„Confederate” i trudna rozmowa o kwestiach rasowych w amerykańskiej telewizji

15 sierpnia 2017

Ogłaszając decyzję o powstaniu serialu Confederate, HBO z pewnością spodziewało się, że ich pomysł spotka się z negatywną reakcją. Ale chyba nie podejrzewali, że będzie aż tak źle. DB Weiss i David Benioff – showrunnerzy, który uczynili z Gry o Tron jeden z lepszych seriali w historii telewizji, zajmą się nakręceniem produkcji o alternatywnej historii USA, w której Południe wygrało pierwszą wojnę secesyjną, a instytucja niewolnictwa nigdy nie upadła. Pozornie taka wariacja wydaje się być interesująca, problem w tym, że chyba jeszcze nigdy wcześniej Internet tak szybko nie skreślił żadnego serialu – wkrótce po opublikowaniu informacji prasowej na ten temat Twitter utonął w hashtagu #NoConfederate, a publicyści wszelkich mediów zaczęli wzywać do zawieszenia produkcji. Wszystko to po przeczytaniu luźnego zarysu fabuły, do której nie powstała jeszcze ani jedna linijka scenariusza.

Cała afera pokazuje, jak trudnym tematem są kwestie rasowe w amerykańskiej telewizji – nie tylko prezentowanie ich na ekranie, ale również rozmawianie o nich za kulisami rozmaitych produkcji. Nie pierwszy raz w środowisku pojawia się pytanie: czy białym twórcom wypada pisać historie o czarnoskórych bohaterach? Zwłaszcza jeśli ma ona poruszać tak bolesny temat jak niewolnictwo. Z mojej jednostkowej perspektywy widzę jeszcze jeden problem – jak się zachować, gdy uważasz się za blogera o określonych, równościowych poglądach, a tak bardzo boleśnie nie zgadzasz się z argumentami tej niedoreprezentowanej w kulturze strony? Bo bezrefleksyjne nawoływanie do bojkotu serialu, o którym naprawdę nic nie wiadomo jest, delikatnie mówiąc, sporą przesadą. A Confederate może okazać się kolejną świetną produkcją, jeśli tylko przestanie się ją traktować jak chłopca do bicia za wszystko, co dotychczas telewizja robiła z reprezentacją źle.

Confederate HBO
David Benioff i DB Weiss

Ujawnione informacje na temat serialu można dosłownie policzyć na palcach jednej ręki: ma się rozgrywać na współczesnym Południu, takim, które oddzieliło się od Północy po pierwszej wojnie secesyjnej (tej, którą znamy) i nigdy nie zniosło niewolnictwa, w międzyczasie była druga wojna secesyjna, a w serialu Ameryka znajdzie się na granicy trzeciej. Tyle. Serio, tylko tyle. Nie wiadomo, z czyjej perspektywy będziemy obserwować akcję (niewolników czy białych panów), nie wiadomo, kto będzie głównym bohaterem ani jak fabuła będzie oceniać system społeczny, który ma zostać przedstawiony na ekranie. Tymczasem publicyści już doszli do wniosku, że jedyne, co Confederate  ma do zaoferowania to „obraz współczesnego niewolnictwa, w którym śmierć i cierpienie czarnych zostaną zamienione w spektakl fantasy, aby usprawiedliwić powstanie serialu”. Przeciwnicy produkcji zarzucają twórcom ekranizowanie mokrych snów skrajnej prawicy i ostrzegają, że będzie to dokładnie taka historia, jakiej rasiści potrzebują, aby legitymizować swoje postulaty. Naturalnie historia zna przypadki dzieł filmowych, które mocno wpłynęły na umocnienie fundamentalistycznych ruchów w USA, jak Birth of the Nation z 1915 roku (film mocno przyczynił się do odrodzenia Ku Klux Klanu), jednak trudno sobie wyobrazić, aby scenarzyści Confederate planowali zrobić ze serialu propagandowy paszkwil ku uciesze szowinistów. Spodziewam się raczej, że po takiej fali krytyki twórcy będą wręcz chorobliwie przeczuleni na temat przesłania scenariusza i każdy wątek prześwietlą 15 razy pod kątem zawartości elementów potencjalnie niepoprawnych.

