Człowiek człowiekowi spoilerem

2 września 2017

Alarm odwołany, już po finale Gry o Tron! Można wyjść ze schronów, wyjąć zatyczki z uszu i przestać scrollować fejsa z zamkniętymi oczami. Koniec drżenia przy ekspresie do kawy w korpo, bo a nuż jakiś desperat wstał o piątej, żeby obejrzeć odcinek przed resztą. Koniec omijania zatłoczonych przystanków, żeby przypadkiem nie oberwać w ucho zbłąkaną dyskusją o finale. Jesteśmy wolni, wolni! I znów możemy normalnie żyć…

…w świecie, w którym nie widać końca dyskusji na temat spoilerów, ich granic i tego, jak powinniśmy je odbierać. Więc dzisiaj o spoilerach właśnie sobie porozmawiamy.

spoilery

Antispoiler class 101

Wydawałoby się, że w epoce triumfu geekowskiej kultury i idei jej wspólnego przeżywania Internet nauczył się w końcu oznaczać spoilery, tak ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Nie powiem – jest lepiej. Sama czuję się teraz o wiele bezpieczniej niż jeszcze kilka lat temu, kiedy trzeba było uważać nie tylko na złośliwych znajomych, ale również na popularne media, które potrzebowały trochę czasu, aby nauczyć się używania magicznej frazy SPOILER ALERT. Dziś portale wyraźnie dają mi odczuć, że wyrobiły sobie pewną wrażliwość, a wręcz nadwrażliwość w oznaczaniu potencjalnych spoilerów. Nawet stacje telewizyjne wypuszczają teraz takie zdjęcia promocyjne do najnowszych odcinków swoich seriali, żeby nie dało się z nich wyczytać żadnych szczegółów fabuły. To już nie te czasy, kiedy Michiko Kakutani mogła sobie pozwolić na opublikowanie spoilerowej recenzji Insygniów Śmierci dwa dni przed ich premierą.

Co oczywiście nie znaczy, że jest idealnie. Bo chociaż portale zaliczyły zajęcia z ochrony przed spoilerami dla początkujących, to nadal zdarzają się im fakapy. Ale najgorsi wciąż jesteśmy my – zwykli użytkownicy internetów, szarzy pożeracze gigabajtów, który nonstop udowadniają, że w co którymś z nas siedzi taki mały chujek, który z psucia innym przyjemności czerpie swoją wielką chujkową satysfakcję.

W moich internetach doszło w ostatnich dniach do dwóch wartych przedyskutowania catusów casusów. Casus pierwszy – znajomy znajomego szwagra wujka Staszka, piąta woda po kądzieli ustawił sobie na cover profilu na FB ostatnią klatkę szóstego odcinka GoTa. Wiecie co było na tej klatce, prawdopodobnie wszyscy widzieliście ten epizod. Największa bomba całego odcinka, jeden z większych twistów sezonu. Dodajmy, że działo się to jeszcze przed oficjalną premierą, bo ktoś zobaczył wcześniej wyciekniętą kopię. Wystarczył moment – lawina komentarzy, tych oburzonych i nie oburzonych, machina fejsbuka puszczona w ruch, zwłaszcza, że profil ogólnodostępny, więc każdy lajk i każda wypowiedź kolejnej osoby pod zdjęciem sprawiały, że obrazek wyskakiwał na ścianach tym, którzy o głównym winowajcy w życiu nie słyszeli. Mleko rozlane, odcinek zepsuty, dziesiątki dzionków zjebane. A co usłyszeli ci, którym ten wyskok autentycznie przejechał buldożerem po humorach?

catus geekus spoilery

„Przecież to tylko serial”

(A od pewnego blogera niektórzy usłyszeli również, że unikanie spoilerów to „kapitalistyczny wymysł, mający na celu motywować was do aktywniejszej konsumpcji metodą stymulacji zainteresowania”, i że w gruncie rzeczy powinni blogerowi dziękować. Jest taki poziom piekła, w którym Engels z Marksem czytają potępieńcom Achaję na przemian z Pilipiukiem, i właśnie tam jest jego miejsce)

