Tragikomedia w miniaturze – recenzja „Fleabag”

30 października 2016

I have a horrible feeling that I’m a greedy, perverted, selfish, apathetic, cynical, depraved, morally bankrupt woman who can’t even call herself a feminist.

Moi ulubieni redaktorzy z podcastu NPR Popculture Happy Hour mają słabość do tragikomicznych miniseriali spod spódnicy brytyjskiej królowej. W zeszłym roku zachwycali się uroczym Catastrophe, a ostatnio polecili słuchaczom świeżą produkcję od Phoebe Waller-Bridge (niektórzy mogą ją kojarzyć z Broadchurch). Fleabag to sześcioodcinkowa seria, która swój żywot zaczęła w formie zbioru skeczy na deskach teatru w Edynburgu, po to aby później pojawić się na antenie BBC 3 jako sitcom i w końcu trafić do oferty Amazonu. Obejrzenie całości zajmuje niecałe trzy godziny i jest to śmiesznie mało czasu, jak na taką ilość czarnego humoru, gorzkiej ironii i ludzkiej tragedii, jakie wypełniają ten serial. Dla takiej perełki zdecydowanie warto te kilka godzin poświęcić.

Fleabag jest godnym następcą komedii w stylu Dziennika Bridget Jones, słodko-gorzkich opowieści o trzydziestoletnich kobietach, szukających swojego miejsca w londyńskiej codzienności. Przy czym, o ile perypetie Bridget uderzają w zdecydowanie optymistyczne nuty, charakterystyczne dla komedii romantycznych, historia głównej bohaterki Fleabag (której prawdziwe imię ani razu w serialu nie pada) składa się głównie z gorzkich momentów rozczarowania życiem, pracą, związkami i rodziną. A przy tym jest kosmicznie zabawna.

fleabag_2

Fleabag (grana przez autorkę scenariusza Phoebe Waller-Bridge) ma trzydzieści-kilka lat, samotnie prowadzi nierentowną kawiarenkę, co chwilę rozstaje się ze swoim chłopakiem, a jej najbliższa rodzina to parada życiowych przegrywów. Po śmierci matki jej kontakt z ojcem trzyma się jedynie na ostatnich strzępkach DNA i kulturowych wzorców relacji dziecko-rodzic, jej starsza siostra po zrobieniu ogromnej kariery tkwi w permanentnym poczuciu beznadziei, a nowa macocha (w tej roli rewelacyjna Olivia Coleman) na każdym kroku przyprawia bohaterkę (i widza zarazem) o atak białej gorączki.

Przez kilka pierwszych odcinków kolejne sceny wiążą się ze sobą luźno jak komediowe skecze, a każda jest podsumowana jakąś zabawną pointą i zwróceniem się bohaterki w stronę kamery. Fleabag całą historię komentuje na żywo i wciąż przerywa narrację, aby dorzucić od siebie kąśliwą uwagę, bądź też skwitować scenę wymownym uniesieniem brwi (a przy tym wygląda niepokojąco podobnie do dziewczynki z mema z płonącym domem w tle).

fleabag_3

Jeśli jednak ktoś dał się zwieść komentarzem nawiązującym do Bridget Jones, niech nie poczuje się oszukany – mamy tutaj do czynienia z o wiele bardziej hermetycznym rodzajem humoru. Fleabag za przedmiot żartów obiera masturbację do przemówień Obamy, seks analny, bulimię, żałobę i całe mnóstwo innych tematów, które w odpowiednim kontekście mogą rozbawić, ale u niektórych naruszają granice dyskomfortu. Serial, podobnie jak Girls, podgryza te aspekty życia współczesnych kobiet, których próżno szukać w mainstreamowych produkcjach, a jednocześnie nie próbuje ukrywać, że opowiada historię naprawdę okropnych ludzi.

Bo trudno nie zauważyć, że Fleabag opowiada o totalnych wykolejeńcach. Główna bohaterka może wzbudzać w nas sympatię swoim ciętym humorem, ale tak samo często jak śmiejemy się z jej komentarzy, łapiemy się na myśleniu „oj, tak bym nie zrobiła”, „nigdy bym tak nie powiedziała”, „to było głupie”, „a to wredne”. Relacje Fleabag z innymi ludźmi są ewidentnie upośledzone, nie zawsze z jej winy. Jej chłopak to podatne na manipulację chucherko, które przy każdym rozstaniu zostawia w mieszkaniu plastikowego dinozaura, aby móc po niego kiedyś wrócić; siostra utrzymuje z nią kontakt głównie na okazyjnych wykładach feministycznych i gdy bohaterka potrzebuje pieniędzy; ojciec ucieka przed obiema córkami nie chcąc ich konfrontować z nową żoną (i w tym miejscu znowu wspomnę o tym, jaka Coleman jest cudowna w tej roli), a każdy potencjalny partner w tym serialu ma jakąś dyskredytującą skazę na charakterze.

Fleabag_5

Jedyną normalną relacją Fleabag jest jej przyjaźń z Boo, którą obserwujemy w retrospekcjach. Pomiędzy poszczególnymi komediowym scenami widać wyraźnie, że główną bohaterkę dręczy poczucie straty po zmarłej przyjaciółce. W serialu takich momentów jest więcej. To właśnie wtedy, kiedy produkcja zapomina o swoim dowcipnym charakterze, serial zalicza najmocniejsze momenty. Kiedy bohaterka szczerze wyznaje ojcu, że boi się tego, kim się stała. Kiedy tęskni za jedyną osobą, która zdawała się ją kiedykolwiek rozumieć. Kiedy mężczyzna z problemem napadów agresji wyznaje jej, że jedyne, o czym marzy to wrócić do żony i przygotować jej kawę. I kiedy Flebag w odpowiedzi wyrywa się ze swojej zdystansowane skorupy i przyznaje, że jedyne, na co ma ochotę to położyć się i płakać. Właśnie w tych momentach ujawnia się prawdziwy urok tej miniprodukcji, której udaje się idealnie połączyć komedię z ludzką tragedią.

Fleabag to rewelacyjna serialowa alternatywa, ze świetnymi dialogami, dosadnym humorem, mocnym przesłaniem i posmakiem popkulturowego hipsterstwa (bo umówmy się – produkcja nie ma szans na ogromną popularność). Dla miłośników brytyjskich produkcji będzie jak znalazł, nawet jeśli stolica Anglii pojawia się w niej głównie w kontekście tego miasta, w którym nikt nie dziwi się, że kawa w barze kosztuje 25 funtów. Nie pozostaje nam nic innego jak wraz z bohaterami westchnąć ze zrezygnowaniem: „Londyn!”.

Podobne posty