Ichabod Crane straszy – disneyowskie „The Legend of Sleepy Hollow”

14 listopada 2016

Listopad w pełni, a atmosfera końca roku każde zadumać się nad metaforycznym końcem wszystkiego, więc pozostańmy jeszcze w klimatach opowieści niepokojących, strasznych i przyprawiających o gęsią skórkę.

Kiedy pomyślę o tym, jakie filmy przerażały mnie w dzieciństwie, przed oczami staje mi kilka obrazów: gremlin w sukni ślubnej, Buka i hatifnaty (little motherfuckers…). I jeszcze jedna scena, która przez lata śniła mi się po nocach – bezgłowy jeździec na czarnym koniu, ze świecącą dynią w jednej ręce. Co ciekawe, przez długi czas nie miałam pojęcia, jakiż to film zafundował mi dziecięcą traumę. Wiedziałam jedynie, że na jednej z naszych starych kaset VHS, ktoś nagrał animację, w której upiór ściga bohatera po mrocznym lesie i co chwilę wybucha mrożącym krew w żyłach śmiechem. Po tym, jak powtórzyłam sobie film w tym tygodniu okazało się, że scena do dziś przeraża mnie tak samo. I do kogo powinnam wysłać rachunek za terapię? Do Disneya oczywiście. Bo to on w 1949 roku wypuścił na ekrany krótkometrażówkę pod tytułem Legenda Sleepy Hollow.

sleepy_hollow_5

Ichabod Cranie nie był ani nowojorskim policjantem jak Jeźdźcu bez głowy Tima Burtona, ani podróżującym w czasie żołnierzem o aparycji Jezusa jak w serialowym Sleepy Hollow. Główny bohater oryginalnego opowiadania Washingtona Irvinga był zwykłym nauczycielem i w tej roli pozostaje w animacji Disneya. Legenda Sleepy Hollow rozpoczyna się w momencie, gdy główny bohater przybywa do tytułowego miasteczka, aby objąć posadę dyrektora w pobliskiej szkole. Animacja bardzo wiernie adaptuje oryginał Irvinga – na miejscu Ichabod poznaje Katrinę Van Tassel, miejscową łamaczkę serc, w której z miejsca się zakochuje. W konkury o rękę dziewczyny staje z nim odpowiednik ówczesnego rozgrywającego drużyny, czyli Brom Van Brunt – osiłek i taki zuch chłopak miasteczka. I kiedy już jest pewne, że to Ichabod zaciągnie ponętną Katrinę przed ołtarz nadchodzi Halloween. W wieczór święta, na wiejskiej potańcówce, Brom zauważa, że jego rywal jest bardzo przesądny i strachliwy, dlatego opowiada zebranym przerażającą historię o upiorze bez głowy (oryginalne opowiadanie zainspirowane jest podobną legendą o nieszczęsnym żołnierzu, którego duch nawiedzał okoliczne wioski po tym jak armata odstrzeliła mu makówkę w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość). Halloweenowe przyjęcie zamyka pierwszy, o wiele spokojniejszy akt opowieści i przechodzi płynnie do tej części, która na zawsze wryła mi się w pamięć – oto po potańcówce Ichabod i jego konik, wracają do domu leśną ścieżką, a bohater (przerażony usłyszaną właśnie opowieścią) za każdym drzewem wypatruje ducha. I tenże duch w końcu się pojawia, po to, aby po morderczym pościgu wyparować biednego Ichaboda w niebyt. Zostaje po nim jedynie kapelusz i rozbita dynia.

sleepy_hollow_3

Jeśli ktoś spodziewał się, że Disney zaadaptuje ten mały horrorek na swój typowy, cukierkowy sposób, to jest w błędzie. Legenda Sleepy Hollow jest najbardziej przerażającą animacją, jaka wyszła spod szyldu słynnego studia. Disney lubi łagodzić klasykę – dlatego w jego Kopciuszku nie ma złych sióstr obcinających sobie pięty, a Ariel w Małej Syrence nie rozpuszcza się w morskiej pianie. W przypadku historii Ichaboda Crane’s zrobiono jednak wyjątek i, co ciekawe, można powiedzieć, że wersja animowana jest nawet nieco ostrzejsza od oryginału. W opowiadaniu Irvinga pojawia się sugestia, że to zazdrosny Brom przebrał się za upiora, aby przestraszyć Ichaboda i przegnać go z miasteczka. Animacja zdaje się nie pozostawiać złudzeń – upiór dopadł naszego bohatera. Żadnej próby obrócenia zakończenia w sen. Nic z tych rzeczy – happy endu brak.

