Rozszarpię cię przyjacielu, czyli o „Vicious” V.E. Schwab

30 marca 2015
 Wiele się spodziewałam po książce V.E. Schwab. Recenzje naobiecywały mi niezapomnianych bohaterów, iskrzące konflikty i historię tak dobrą, że nie będę mogła się od niej oderwać. Niesamowicie wysokie oceny na Goodreads pozwalały sądzić, że oto trzymam w ręce powieść wybitną, zaginione ogniwo pomiędzy gatunkiem new adult i urban fantasy. Poza tym, jest to samodzielna książka, nie seria, a ostatnio nieczęsto trafiam na taką fantastykę. Tak więc oczekiwania miałam ogromne. I co? Puff. Pstro.

Victor i Eli są najlepszymi przyjaciółmi na uniwersytecie. Obaj diablo ambitni, inteligentni i zdolni. Ich przyjaźni podszyta jest jednak rywalizacją i skrywaną zazdrością, wynikającą raczej z charakterów obu panów i z ich doświadczeń rodzinnych niż wcześniejszych uraz. Choć, jak to zwykle w konfliktach pomiędzy mężczyznami bywa, pojawia się tu też postać pewnej dziewczyny. Świat Vicious, choć bardzo do naszej podobny, jest jednak rzeczywistością alternatywną, w której istnienie ludzi o nadnaturalnych zdolnościach nie jest nienormalne. Nie jest też jednak szczególnie powszechne. Właściwie osobniki EO (ExtraOrdinary, czyli ci z super mocami) pojawiają się tam w miejskich legendach i niewiele osób tak na prawdę wierzy w ich istnienie. Victor i Eli wierzą. I jak na naukowców przystało postanawiają to zjawisko zbadać – a jaki jest lepszy sposób na zbadanie superbohaterów niż samemu zdobyć ich moce?

Tylko, że to nie jest historia o superbohaterach. Victor i Eli okazują się bowiem być bezwzględnymi superzłoczyńcami. Nie mają żadnych skrupułów, mordują, zadają ból i wykorzystują innych. Cała powieść jest ich pojedynkiem – popisem seansów nienawiści, krwawych aktów zemsty i bezwzględnej rywalizacji. Ponieważ bohaterowie mają tylko jeden cel –dopaść siebie nawzajem.

Na początek plusy. Gdyby Vicious było filmem, dostałoby pewnie kilka Oscarów w kategoriach technicznych. Pierwszy za scenografię – ponieważ świat przedstawiony w książce jest naprawdę świetnie skonstruowany. Pomysł z EOsami jest bardzo dobry i daje wielkie do popisu. Nadprzyrodzone moce są motywem powszednim w literaturze fantasy, ale Schwab dała radę wycisnąć z nich coś nowego – sposób w jaki się je zdobywa i fakt, że są zależne od ostatniej myśli człowieka przed śmiercią – to był super ciekawy zabieg. Zauważyłam też, że większość zdolności, które posiadali bohaterowie była mocno związana z ciałem człowieka, jego właściwościami fizycznymi i mentalnymi. Miałam wrażenie, że autorka nie chciała korzystać z gotowej już puli mocy dostępnych w pierwszym lepszym filmie, ale włożyła trochę wysiłku w dopracowaniu własnego zestawu na pierwszy rzut oka nieco oczywistych, ale w swojej istocie wyraźnie konsekwentnych zdolności.

Drugi Oskar mógłby powędrować do autorki za montaż. Książka składa się bowiem z przeskoków pomiędzy teraźniejszością a przeszłością, odkrywając przed czytelnikiem krok po kroku jak zrodził się konflikt pomiędzy Victoriem i Eli, rozrzucając przy okazji trochę niedopowiedzeń rozwiązywanych w późniejszych rozdziałach. Oskar jednak byłby niepewny, ponieważ jakkolwiek jest to zabieg ciekawy, wprowadza chaos i czasami trudno się odnaleźć w tym całym skakaniu. Zwłaszcza, że autorka często zmienia osobę narratora. Z początku najczęściej jest nim Victor, później Eli, ale w międzyczasie pojawiają się też inni bohaterowie, a ponieważ rozdziały są dość krótkie w pewnym momencie nie byłam pewna czyją relację właściwie czytam.

