Moja znajomość z prozą Zygmunta Miłoszewskiego rozpoczęła się, kiedy tylko audiobook mógł mnie uratować od nieuchronnej śmierci z nudów na cotygodniowej trasie dom-studia. „Bezcennego” wybrałam właściwie w ciemno – miało być na tyle ciekawie, żeby przykuć uwagę, ale jednocześnie na tyle lekko żebym wciąż mogła zachować przytomność umysłu i nie władować się w dupę ciężarówce przede mną. Głos Andrzeja Chyry towarzyszył mi w samochodzie przez miesiąc (do dziś zastanawiam się czy ktoś przesłuchuje takie nagranie w ramach korekty, bo Chyrze kilka razy zdarzyło się zakrztusić, zachrypieć, mruknąć „przepraszam” i wrócić do czytania) i w końcu słuchanie zakończyłam z przeświadczeniem, że Miłoszewski całkiem dobrym pisarzem jest, więc warto sprawdzić co też innego popełnił.

Cechą charakterystyczną każdej części jest zmiana otoczenia – akcja pierwszej toczy się w Warszawie, po czym autor rzuca Szackim do Sandomierza a na końcu do Olsztyna, przy czym miasto jako tło wydarzeń zawsze spełnia ważną rolę w konstrukcji całej powieści. Trzeba Miłoszewskiemu przyznać, że bardzo dobrze odrobił zadanie domowe z topografii terenu i wiedzy o regionie (z tego co wiem specjalnie spędził jakiś czas w każdym z miast, aby jeszcze lepiej przenieść je na karty powieści), bo miasta w jego książkach wypadają bardzo wiarygodnie i realistycznie, trochę gorzej jest jednak z atmosferą, którą autor próbuje za ich pomocą budować – kiedy już któryś raz narrator wali cię w twarz stwierdzeniem, że Sandomierz jest prowincjonalny, a jego mieszkańcy zupełnie inni od warszawiaków, albo że Olsztyn to miasto brzydkie i nieprzyjemne w użytkowaniu to każda kolejna wzmianka o kontraście pomiędzy poniemiecką zabudową i nowoczesnymi biurowcami zaczyna cię doprowadzać do szału. Po za tym, tak naprawdę trzeba tutaj uwierzyć autorowi na słowo, bo ta usilnie wmawiana czytelnikowi atmosfera miasta jest w książkach słabo wyczuwalna.

Niestety samo zakończenie serii rozczarowuje. Trudno pozbyć się wrażenia, że autor nie miał dobrego pomysłu jak to wszystko zgrabnie zamknąć – niby to zakończenie otwarte, ale poprzedzone tak niezrozumiałym ciągiem zdarzeń, że nie da się go uznać za udane. W kontekście ostatnich wywiadów Miłoszewskiego wcale mnie to nie dziwi – autor od dłuższego czasu powtarzał, że kończy z kryminałami i chce skupić się na pisaniu książek podobnych do „Bezcennego” – thrillerów z dużą dozą przygodówki i tylko delikatnymi elementami kryminału. I mnie takie rozwiązanie jak najbardziej odpowiada, bo „Bezcenny” jest nadal jego najbardziej udaną powieścią.

Z ciekawostek dodam, że dwie pierwsze części cyklu doczekały się ekranizacji. Pierwszą podobno zmasakrowano za przeniesienie akcji do Krakowa i zamianę Szackiego na Maję Ostaszewską, druga będzie miała premierę w styczniu przyszłego roku. Niestety już na sam wstęp film ma u mnie wielki minus za obsadzenie w roli Szackiego Roberta Więckiewicza – i tutaj pada retoryczne pytanie hulające po eterze od lat: „Serio nie ma w Polsce innych aktorów?!”. Szacki jest na tyle charakterystyczną z wyglądu postacią, że twórcy powinni byli zadać sobie trochę trudu i wybrać kogoś bez znanego nazwiska, ale bardziej pasującego do roli. Najwyraźniej jednak uznali, że twarz Więckiewicza będzie lepsza niż jakakolwiek kampania reklamowa, ponieważ gdybym sama nie szukała, to o filmie nie dowiedziałabym się nic – a premiera za niecałe 3 miesiące.