GRRM & Miniony Co. „Świat lodu i ognia” – recenzja

8 grudnia 2014
Kilka miesięcy temu wybrałam się na Targi Książki do Krakowa i tam, próbując uniknąć śmierci pod nogami setek innych zwiedzających (chodzenie na targi w sobotę to absolutnie zły pomysł) trafiłam na małe stoisko gdzieś pomiędzy książkami edukacyjnymi i grami planszowymi. W szklanej gablocie zamknięto tam Świat lodu i ognia – jeden egzemplarz, którego nie wolno było dotykać, a przedstawiciel wydawnictwa mógł zwiedzającym pokazać tylko jedną, wybraną stronę (dla ciekawych – s. 145). Wtedy taka konspiracja wydała mi się trochę śmieszna, ale w sumie jako osoby, która wychowały się na premierach kolejnych Potterów, nie powinna mnie była dziwić. Można śmiało powiedzieć, że obecnie George R.R. Martin zajął miejsce Rowling wśród najbardziej chodliwych i wyczekiwanych pisarzy fantastycznych, więc tonaturalne, że premiera każdej jego nowej książki będzie wywoływać emocje, choć wciąż daleko im jeszcze do potteromanii. No i poza tym – Targi odbywały się jeszcze przed oficjalną premierą książki. Wtedy najbardziej intrygowało mnie jakim cudem małe, debiutujące wydawnictwo Czwarta Strona (które jako przybudówka Wydawnictwa Poznańskiego pojawiło się na rynku ledwie we wrześniu) zdobyło prawa do wydania takiego murowanego hitu i dlaczego Świat lodu i ognia nie trafił do Zysk i S-ka, które od lat wydaje w Polsce wszystkie powieści Martina.

Magneto koronowany na króla Westeros
Magneto koronowany na króla Westeros
Świat lodu i ognia ma być encyklopedycznym uzupełnieniem do Pieśni Lodu i Ognia i w końcu uporządkować historię i geografię Westeros. Z pewnością taka książka była potrzebna. Chyba tylko najbardziej oddani fani, którzy całą Sagę czytali kilkanaście razy i potrafią wymienić z pamięci kolory oczu wszystkich głównych bohaterów, są w stanie spamiętać i uporządkować wszystkie rody, wojny i historyczne wydarzenia, o których Martin wspomina w Pieśni. Ja nigdy tego nie potrafiłam, nazwiska i nazwy krain zbijały mi się w jeden ciąg znaków i nawet nie próbowałam ich zapamiętać przeskakując do kolejnych fragmentów tekstu, dlatego bardzo się cieszę, że ta książka powstała.

Zaczynając od pozytywów – obok treści najmocniejszą stroną ŚLiO jest jego strona wizualna: książka jest przepięknie wydana, a ilustracje wprost cudowne. W ich tworzeniu uczestniczyło prawie trzydziestu artystów, w tym jeden Polak – Tomasz Jedruszek (jego prace znajdziecie tutaj: www.morano.pl). Do mnie, jako niespełnionej artystki, zawsze najmocniej przemawiają portrety postaci, dlatego najbardziej podobały mi się grafiki przedstawiające Aegona Zdobywcę i innych Targaryenów, zwłaszcza te autorstwa Karli Ortiz i Megali Villeneuve. Wiem, że każdy inaczej wyobraża sobie niektórych bohaterów i miejsca z Sagi i że nie wszyscy lubią konfrontować swoje wyobrażenia o danym świecie z grafikami stworzonymi przez kogoś innego, ale niektóre ilustracje mogą pozytywnie zaskoczyć. Sama nigdy nie zastanawiałam się nad tym jak wyglądają Casterly Rock czy Smocza Skała – prawdopodobnie dlatego, że akcja książek nigdy nie toczyła się w tych miejscach; mam jednak nadzieję, że to się kiedyś zmieni bo na ilustracjach wyglądają niesamowicie.

Poszczególne rozdziały ŚLiO przedstawiają historię Znanego Świata (czyli głównie Westeros i Essos) od Ery Świtu aż do czasów panowania króla Tommena, co pokrywać się będzie ze stanem, jaki zastajemy w Tańcu ze smokami. Jak można się było spodziewać, o czasach najdawniejszych wiadomo niewiele, więc nie należy się spodziewać opisów początków istnienia na miarę Silmarillionu Tolkiena. Szkoda jednak, że nie dowiadujemy się nic na temat powstania wszechświata – autorzy (choć może lepiej byłoby powiedzieć – autor, do niego jednak przejdę później)  nie wspominają ani o historycznych ani o religijnych teoriach genezy Znanego Świata (właśnie do mnie dotarło, że świat Martina właściwie nie posiada nazwy własnej). Dla mnie najciekawszą częścią całej książki jest opisany nieco dalej okres panowania Targaryenów. Po nim poznajemy bliżej historię każdego z Siedmiu Królestw, aby na koniec podążyć na wschód przez Wolne Miasta, Essos i dalej ku coraz bardziej tajemniczym i nieznanym krainom. Należy tutaj zaznaczyć, że ŚLiO jest przede wszystkim traktatem historycznym fikcyjnego świata, po drodze napotkamy więc mnóstwo dat, bitew i koronacji kolejnych królów. Bez względu na to jak nudne mogłoby się wydawać takie rozwiązanie, jest to kronika historyczna, którą naprawdę chce się czytać i czyta się ją niezwykle dobrze. Może należy w tym miejscu oddać honor Elżbiecie Cherezińskiej, która inspirując się Pieśnią próbowała przekształcić polską historię na fantasy – kto wie ile osób rzuciłoby się czytać Kadłubka, gdyby jej książki były choć trochę lepsze.

