Serialowe premiery października – YAY or NAY?

9 listopada 2015
O ile tegoroczny serialowy wrzesień okazał się być w dużej mierze porażką (ostatecznie zostałam tylko przy Quantico, The Grinder był zbyt miałki aby przytrzymać mnie na dłużej), październik zdaje się nadrabiać straty. Przetestowałam siedem nowych seriali, każdy po pilocie i znalazłam dwie produkcje, które na pewno zostaną ze mną dłużej, kilka, nad którymi wciąż się waham oraz dwie takie, z którymi żegnam się od razu. 

You, me and the Apocalypse (Sky) – YAY!

fanart-original-295677-4-jpg
Przy pierwszej pozycji pozwoliłam sobie na małe nagięcie zasad, ponieważ brytyjska premiera You, me and the Apocalypse odbyła się już 30 września (jest to koprodukcja amerykańsko-brytyjska, ale premiera w USA odbędzie się dopiero na za kilka miesięcy), jednak wtedy jeszcze o serialu nie wiedziałam. Na całe szczęście teraz udało mi się ten błąd naprawić, bo nowa komedia od stacji Sky jest moim pierwszym pewnikiem na liście, choć zarys fabuły prezentuje się dość…osobliwie. Otóż do Ziemi zbliża się pędząca asteroida i nie ulega wątpliwości, że całą naszą planetę czeka zagłada. Szansę na przeżycie ma jedynie piętnastu wybrańców, którzy schraniają się w bunkrze na przedmieściach Londynu. W scenie otwierającej pilota widzimy ich wszystkich stłoczonych przed ekranem telewizora, tuż przed uderzeniem asteroidy w Ziemię, jednak chwilę później przenosimy się miesiąc wstecz do dnia, w którym ogłoszono nieuchronny koniec świata. Każdy z bohaterów ma swoją własną historię, a następne odcinki mają odpowiedzieć na pytanie: jak taka niedopasowana banda indywiduów skończyła razem w schronie w dniu, w którym ma skończyć się świat? Tym co mnie w całym pomyśle urzekło najbardziej jest Rob Lowe (jak to dobrze, że będę go oglądać chociaż w jednym serialu tej jesieni, skoro już odpuściłam The Grinder!) w roli katolickiego księdza na urzędzie adwokata diabła w Watykanie (chociaż wbrew temu co mówi serial to nie prawda, że funkcja ta została w Kościele przywrócona ), który klnie, pali, pije, ale tak naprawdę ma głębokie poczucie chrześcijańskiej misji. Podejrzewam, że jego postać razem z siostrą Celine może być najlepszym teamem w całym serialu.

Crazy Ex-Girlfriend (The CW) – yaaa….nay?

crazy-ex-girlfriend28129
Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Crazy Ex-Girlfriend, która ma być komedią z elementami musicalu, odetchnęłam z ulgą: Och, jak dobrze, świat potrzebuje więcej Galavantów! i przebierając nogami czekałam na pierwszy odcinek. Ten jednak pozostawił mnie w nastoju totalnego zmieszania, rozkraczoną pomiędzy decyzją o rzuceniu serialu już teraz i daniu mu jeszcze jednej szansy. Wyobraźcie sobie bowiem taką sytuację – wasza najlepsza przyjaciółka zdradza wam, że ma zamiar zrezygnować z niesamowicie prestiżowego stanowiska w kancelarii adwokackiej, z mnóstwem zer na koncie w postaci bonusu i przenieść się na totalne zadupie, ponieważ pięć minut temu spotkała chłopaka, w którym była zakochana na kolonii, kiedy miała 16 lat. Och, i jeszcze ma zamiar tego nieszczęśnika usidlić. Co robicie? Bo ja dzwonię po pogotowie i każę delikwentkę odtransportować do określonej placówki w kaftanie bezpieczeństwa. Ale taka właśnie jest bohaterka w tym serialu – to dziewczyna z ewidentnymi problemami psychicznymi (zaraz po przeprowadzce wyrzuca do zlewu całą tonę różnych lekarstw i antydepresantów, ale coś czuję, że los jej nowych znajomych będzie kiepski, jeśli zaraz nie zacznie ich brać z powrotem), która naprawdę powinna się leczyć, bo podejmowane przez nią decyzje świadczą nie tylko o pomieszaniu życiowych priorytetów ale i poważnych problemach z matką (stawiam na przemoc psychiczną i realizowanie własnych ambicji na dziecku). Co gorsza, w momencie kiedy do głównej bohaterki zaczyna docierać, że jej zachowanie nie jest do końca normalne, los na jej drodze stawia nową koleżankę, która nie tylko wmawia jej, że wszystko jest w porządku (bo to w końcu MIŁOŚĆ!), ale zapewnia również, że będzie ją aktywnie wspierać we wszystkich sercowych podbojach. Mam problem z polubieniem serialu, w którym bohaterowie mnie przerażają, a tak jest właśnie w tym przypadku – nie potrafię sobie Rebecki wyobrazić inaczej niż jako idealnej kandydatki na drodze do kompulsywnej stalkerki, która będzie wystawać pod oknem ukochanego z zakrwawionym nożem w ręce. Jednak jestem tak bardzo ciekawa jak twórcy mają zamiar poprowadzić ten wątek (będą nam dalej wmawiać, że bohaterka jest słodka i zakochana, czy pójdą drogą totalnego szaleństwa i czarnej komedii?), że chyba dam mu jeszcze szansę na jeden odcinek.