W takich sytuacjach mainstreamowe amerykańskie media mają tendencję do wpadania w podobny ton. I owszem, podejrzewam, że niektórzy piszą tak, a nie inaczej, bo nie chcieliby urazić pewnej części odbiorców. Trzeba przy okazji podkreślić, że problem z Confederate i jego odbiorem jest bardzo amerykocentryczny, więc mieszkaniec USA patrzy na kwestie rasy i bolesnej historii swojego kraju zupełnie inaczej niż ktoś, kto tak jak ja, może wygłaszać opinie z bezpiecznej pozycji członka bardzo homogenicznego społeczeństwa, które nie wyrosło na wyzysku i śmierci setek tysięcy niewinnych ofiar. W związku z tym ludzie domagający się porzucenia projektu Confederate mają prawo niechętnie odnosić się do serialu, o którym nic nie wiedzą, tak samo jak ja mam prawo dogłębnie się z nimi nie zgadzać, ale nie mogę na kimś wymuszać przesuwania progu jego wrażliwości. Ale jak zazwyczaj nie lubię argumentów typu „nie podoba ci się, to nie oglądaj”, w przypadku serialu, który skreśla się z góry tylko za to, że porusza temat dla kogoś nieprzyjemny, będzie niestety pasował.

Confederate HBO
Nichelle Tramble Spellman i Malcolm Spellman

Z tym amerykańskim dyskutowaniem o kwestiach rasowych w kulturze jest jeszcze taki problem, że z chwilą, gdy publicysta stawia stopę na grząskim gruncie równościowej tematyki, pada komenda „wszystkie chwyty dozwolone”, a domniemanie niewinności przestaje istnieć. Wobec tego można w oponenta walić, jak w bęben, a jeśli jakaś kwestia ma warstwy, które można interpretować na naprawdę rozmaite sposoby, tym gorzej dla kwestii. Podstawowym problemem przeciwników Confederate jest to, że DB Weiss i David Benioff są biali. W tym miejscu całkowicie się z nimi zgadzam – kreowanie narracji o tak delikatnym problemie jak rasizm i niewolnictwo przez ludzi, którzy nie należą do danej mniejszości byłoby niewłaściwie. I właśnie dlatego do produkcji zaangażowano również małżeństwo czarnoskórych scenarzystów: Nichelle T. Spellman (The Good Wife) i Malcolma Spellmana (Empire), podkreślając jednocześnie, że cała czwórka ma pracować na równych zasadach. Tymczasem większość publicystów albo o Spellmanach w ogóle nie wspomina, albo z góry oznajmia, że nie będą mieli praktycznie nic do powiedzenia przy kreowaniu scenariusza (skąd mogą o tym wiedzieć?). Choć ich obawy są słuszne (bo prawdą jest, że Spellmanowie równie dobrze mogą posłużyć za zasłonę dymną), okropnie razi mnie przypisywanie twórcom Confederate jak najgorszych intencji, tak dla zasady.

Chyba najbardziej zirytowała mnie wypowiedź autorki hashtaga #NoConfederate. April Reign (to ta sama aktywistka, której zawdzięczamy naprawdę udaną akcję #OscarsSoWhite) w wywiadzie Voxa zapytała “Dlaczego jako biały człowiek, chciałbyś oglądać [taki serial], o ile nie odwołuje się on do twojej prymitywnej potrzeby oglądania zniewolonych, cierpiących ludzi?”. Hm, niech pomyślę… Bo może być po prostu dobrym serialem? Z angażującą fabułą i ciekawymi bohaterami? Z trafnym komentarzem społecznym do aktualnej sytuacji w USA? Geez, dlaczego nikt nie zadawał takich pytań przy Opowieści Podręcznej? Co ciekawe ci sami krytycy otworzyli szampana, gdy kilka dni po info prasowym od HBO Amazon ogłosił produkcję serialu Black America, opartego na podobnym pomyśle historii alternatywnej. O scenariuszu, znowu, praktycznie nic nie wiadomo, ale może nie brzmi aż tak kontrowersyjnie, bo głównymi bohaterami będą już wyzwoleni niewolnicy, którzy zakładają własne państwo. Ale jeśli zapytacie mnie, czy moim zdaniem różnica w entuzjazmie mediów bierze się głównie z tego, że za Black America stoją czarnoskórzy scenarzyści, to będę mogła tylko przytaknąć.

No więc widzicie mniej więcej dlaczego tak negatywne reakcja na Confederate tak bardzo mnie zdziwiła. Zirytowała nawet. W tym wszystkim najgorsze jest chyba to autorytatywne, odgórne skreślenie całego serialu bez odrobiny chęci sprawdzenia, czy czasem nie obroni się sam. Całkowicie rozumiem chęć oprotestowania projektu, który dla kogoś jest kontrowersyjny (choć retoryka „mnie się to nie podoba, więc NIKT nie będzie tego oglądał” zupełnie do mnie nie trafia), ale dobrze jest mieć ku temu solidniejsze podstawy od dwóch zdań z informacji prasowej.