Nie wiem jakiego technicznego Oskara można uznać za odpowiednik języka książki, wymyślcie sobie coś, w każdym bądź razie tutaj statuetka byłaby pewniakiem – styl Schwab jest niesamowicie intensywny, pełen błyskotliwych refleksji i trafnych obserwacji. Zauważyłam to zwłaszcza dzięki podkreśleniom od innych czytelników (pierwszy raz kupiłam książkę bezpośrednio na Amazonie i mogłam sobie podpatrywać, które fragmenty najbardziej podobały się innym), a było ich bardzo dużo, często w tych samych miejscach. Dialogi również nie odstają od przyjętego poziomu i idealnie oddają charaktery bohaterów.

Skoro już o samych charakterach mówimy, to są one najmocniejszą stroną całej książki. Vicious jest właściwie napędzane wyłącznie przez bohaterów. I doszłam do wniosku, że gdyby Victor i Eli byli pozytywnymi bohaterami, powieść straciłaby swój największy atut. Nie ma tutaj dobrych postaci, każdy ma coś za uszami, inni więcej drudzy mniej. Ale każda postać jest bardzo dobrze skonstruowana i przyznam, że czytanie o tym jak teoretycznie zwykli ludzie zmieniają się w złoczyńców sprawiało mi o wiele więcej przyjemności niż kolejne przygody kryształowych zbawców wszechświata.

Vicious ma jednak jedną wielką wadę, która zdecydowała o moim rozczarowaniu. Jest NUDNE. I Oskarem, którego nigdy nie dostanie jest ten za scenariusz. Autorka skupiła się na kreacji bohaterów, ale zapomniała przy tym, że tyle samo pracy powinna poświęcić fabule. Cóż z tego, że miała ciekawy pomysł, jeśli cała opowieść potoczyła się dokładnie tak, jak się tego spodziewałam po przeczytaniu blurba? Poważnie, nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, że potrafiłam przewidzieć 70% fabuły. Po tak świetnych recenzjach miałam prawo się spodziewać, że Vicious mnie czymś zaskoczy, tymczasem nie ma w nim ani jednego zwrotu akcji – wszystko toczy się dokładnie tak, jak to przewidziałam w momencie gdy książka zdradziła jakie bohaterowie mają moce. Nawet ostatnią scenę. A widzicie, kiedy jesteście w stanie przewidzieć jak książka się skończy, to nie jest to dobra książka. Jakby tego było mało, powieść w ogóle nie wciąga – męczyłam się z nią prawie dwa tygodnie. Przeczytałam początek, odłożyłam, wróciłam za kilka dni, znów odłożyłam. Skończyłam ją chyba tylko dlatego, że technicznie była całkiem dobra, a poza tym nie lubię porzucać książek, jeśli nie są wybitnie nędzne.

A zaczęło się tak obiecująco: pierwszy rozdział przedstawił teraźniejszość, zasiał ziarno tajemnicy i natychmiast przeniósł akcje do przeszłości – zaczęłam się zastanawiać co doprowadziło do takiego stanu rzeczy, kto kogo skrzywdził, kiedy i dlaczego? Tylko, że później poziom wyraźnie spadł. A ja w pewnym momencie złapałam się na tym, że mam kompletnie gdzieś co się stanie z bohaterami – w ogóle mnie nie obchodzili. A to jest chyba jedna z gorszych recenzji jakie można wystawić powieści.

Tym razem się rozczarowałam. To powinno mnie nauczyć, że nawet do wysoko ocenianych książek powinnam podchodzić z pewną dozą nieufności. Ale dam V.E. Schwab jeszcze jedną szansę – niedawno ukazała się jej kolejna książką A darker shade of magic i opis fabuły brzmi zachęcająco. Mam nadzieję, że nauczyła się na własnych błędach.

Podobne posty