Pod względem opowiadania historii Sleepy Hollow wymyka się disnejowskim konwencjom jeszcze w wielu innych miejscach. Po pierwsze – kreacja głównego bohatera. Jak nie trudno zauważyć, chociażby na poniższych ilustracjach, Ichabod dalece odbiega od wizerunku typowego herosa. Wysoki i chudy, z wielkim nosem i ogromnymi uszami, nowy dyrektor szkoły pasuje bardziej do roli wiejskiego fajtłapy niż łamacza serc niewieścich. Tymczasem film ani razu nie zauważa jakichkolwiek braków w jego aparycji, wręcz przeciwnie – w momencie przybycia do Sleepy Hollow Ichabod z miejsca zostaje uznany za najlepszą partię w miasteczku i zwala z nóg wszystkie kobiety. W tym Katrinę Van Tassel. W opowieściach dla młodszego widza taki wypłoszowaty bohater nie mógłby liczyć na przychylne spojrzenie miejscowej piękności, mógłby, co najwyżej, mieć nadzieję, że opowieść pozwoli mu udowodnić swoją wartość w jakimś pojedynku z gburowatym osiłkiem. Tymczasem Ichabod nie musi się nawet szczególnie starać i, co więcej, sam zdaje się nie prowadzić otwartej rywalizacji z Bronem. Katrina sama wpada mu w ręce, w rezultacie, zdawałoby się, jakiegoś niezwykle pokręconego łutu szczęścia.

sleepy_hollow_2

Inną zaskakującą rzeczą jest to, jak film podchodzi do romantycznych zamiarów głównego bohatera. Cóż, sęk w tym, że nie są one do końca takie romantyczne. Ten sam Disney, który w swoich animacjach zawsze opiewał ideę prawdziwej, wielkiej miłości, tutaj każe nam kibicować bohaterowi, który marzy o dziewczynie nie ze względu na jej czyste i dobre serce, ale głównie dlatego, że ta jest piękna, a jej tatuś obłędnie bogaty (i wizje złotych gór dosłownie nawiedzają Ichaboda w snach). Nasz protagonista okazuje się być nie uczciwym mężczyzną o dobrym sercu, ale chciwym oportunistą. A fe, Ichabodzie, a fe.

Być może właśnie ze względu na te niejednoznaczności w charakterze Ichaboda, dostajemy jeszcze jedno odstępstwo od normy. Moi drodzy, ten film nie tylko pozbawiony jest happy endu dla bohatera – to jedyna animacja Disneya, w której czarny charakter wygrywa! I nie chodzi mi tu jedynie o Jeźdźca Bez Głowy, ale Broma, który to zaraz po zniknięciu Ichaboda prowadzi Katrinę przed ołtarz (co brzydko świadczy również o samej Katrinie).

Legenda o Sleppy Hollow wyłamuje się disnejowskiej konwencji nie tylko rozwiązaniami fabularnymi, ale i ogólnym nastrojem. Drugi akt filmu skalkulowany jest głównie na przestraszenie młodego widza. Podczas gdy pierwsza część opowieści rozgrywa się w świetle dziennym i skupia na takich codziennych błahostkach, jak rywalizowanie o dziewczynę, druga błyskawicznie zmienia klimat. Rozpoczyna ją piosenka (w filmie jest ich kilka, wszystkie śpiewane przez Binga Crosby’ego, który jest tu też narratorem i jedynym aktorem) Broma – bardzo fajny utwór z dreszczykiem, w którym poznajemy historię Jeźdźca Bez Głowy. Już w tym momencie niespodziewania atakuje nas poczucie grozy i napięcia. A te tylko potęgują się, gdy Ichabod wyrusza w podróż powrotną do domu. Dla mnie sceny, w których bohatera ponosi wyobraźnia i widzi zjawy tam, gdzie ich nie ma, są jeszcze straszniejsze od samego ataku Jeźdźca. To potęgowanie emocji i świadomość nieuchronnego przybycia upiora były tym, co sprawiło, że sceny z filmu wryły mi się w pamięć ponad dwadzieścia lat temu i do dziś tak samo przerażają. Sam Jeździec jest według mnie na tyle straszny, że na miejscu twórców zastanowiłabym się dwa razy, zanim wrzuciłabym go do animacji dla dzieci. Moment, w którym upiór pojawia się w filmie – na wzgórzu, na koniu stającym dęba i z przerażającym śmiechem na nieobecnych ustach to dokładnie ta stopklatka, której do dziś zdarza się pojawiać w moich koszmarach.

sleepy_hollow_6

Moim zdaniem Legenda Sleepy Hollow pozostaje jedną z bardziej niedocenianych animacji Disneya. U nas ta trzydziestominutowa krótkometrażówka jest tak mało znana, że nie zdziwię się jeśli większość z was nigdy o niej nie słyszała (Amerykanie nie mają wymówek, swego czasu regularnie pokazywano ją w telewizji na Halloween). A szkoda, bo film wyróżnia się na tle innych produkcji studia niecodzienną poetyką i podejściem do historii. Choć od jego premiery minęło prawie 70 lat i mogłoby się wydawać, że film nazbyt się zestarzał, warto poświęcić mu te pół godzinki. Najlepiej w późny jesienny wieczór, kiedy gałęzie dzwonią w szybę, a dreszczyk grozy jakoś swobodniej przemyka po kręgosłupie.

Podobne posty