confederate hbo handmaid's tale

Moja niechęć do takiej postawy wynika w dużej mierze z tego, że da się wysnuć sporo argumentów za tym, że pomysł na Confederate jak najbardziej ma rację bytu we współczesnej telewizji. Po pierwsze: dystopie z alternatywną historią są teraz w modzie, a obecny klimat polityczny w USA sprawia, że padają one na bardzo podatny grunt. W tym momencie można przywołać dwa główne przykłady: The Man in The High CastleOpowieść Podręcznej, przy czym ten drugi serial o wiele lepiej tutaj pasuje. The Man in The High Castle, w którym to naziści wygrali II wojnę światową, o wiele łatwiej podpada pod kategorię fantastyki i nigdy nie będzie budził takich kontrowersji jak chociażby Confederate, ponieważ w zbiorowej świadomości (poza nielicznymi wyjątkami) nazistów utożsamia się ze złem totalnym i nikt o zdrowych zmysłach (podkreślenie celowe) nie będzie próbował z nimi sympatyzować. Warto tutaj jeszcze dodać, że hitlerowscy naziści zostali ostatecznie pokonani, w przeciwieństwie do epidemii rasizmu czy seksizmu, z którymi współczesna Ameryka (i świat zarazem) wciąż mierzy się na co dzień. Tymczasem Opowieść Podręcznej udowodniła, że nawet niepokojąca i trudna do oglądania historia alternatywna może okazać się serialem wybitnym i prowokującym do dyskusji. Wystarczy tylko spojrzeć, ile artykułów porównujących sytuację współczesnych kobiet do tej zaprezentowanej w serialu ukazało się w ostatnim czasie.

Po drugie uważam, że nie należy dokonywać autocenzury i unikać kontrowersyjnych, bolesnych tematów tylko dlatego, że komuś ciężko jest o nich słuchać. To niech nie słucha. There, I said it. Sama nie jestem w stanie oglądać Opowieści Podręcznej, bo za bardzo mnie traumatyzuje, ale nie będę przecież z tego powodu domagać się anulowania serialu. Zresztą bardzo łatwo jest tutaj wysnuć paralelę pomiędzy Confederate, Opowieścią Podręcznej, bo obie produkcje zasadzają się na tematach (niewolnictwo i kultura gwałtu), które w niektórych środowiskach uważane są za totalne no-no jeśli chodzi o to, co można pokazać na ekranie (wystarczy tylko przypomnieć sobie, jak wiele mówiło się o tym, co w Grze o Tron przeżyła Sansa).

Odpowiednio napisane Confederate ma szansę stać się cennym komentarzem do obecnej sytuacji społecznej Stanów Zjednoczonych. Pustka frazesów broniących niewolnictwa padających z ust ludzi ubranych we współczesne ciuchy może uderzyć widza o wiele mocniej niż słuchanie ich od eleganckich plantatorów z połowy XIX wieku. Nowy serial HBO mógłby raz na zawsze odczarować romantyczny obrazek sielskiego, amerykańskiego Południa i, wbijając szpilki w odpowiednie miejsce, dobitnie pokazać, że do dziś jego mentalna spuścizna hołduje patologicznym postawom, co nie powinno mieć miejsca.

Jednocześnie scenarzyści będą mieli ciężko orzech do zgryzienia – w przeciwieństwie do twórców The Man from The High Castle, którzy mogą robić z nazistów takich potworów, na jakich mają ochotę, scenarzyści HBO będą musieli zdecydować, w którym miejscu postawić granicę, jeśli chodzi o odczłowieczanie ich antybohaterów. Można założyć, że duża część postaci występujących na ekranie będzie jednak popierać niewolnictwo i wykazywać rasistowskie postawy, podobnie jak pewna część dzisiejszej amerykańskiej skrajnej prawicy. Robienie z nich wszystkich szlachetnych ludzi skrzywdzonych przez wadliwy system albo ukrytych zwolenników abolicjonizmu może okazać się pułapką, której widzowie serialowi nie wybaczą. Z drugiej strony łatwo tutaj popaść w kartonowe demonizowanie każdej białej postaci. Jak powiedziałam – łatwo nie będzie.

Dlatego bardzo dobrze, że do fali oburzenia na Confederate doszło. Dzięki temu twórcy trzy razy przemyślą swoje decyzje, zanim wprowadzą je do scenariusza. Z budżetem i prestiżem HBO może się okazać, że dostaniemy kamień milowy w historii telewizji. Oczywiście może się  też skończyć na wielkim rozczarowaniu i końcu kariery duetu Benioff-Weiss, nie można tego wykluczyć. Przy czym warto byłoby doczekać przynajmniej do pilota serialu i dopiero wtedy decydować, czy warto podpalać kukły obu panów.

Podobne posty