Jekyll and Hyde (ITV) – NAY

jekyll_and_hyde
Niestety – kolejne rozczarowanie sezonu. Podczas gdy klasyczna historia o Doktorze Jekyllu i jego alter-ego była studium dyssocjalnego zaburzenia osobowości, w tym serialu twórcy postanowili pójść szlakiem wytyczonym przez historie w rodzaju Ligii Niezwykłych Dżentelmentów i próbują nam sprzedać fantastyczną historyjkę o monstrach, Londynie pełnym potworów i tajnych komórkach wywiadu, które odpowiadają za ich likwidację. W rezultacie otrzymujemy słabą historię na poziomie kina przygodowego klasy B z drewnianym aktorstwem, przesadzonymi dialogami, naciąganą fabułą i ogólnym poczuciem, że chyba nikt tego nie kręcił na serio. Osobiście wymiękłam już na początku, kiedy zamaskowani policjanci odstrzelili psa z ludzką głową, która zapowiada nadejście do Anglii ogromnego zła. Tytułowy Jekyll to wychowany w rodzinie zastępczej w Indiach syn lekarza znanego z oryginalnej historii – uczynny i pomocny medyk zdradza objawy rozdwojenia osobowości w chwilach stresu i seksualnego podniecenia. W praktyce jednak wygląda to jakby opętał go demon. Ogólnie rzecz biorąc strasznie to wszystko słabe. Nie polecam.

River (BBC) – …yay?

stellan-skarsgard-riverKolejny ciężkawy klimatycznie serial o detektywie z problemami. Przyznam, że jestem już trochę znużona takim formatem – nie wiedzieć czemu wyznacznikiem „klimatu” w produkcjach brytyjskich są: jak najmniejsza liczba dialogów i smutno-mroczne wpatrywanie się bohatera w dal. Luther się jeszcze jakoś temu schematowi wymykał, ale widać go było i w The Fall i właśnie w najnowszej produkcji BBC z Stellanen Skarsgårdem w roli głównej. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie powyżej, aby zobaczyć na czole bohatera ledwo, ledwo zauważalny tatuaż: WELTSCHMERZ. Co nie znaczy jednak, że serialu nie da się oglądać – atmosfera, fakt, przytłacza, ale nie zaprzeczę – czuję się zaintrygowana. Zwłaszcza, że wewnętrzne problemy głównego bohatera są hmm…interesujące (nie będę zdradzać, o co chodzi, aby nie zepsuć wam pilota). Dam serialowi szansę jeszcze na kilka odcinków, chyba że w międzyczasie udzieli mi się nastrój detektywa Rivera i ciężka atmosfera sprawi, że zacznę widzieć… różne rzeczy.

Casual (Hulu) – niektórzy powiedzą YAY, ja mówię NAY

Casual-Key-Art-ExclusiveCasual oceniane jest jako serial inteligentny i niezależny (nie bez powodu debiutował na festiwalu filmowym w Toronto), dla mnie jednak jest tak alternatywny, że gubi się we własnym hipsterstwie. To słodko-gorzka komedia o dysfunkcyjnej rodzinie, której perypetie polegają głównie na tym, że panujące w niej relacje skrajnie odstają od znanej nam normalności. W jednym domu mieszka matka, jej brat oraz jej nastoletnia córka. Ona jest psychologiem w trakcie rozwodu, on ma za sobą jedną nieudaną próbę samobójczą, a ta trzecia wychowywana jest w atmosferze całkowitej, hipisowskiej wręcz wolności. Wiecie, to ten typ rodziny, w której każdy zaprasza swoją randkę na noc, a potem cała szóstka spotyka się przy jednym stole na śniadaniu w atmosferze wzajemnego szacunku i serdeczności. Nikt nie ma problemów z rozmowami o seksie, matka z dumą przyznaje, że jej córka jest na pigułkach od dwunastego roku życia, bez mrugnięcia okiem rozmawia z nią, kiedy ta półnaga siedzi na swoim chłopaku, a wszyscy potrafią wdzięcznie śmiać się z tego, że wujek przyłapał swoją siostrzenicę w trakcie radosnego stosunku w jacuzzi. Dla niektórych taka obyczajowa alternatywa jest jak świeży oddech, we mnie jednak coś się wzdryga kiedy matka mówi do nastoletniej córki: „daję ci tyle swobody, ponieważ ufam, że będziesz umiała się zachować jak dorosła”. A to przecież nastolatka! Dlaczego wymaga się od niej takich rzeczy? Generalnie – hohoho jesteśmy tacy otwarci, liberalni i scenariuszowo niezależni! Do mnie to jednak nie trafia.