Za każdym razem, gdy słyszę tę linię obrony, w oku pęka mi jedna żyłka od zduszonej na języku kurwy. Cztery słowa, które idealnie łączą w sobie totalną wredotę z mentalnym betonem. A zarazem bardzo ludzki odruch, czyli ostatnia desperacka próba przerzucenia odpowiedzialności za fakap na ofiarę. „To nie ja jestem mendą, to twoja wina, bo przeznaczasz na coś więcej nakładów emocjonalnych niż ja”. Takie protekcjonalne pokazanie komuś, że powinien czuć się gorszy, bo autentycznie coś lubi. Najgorsze w takiej dyskusji jest to, że próba wytłumaczenia spoilerowcowi, co zrobił źle, w swojej banalności przypomina rozmowę z przedszkolakiem: rozumiem, że ciebie może to nie interesować, ale to nie znaczy, że nie interesuje to innych. (Dodatek dla dorosłych: czy możesz nie być takim cholernym kutafonem i po prostu to zaakceptować?). To strasznie dziwne uczucie, kiedy wobec dorosłych ludzi musisz używać psychologicznych podchodów w stylu: jak ty byś się poczuł na moim miejscu?, bo to poziom argumentacji w rodzaju „a dzieci w Afryce to nie ma ją co jeść”. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że najczęściej to i tak nic nie daje.

catus geekus spoilery

Empatia, do you speak it?!

Dlatego należę do tej grupy, która w każdej możliwej dyskusji o spoilerach próbuje się odwołać do instytucji empatii (nie jestem jedyna, bo w bardzo podobnym tonie notkę napisała kiedyś Mysz). Zabieg ten polega na uznaniu takiego podstawowego zjawiska jak to, że ludzie są różni (ja wiem, odważna teza, może trudno się z nią zgodzić, ale zostańcie ze mną). A to znaczy, że niektórzy nie są w stanie obejrzeć odcinka zaraz po premierze i mogą mieć zupełnie inny próg tolerancji jeśli chodzi o to, co będzie dla nich spoilerem (do tego jeszcze za chwilę wrócę). Więc nawet jeśli było się najpierwsiejszym z pierwszych i palce nas świerzbią, żeby podzielić się wrażeniami po najnowszym odcinku, dobrze jest mieć gdzieś z tyłu głowy świadomość, że niektórzy nie mieli tyle szczęścia co my. Mogli być zajęci, zmęczeni, zapracowani, a co tam – mogło się im nawet nie chcieć, nic w tym złego. Ale to nie znaczy, że czyimkolwiek obowiązkiem jest wymierzanie im kary w postaci rzucenia spoilerem w twarz, a tym bardziej tłumaczenie się pokrętnym „przecież miałeś cały dzień, żeby obejrzeć”. Mógł nie mieć nawet tygodnia – nic nam do tego. Nieoglądanie serialu w superszybkim tempie dzisiejszego świata nie czyni z niego małego chujka, za to nas spoilerowanie – już tak.

Wbrew piewcom zagrożenia „antyspoilerową paranoją”, spoilerofoby nie mają na celu ukrócenia jakiejkolwiek dyskusji o kulturze. Chodzi tylko o jedną rzecz. O taki tyci-tyci szczególik. Po prostu, na litość boską: nie spoilerujcie, to raz, i oznaczajcie te spoilery, to dwa. Nawet jeśli miałoby być trochę na wyrost i nieco zbyt ostrożne. To naprawdę nic nie kosztuje. Jeśli oznaczycie spoiler, w komentarzach nie natkniecie się na oburzonych waszą ostrożnością, za to jeśli tego nie zrobicie, prawie na pewno odezwą się do was ci, którym zepsuliście zabawę. To bardzo prosty mechanizm i naprawdę nie wymaga wielkiego wysiłku. Zwykłe ostrzeżenie „SPOILER” – czasami tylko te siedem liter dzieli was od zostania internetową pindą.

