzie powoli się zmieniać i że twórcy popkultury nie będą szli na łatwiznę i zamiast wysyłać rodziców do nieba, wyślą ich po prostu na spacer 😉

  • A po drugiej stronie mamy Koralinę, bohaterkę która o rodziców ma, ale musi o nich walczyć (no i tych wszystkich Jasiów z baśni, szukających Wody Żywej). Gaiman był na tyle miły, że ich nie pozabijał, jedynie odseparował.

    Swoja drogą, wydaje mi się, że kiedyś ilość sierot w powieściach miała swoje korzenie w realnym świecie. Szansa, że czytelnicy pochodzili z niepełnych rodzin, albo zetknęli się ze śmiercią kogoś bliskiego nawet w młodym wieku, była ogromna.

  • Właściwie nie wiem, co jeszcze dodać, ale daję znać, że ciekawy wpis! 🙂

  • Pięknie ujęty temat! Ilość sierot w popkulturze zaczęła mnie mocno irytować już jakiś czas temu, ale traktowanie rodziców jak powietrze albo zło konieczne faktycznie jest o wiele gorsze. Mam wrażenie, że twórcom głównie chodzi o drugi punkt, który poruszyłaś – dzieci nie mogłyby przeżywać tych wszystkich niebezpiecznych przygód, gdyby ich rodzice mieli coś do powiedzenia – punkt pierwszy jest raczej dodatkową zaletą. Dlatego też bardzo się cieszę, gdy trafiam na książkę czy produkcję, w której choćby jeden rodzic jest dobrze przedstawiony (nawet jeśli nie jest dobrym rodzicem albo w ogóle człowiekiem, ale relacja rodzic-dziecko nie jest potraktowana po macoszemu).

Podobne posty