Supergirl (CBS) – hmpf….

CBS_SUPERGIRL_101_CLEAN_IMAGE_thumb_Master

Po Gotham, które w zeszłym roku szybko mi się znudziło, Supergirl to drugi serial z superbohaterami DC, któremu dałam szansę (nie, nie oglądam ani Arrow ani Flasha). Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że nie zmieni on ani oblicza telewizji, ani nawet gatunku seriali komiksowych. Problem z Supergirl polega na tym, że ciężar całej produkcji spadł na barki młodziutkiej Melissy Benoist (ok, laska jest starsza ode mnie, ale wygląda jak wieczna nastolatka) i biedaczka nie ma się z kim tym jarzmem podzielić (swoją drogą to ciekawe jak bardzo rozwinęła się jej kariera, od czasów tego reality-show od Glee). Poza główną bohaterką serial nie posiada ani jednej postaci, która mogłaby wzbudzać moją sympatię (może poza Jimmy Olsenem, ale to tak tylko odrobinkę), a po pilocie całość zapowiada się jak wierne realizowanie znanych już schematów z podwójną tożsamością, tajmnymi organizacjami militarnymi i kosmitą tygodnia na czele. Nie przeczę jednak, że serial emanuje jakimś trudnym do zdefiniowania czarem – może to różowy nimb girl power, może niezaprzeczalny urok głównej bohaterki, może delikatna zapowiedź wątku romantycznego, którym nigdy nie umiem się oprzeć. Obawiam się jednak, że może to być za mało, aby przytrzymać mnie przy serialu dłużej – bowiem na chwilę obecną fabuła prezentuje się całkowicie bezbarwnie.

The Last Kingdom (BBC America) – YAY! YAY!

TLK-Characters-UhtredOd kiedy BBC America wydało na świat moje ukochane Orphan Black wszystkie ich produkcje dostają ode mnie na wstępie kredyt zaufania. Najlepsze w The Last Kingdom jest jednak to, że serial wcale go nie potrzebuje, bo bardzo dobrze broni się sam. The Last Kingdom jest adaptacją serii książek Bernarda Cornwella pod tytułem The Saxon Stories i sięga po ten wycinek angielskiej historii, który w popkulturze spotyka się niezwykle rzadko. Chodzi mianowicie o okres podboju Brytanii przez Duńczyków w IX wieku. Produkcja oferuje nam szaro-bury setting odarty z romantyzmu typowego dla seriali kostiumowych rozgrywających się w późniejszych czasach. Nie ujrzymy tu wystawnych zamków, kolorowych biesiad ani bogatych strojów, ale drewniane palisady, pozbawione ozdób miecze i skromne izby. Głównym bohaterem opowieści jest Uhtred, następca tronu Bebbanburgu (słowo daję, te staroangielskie nazwy miast są fantastyczne – brzmią jak zaklęcia), który w dzieciństwie zostaje uprowadzony przez wikingów i wychowany na Duńczyka. Tytułowym ostatnim królestwem jest Wessex, które jako jedyne nie zostaje podbite przez najeźdźców, cała historia zaś ma koncentrować się na problemie zjednoczenia kraju i formowania się brytyjskiej państwowości. W międzyczasie lojalność Uhtreda będzie wciąż wystawiana na próbę, gdyż będzie musiał nieustannie wybierać pomiędzy ojczyzną, a ludźmi, którzy go wychowali (nie znam oryginalnej historii, ale coś mi mówi, że facet jest skazany na odwalenie Konrada Wallenroda). Generalnie pilot ogląda się fantastycznie, fabuła wciąga, bohaterowie intrygują, a sam Uhtred należy do tego rodzaju postaci, na które patrzy się z ogromną przyjemnością (pamiętacie scenę z disnejowskiego Tarzana, w której do jeziorka wskakuje dzieciak, a wyskakuje przystojny młodzian? Tu też taka jest. I jest bardzo bardzo mrau). Zapowiada się solidna pozycja dla miłośników seriali historycznych, najbardziej zaś powinna przypaść do gustu tym, którzy z niecierpliwością oczekują na czwarty sezon Wikingów. Osobiście bardzo polecam.

Podobne posty