Twój spoiler to nie mój spoiler

Casus drugi (uwaga, spoilery do Defenders). Nie obejrzałam do końca Defenders, bo tak jak i w przypadku Luke’a Cage’a, perspektywa spędzenia kolejnych kilku godzin przy tak bezbrzeżnej nudzie sprawiała, że oglądanie, jak trawa rośnie, wydawało się bardziej interesujące. W związku z tym, nie mam pojęcia, co dzieje się w finale. Tymczasem kilka dni temu dwa nagłówki reklamujące pierwsze zdjęcia z drugiej serii Luke’a Cage’a obtrąbiły, że występuje na nich Misty Knight z nową bioniczną ręką. A to znaczy, że Misty straciła rękę (najprawdopodobniej) w finale Defenders. Spoiler? Nie spoiler?

Chwilę później przedyskutowaliśmy temat z kilkorgiem znajomych i ostatecznie podzieliliśmy się na dwa obozy – ten, który twierdził, że to żaden spoiler, bo utrata ręki przez Misty wcale nie jest ważna dla fabuły ani emocji bohaterów, i tych, którzy utrzymywali, że to jednak jak najbardziej spoiler jest, zwłaszcza dla kogoś, kto serialu jeszcze nie widział, a, dajmy na to, postać Misty była jego sercu jakoś szczególnie bliska (mocno tu teoretyzowaliśmy, bo cała rozmowa była raczej utrzymana w tonie popkulturalnej rozkminy, a nie w takim, że ktoś autentycznie poczuł się całym zajściem urażony).

Problem polega na tym, że w momencie, gdy zaczynamy przepychać się procentowym stężeniem spoilera w spoilerze, ucieka nam clou całej dyskusji. Bo w bardzo wielu przypadkach odpowiedź na pytanie „czy to jest spoiler?” będzie zależała od tego, kto mówi. Oczywiście, można nadal posiłkować się podstawową definicją spoilera rozumianego jako zdradzenie kluczowych zwrotów akcji bądź zakończenia utworu, ale jak dla mnie takie postawienie sprawy w ogóle nie przystaje już do obecnych czasów.

O czym mówię? Wytłumaczę wam na własnym przykładzie. Uważam, że między innymi przez boom na popkulturę zmienił się sposób w jaki odbieramy nowe dzieła. A mianowicie, każdy chce je poznawać na własnych warunkach. Ja na przykład do oceny danego filmu wolę podchodzić z czystym umysłem. Zwłaszcza w przypadku tytułów, na które czekam od wielu miesięcy i na których najbardziej mi zależy. Jeśli jakaś produkcja mnie nie obchodzi, przez seansem ze spokojnym sumieniem mogę przeczytać kilka cudzych recenzji. Ale jeśli jest to długo wyczekiwany film, podbudowany tygodniami gorącego hajpu, to wolę go po raz pierwszy doświadczyć całkowicie sama. I nie chodzi mi tylko o to, że nie chcę znać zakończenia czy twistów. Nie chcę też wiedzieć niczego o poszczególnych scenach, dowcipach czy efektownych pościgach. Nie chcę się ich spodziewać. Chcę je odkryć wtedy, gdy będę miała na to ochotę. Więc jeśli będziecie mi na siłę o nich opowiadać (po tym, jak poproszę, żebyście tego nie robili), to odbierzecie mi jakiś ułamek przyjemności z oglądania.