casterly-rock-song-of-ice-and-fire
Okazuje się, że Casterly Rock to nie zamek na skale, ale zamek we wnętrzu skały.
Zdaję sobie sprawę, że większość czytelników będzie próbowało odnaleźć w ŚLiO rozwiązania wszystkich tajemnic Westeros oraz potwierdzenia dla rozmaitych teorii krążących od lat wśród fanów. O ile jednak niektóre fragmenty mogą rozbudzić apetyt miłośników teorii R+L=J albo A+J=T, to książka jako całość nie pozwala udowodnić, że którakolwiek z nich jest prawdziwa. Z drugiej strony znajdziemy w niej o wiele więcej informacji na temat wschodnich krain niż w oryginalnej Sadze, szkoda jednak, że wciąż wiadomo o nich tak mało. Autorzy mogli zdradzić o wiele więcej, jednak zdecydowali się na zabieg, który automatycznie ograniczył potencjalną wiedzą autora tekstu, ponieważ nie jest to encyklopedia stworzona przez Martina (i jego miniony z westeros.com – to ci ludzie, który pamiętają za GRRM różne szczegóły z książek, o których on sam już dawno zapomniał) dla fanów, ale kronika spisana przez maestra Yandela z Cytadeli w darze dla króla Tommena (z wiarą, że nowy bękart na tronie wyciągnie trochę więcej wiedzy ze słowa pisanego niż czarci pomiot Joeffrey). Można się więc spodziewać, że relacje nie będą do końca obiektywne – nie znajdziemy tam złego słowa o rodzie Lannisterów, a tym bardziej królowej regentce Cersei czy miłościwie panującym Robercie. Dodatkowo, maester jako krzewiciel wiedzy wśród prostaczków wkłada pomiędzy bajki wszystkie wzmianki o magicznych stworzeniach, rasach innych niż ludzka czy o magii w ogóle, twierdząc uparcie, że Inni nigdy nie wrócą, a olbrzymy dawno wymarły, co jak każdy czytelnik Pieśni i widz serialu wie, już od dłuższego czasu nie jest prawdą.

You have no power here, Gandalf!
You have no power here, Gandalf!
Na koniec pozwolę sobie powiedzieć o największej wadzie książki. Nie będą to pomyłki w datach (jednemu Targaryenowi zdarzyło się wstąpić na tron po swojej śmierci), ani różne lapsusy tłumaczeniowe (może ja jestem słaby specjalista od angielskiego, ale wydaje mi się, że określenia „dobry ojciec”, „dobra córka”, „dobry brat” to nie są zrozumiałe tłumaczenia dla teścia, synowej i szwagra), ale okropnie denerwujące braki w mapach. W całej książce na początku dostajemy tylko jedną mapę z zarysowanym Westeros, Essor i kawałkiem Sothoryos, bez podpisanych królestw, a co dopiero miast. Co prawda w przypadku Siedmiu Królestw dostajemy dodatkowe mapki, jednak bez odniesienia, do całości kontynentu, co jest idiotycznym rozwiązaniem. Jak na tak opasły tom, opisujący praktycznie wszystkie krainy Znanego Świata jest to zdecydowanie, zdecydowanie za mało. O ile kontury Siedmiu Królestw można  jeszcze próbować dopasować do poszczególnych fragmentów Westeros, to jeśli idzie o Essos, Wolne Miasta i resztę wschodnich krain już nie ma takiej możliwości, co bardzo przeszkadza w czytaniu. Zwłaszcza, że licha mapka w książce przedstawia świat na wschód tylko do Morza Dorthraków i Kości, co dotarło do mnie dopiero pod koniec lektury, kiedy ze złością pomyślałam „Gdzie do cholery oni pomieścili te wszystkie kraje?!”. No więc nie pomieścili, tylko obcięli oryginalną mapę. Mam przeczucie, że braki kartograficzne są związane z wydaniem jakiś czas temu zbioru plakatów z mapami świata Gry o Tron – The Lands of Ice and Fire, które u nas są niedostępne. W końcu po co wrzucać wszystko do jednej książki, skoro można sprzedać historię i mapy osobno.

Pomimo tej jednej poważnej wady Świat Lodu i Ognia jest prawdziwą gratką dla wszystkich fanów prac Martina i nikt z pewnością zakupu żałować nie będzie. Może poza kilkoma frajerami na Amazonie i Goodreads, który wystawiają negatywne recenzje za to, że Świat nie jest kolejną fabularyzowaną częścią Sagi i plują jadem na autora, bo ten ma czelność skupiać się na pobocznych projektach zamiast przykuć się łańcuchem do biurka i kończyć Wichry Zimy. Bardzo śmieszne jest takie podejście niektórych osób, którym wydaje się, że mogą mówić Martinowi co ma robić ze swoim życiem i karierą. Cóż, jak wiadomo, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził.

Podobne posty