Marissa Meyer znowu to zrobiła. Znowu wydała niesamowitą książką i znów sprawiła, że niemal rok czekania na następną, ostatnią w cyklu, będzie prawdziwą udręką. Jeśli ktoś jeszcze nie miał do czynienia z Sagą Księżycową, to spieszę powiadomić, że jest to najlepsza seria YA jaką miałam kiedykolwiek przyjemność czytać. Ponieważ Fairest jest już czwartą częścią z kolei, a poprzednie czytałam dawno temu, nie jestem w stanie napisać recenzji wstecz. Zainteresowanych odsyłam więc do tekstu Wiedźmy na orbicie, który przedstawi wam trzy pierwsze książki: Cinder, Scarlett i Cress. Czytajcie, bo warto. Tak bardzo warto! [niewielkie spoilery poniżej]
Niestety polski wydawca Sagi Księżycowej zagrał czytelnikom na nosie i ogłosił, że wycofuje się wydawania kolejnych części, więc w naszych księgarniach znajdziecie tylko dwie pierwsze książki. W takiej sytuacji nam pozostaje jedynie wersja oryginalna. Polski fanpage Sagi na Facebooku zachęca do podpisywania petycji, którą chcą wysłać do Egmontu. Jeśli ktoś ma ochotę ją podpisać, znajdziecie ją TUTAJ.
Gdyby nie to, że Fairest zostało wydane jako osobna książka, można by ją uznać za nowelę. Amerykańscy autorzy YA lubią wydać krótkie opowiadanie w przerwie pomiędzy kolejnymi częściami swoich serii – często przedstawiają główną akcję z punktu widzenia pobocznego bohatera, mogą też nie mieć nic wspólnego z fabułą reszty książek, ale rozgrywać się w tym samym świecie. Fairest nie ma celu dopisania dodatkowych wątków do znanej nam już historii, nie wpisuje się też w dotychczasowy schemat wykorzystywania konkretnej klasycznej baśni jako osi fabularnej dla konkretnej bohaterki (Cinder – Kopciuszek, Scarlett – Czerwony Kapturek, Cress – Roszpunka). Ma raczej posłużyć jako studium rozwoju głównego czarnego charakteru, jakim w Sadze Księżycowej jest Królowa Levana, władczyni Luny.
Ciężkie zadanie sobie Marissa Meyer wybrała, ale wywiązała się z niego doskonale. Moim zdaniem w pisaniu backgroud story dla negatywnego bohatera najtrudniejsze jest znalezienie takiego punktu, który równoważyłby współczucie i wstręt do danej postaci. Współczucie, gdyż oczywiście za takim, a nie innym zachowaniem Levany musi stać jakaś dawna, niezawiniona trauma, a wstręt ponieważ nie można usprawiedliwiać jej złych wyborów wyłącznie tragiczną przeszłością. Dlatego dostajemy bohaterkę, która nie tylko została skrzywdzona przez bliskich, ale również sama zadaje innym ból, choć niekiedy próbuje kierować się słusznymi (według siebie) pobudkami. Jej historia jest przede wszystkim smutna i jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, wynika z braku miłości ze strony najbliższej rodziny – rodziców, a zwłaszcza siostry. Levana nie wiedząc tak na prawdę czym jest naprawdę miłość, tworzy dla niej własną definicję i myli z namiętnym uczuciem to, co w rzeczywistości jest jedynie sympatią i współczuciem ze strony pałacowego gwardzisty.
Fairest jest zdecydowanie najmroczniejszą częścią całej serii i to nie tylko ze względu na postać Levany. Luna jako państwo, w którym nikt nie pokazuje tego jak naprawdę wygląda, a sztuczne fizyczne piękno warunkuje pozycję na dworze może wywoływać dreszcze, zwłaszcza jeśli postawimy się w pozycji głównej bohaterki, która przez całym światem ukrywa prawdę o swoim kalectwie. Ale to nie wszystko – najgorsze w tym wszystkim jest to jakich czynów dopuszczają się poszczególne postaci, a zwłaszcza Levana: intrygi, knucie, morderstwa, molestowanie seksualne, psychiczne maltretowanie mężczyzny, którego rzekomo kocha (bo jak inaczej nazwać przejęcie zewnętrznego wyglądu zmarłej żony Evreta aby zaciągnąć go do łóżka i zmusić do małżeństwa?) . Jak na szesnastoletnią dziewczynę, którą Levana jest na początku książki to wiele, dlatego w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy Fairest jako YA powinno być czytane przez targetowych czytelników – dziewczynki od 12-13 roku życia (a takie w większości pojawiają się na spotkaniach z autorką, co można zobaczyć na jej profilu na FB).
Jednocześnie należy podkreślić, że Meyer ani przez chwilę nie próbuje usprawiedliwić Levany i zrobić z niej bohaterki pozytywnej. Nie można też powiedzieć, aby Levana nie zdawała sobie sprawy z tego że postępuje źle. Swoje plany długo kalkuluje, więc nie jest też impulsywną morderczynią, która w afekcie spycha kogoś ze schodów. Paradoksalnie to czyni z niej bardzo dobrą władczynię, która nie przebierając w środkach chce jak najlepiej dla swojego kraju. Nawet jeśli chwała Luny miałaby zostać zdobyta kosztem rozsiania śmiertelnej plagi na sąsiedniej planecie.
Chyba największym zaskoczeniem w całej książce była dla mnie postać Chardonnay, starszej siostry Levany. Ci, którzy czytali wcześniejsze części (a nie polecam zapoznawać się z tą przed przeczytaniem poprzednich, zepsujecie sobie całą zabawę) będę wiedzieć dlaczego. Podejrzewam, że większość osób nie podejrzewała, że kobieta, która wydała na świat Cinder w rzeczywistości okazała się być jeszcze bardziej wstrętna i odpychająca niż sama Levana. Meyer porzuca tutaj typowo baśniowy motyw utraconej matki głównej bohaterki, która zawsze musiała być wcieleniem dobroci i czułości. A skoro wychodzi na to, że raczej nie mamy szans dowiedzieć się kim być ojciec Cinder, jej rodzice nie będą raczej ważnym wątkiem w dalszej części historii.
Największą wadą Fairest jest jej fikcyjna grubość – historia jest zdecydowanie za krótka i urywa się w momencie, kiedy czytelnik jest przekonany, że ma przed sobą jeszcze co najmniej 30 stron lektury. Wydawca wolał jednak dołączyć do wydania kilka pierwszych rozdziałów Winter, finałowej części serii, co sprawiło, że osobiście poczułam się zrobiona w balona, ponieważ cała historia nie zamknęła się nawet w 200 stronach. Na razie ominęłam fragmenty Winter i wolę poczekać na premierę całej książki w listopadzie. Ze strony wydawcy uczciwiej byłoby wydać Fairest jako nowelę, a nie kazać sobie za nią płacić tyle ile za normalną książkę.
Marissa Meyer
Feiwel & Friends, 2015
Liczba stron: 220