spoilery

Dumbledore’a w to nie mieszajcie

Wobec tego spoilerem przestaje być dla mnie tylko i wyłącznie zdradzenie zakończenia czy twistów. Niekiedy będzie to zbyt wiele informacji na temat poszczególnych scen albo konkretnych dialogów. I zanim zdążycie dojść do wniosku, że w takim razie moim celem musi być cenzura wszelkich recenzji i dyskusji w Internecie, doprecyzuję – doskonale zdaję sobie sprawę, że w sytuacji, kiedy nie chcę wiedzieć o filmie absolutnie nic, unikanie informacji o nim to tylko i wyłącznie moja odpowiedzialność. Chcę tutaj pokazać coś innego – że to, co dla jednych nie jest spoilerem, dla innych będzie o jednym zdaniem za dużo.  Bo ludzie są różni i z różnym poziomem zaangażowania podchodzą do dzieł kultury. I mają do tego prawo.

Dlatego nie mówcie im, że są głupi albo że dramatyzują. Nie mówcie, że nie może im być przykro z powodu spoilera, którego wy nie uważacie za spoiler. Oczywiście to nie znaczy, że w uciekaniu przed spoilerami nie można popaść w przesadę – trudno przed każdym akapitem dodawać adnotację z ostrzeżeniem czy kluczyć wokół tematu tak, że w końcu piszemy o niczym. Ale jeśli czujecie, że w pewnym momencie możecie powiedzieć za dużo, wystarczy ostrzec czytelnika dosłownie raz. Wtedy prawo Internetu was chroni, bo każdy, kto przekroczy konkretne miejsce w tekście, będzie sam sobie winny, jeśli znajdzie w nim kluczową informację. Zupełnie przeciwna sytuacja zachodzi wtedy, gdy nie dajecie odbiorcy szansy na unik i strzelacie mu spoilerem prosto w twarz z nagłówka albo ilustrującej go grafiki. A właśnie takie przykłady sprawiły, że nabrałam ochotę, aby napisać ten tekst.

Dodam jeszcze, że według mnie każdy casus należy rozpatrywać osobno. Przypadek Misty Knight kwalifikuję jako spoiler, bo co jak co, ale utrata kończyny przez bohaterkę jest jednak dość ważnym wydarzeniem. Scenę w końca szóstego odcinka Gry o Tron w tym kontekście chyba tłumaczyć nie muszę. Nie bez znaczenia jest też czas, jaki upłynął od premiery danego utwory, a zarówno Gra o Tron, jak i cały sezon Defenders w chwili zaistnienia sytuacji spoilerowej były na tyle świeże, że nie da się obronić winnych zwykłym: „przecież miałeś czas, żeby obejrzeć”. Niech już każdy sam sobie przemyśli, jak długie embargo antyspoilerowe potrzebne jest na różne rodzaje produkcji – weźcie tylko pod uwagę, że wasza gotowość do rzucenia wszystkiego, byleby tylko obejrzeć serial teraz zaraz jest wyjątkiem, a nie normą. Dlatego postarajmy się unikać uogólnień i niech mi tu nikt nie wyskakuje z żadnym ironicznym pytaniem o to, czy możemy rozmawiać o śmierci Dumbledore’a. Ciszej nad tą trumną, bo akurat przykład Dumbledore’a stał się dla dyskusji o spoilerach tym, czym Murzyn-gej-na-wózku-inwalidzkim dla jałowych pyskówek o poprawności politycznej.

spoilery catus geekus

Mam wrażenie, że uderzam w trochę za wysokie tony, sprowadzając remedium na spoilerową bolączkę do swojskiego: szanujmy się. Ale głęboko wierzę, że na tym polega właśnie złoty środek – na odrobinie empatii wobec drugiego użytkownika sieci i szczypcie pomyślunku. Pisanie bezpiecznych nagłówków i ostrzeżeń przed spoilerami naprawdę nie wymaga od nas żadnego wysiłku. A może uratować małego pieska. Bo jestem przekonana, że za każdym razem, gdy ktoś w sieci strzela spoilerem, gdzieś na świecie zdycha szczeniaczek.

Podobne posty