Po bardzo udanej Łasce Anna Kańtoch ponownie udowadnia, że skręt od fantastyki w stronę kryminału był dla niej strzałem w dziesiątkę. Kolejna powieść z teologicznym tytułem – Wiara – znów przenosi nas do komunistycznej Polski, w której tajemnicze zbrodnie wstrząsają mikrokosmosem małego miasteczka. Niech za częściową rekomendację książki posłuży fakt, iż po raz pierwszy od dwóch lat z okrakiem zaryłam noc, żeby przeczytać coś za jednym posiedzeniem. Więc popołudnie z książką zamieniło się w wieczór, wieczór w noc, z naciskiem na jej środek, a po wszystkim z jakimś takim poczuciem niepokoju próbowałam zasnąć, raz po raz zerkając, czy ktoś czasem nie wspiął się na moje dwunaste piętro i nie łypie na mnie z balkonu.
Wiara mile łechce mój lokalny patriotyzm, rozgrywając się na Śląsku i wielokrotnie przywołując w tle moje Bielsko. Rzecz dzieje się bowiem Rokitnicy, gdzie pewnego ranka miejscowy ojciec Mateusz na składaku odnajduje zwłoki dziewczyny na torach kolejowych. Sprawa jest o tyle dziwna, że dziewczyny nikt w okolicy nie rozpoznaje, bo była zamiejscowa, a tacy ludzie u okolicznych mieszkańców mogą liczyć jedynie na nieufność. Rokitnica to w ogóle bardzo hermetyczne środowisko – wszyscy zdają się tu być połączeni dziwną zmową milczenia, o czym najdobitniej przekonuje się wspominany ksiądz, od kilku lat proboszcz pobliskiej parafii. Gdy duchowny zaczyna zadawać niewygodne pytania o swoich poprzedników, którzy po kolei znikali bądź umierali w dziwnych okolicznościach, jest jedynie zniechęcany przez parafian, co tylko podkręca jego ciekawość. Na każdej stronie da się odczuć ciasną atmosferę nieufności tworzoną przez mieszkańców wsi – a to wobec władzy, a to wobec kościoła, a to wobec postępu reprezentowanego przez budowaną niedaleko elektrownię. Tymczasem do rozwiązania zagadki morderstwa wezwano pomoc z zewnątrz i do Rokitnicy przybywa kapitan Witczak (bielszczanin na ratunek!), aby razem z miejscową milicjantką Hanką w tandemie rozwiązać zagadkę morderstwa, a przy okazji całej okolicy.
Jeśli ktoś miał przyjemność przeczytać poprzednią książkę autorki, od razu zauważy, że Wiara bardzo wiernie odtwarza schemat Łaski. Motywem przewodnim całej serii (w tym planowej trzeciej części cyklu, jak zakładam) jest umieszczenie akcji w latach 80. Na tym jednak podobieństwa się nie kończą. W obu książkach mamy do czynienia z dwoma głównymi tokami narracji, a zarazem dwoma z początku niezależnymi śledztwami prowadzonymi przez milicję oraz zaangażowanego cywila (w Łasce była to nauczycielka Maria, w Wierze towarzyszy nam proboszcz Jerzy). Powtarza się tu również tworzenie głównego zespołu śledczych z wyższego rangą milicjanta i jego młodszej podkomendnej, morderstwo w małej miejscowości/wsi, a także rola odgrywana w fabule przez postaci dziecięce. Mimo że schematyczność zwykle uznawana jest za wadę, tutaj widać, że autorka bardzo dobrze czuje się w przyjętych przez siebie założeniach i choć szkielety obu książek są podobne, wcale nie sprawia to, że Wiara jest gorszą kopią poprzedniczki. Powiedziałabym wręcz, że jest zupełnie na odwrót i to głównie dzięki postaci proboszcza, bo pełniona funkcja nadaje mu pewną aurę mistycyzmu i tajemniczości, która w połączeniu z niejednoznacznym charakterem bohatera, czyni go o wiele ciekawszą postacią od Marii z Łaski.
W zeszłym roku Łaska zainspirowała mnie do zadania na fanpage’u pytania, czy odgadnięcie tożsamości mordercy przed finałem książki przemawia na jej korzyść, czy może zupełnie powinno mi zepsuć lekturę. Wszystko dlatego, że wtedy podrzucone przez autorkę tropy pozwoliły mi domyślić się, kto zabił, o wiele wcześniej, niż książka tego chciała. W Wierze nie miałam takiego problemu – podejrzenie rzucone jest absolutnie na wszystkich, a jednocześnie na nikogo, a autorka podrzuca nam po drodze tyle czerwonych śledzi, że można się na nich ślizgać przez całą lekturę. Nie miałam pojęcia, kim jest morderca, dopóki powieść nie zechciała mi tej wiedzy podać na tacy, a całe rozwiązanie zagadki jest wciąż bardzo satysfakcjonujące, choć nie ukrywam, że nieco skomplikowane. Pod tym względem Wiara to kryminał kompletny i dokładnie przemyślany. Kańtoch z chirurgiczną precyzją wydziela nam kolejne szczegóły, stopniując napięcie w taki sposób, aby pod koniec każdego rozdziału nienasycona ciekawość kazała nam czytać dalej (nie bez powodu spałam tamtej nocy tylko cztery godziny).
Autorka ma talent do kreowania wielopoziomowych, skomplikowanych intryg, choć te miejscami wydaje się aż nazbyt zagmatwane, bo żeby zrozumieć główną tajemnicę książki ze wszystkimi szczegółami czuję, że powinnam rozrysować sobie schemat fabuły na papierze. Pieczołowicie utkana intryga Wiary nie daje zapomnieć o karierze Kańtoch jako autorki fantastyki, bo tutaj ponownie mamy do czynienia z fabułą tak klimatyczną i nieprawdopodobną, że (jak dla mnie) miejscami zaciera się w niej granica pomiędzy kryminałem, a powieścią paranormalną. Jest tu kilka pomysłów, powiedziałabym nastrojowo horrorowatych, związanych z pewnym szpitalem psychiatrycznym i brutalną zbrodnią z przeszłości. I wcale mi to nie przeszkadza. Powiem więcej – podoba mi się, że Kańtoch idzie w swoich kryminałach w jasno sprecyzowanym kierunku i nie boi się wplatać w nie wątków, które mogą się wydać nazbyt mistyczne. Bo nieco odrealniona atmosfera czającej się za rogiem tajemnicy, to coś, co w tym momencie stało się już dla mnie charakterystycznym elementem jej kryminałów i kupuję ten pomysł z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Więc jeśli nastrój kojarzony ze skrzypiącym mrozem uznamy za cechę charakterystyczną kryminałów skandynawskich, sielską atmosferę wsi za typową dla tych angielskich, a zgiełk wielkiego miasta za znamienny dla kryminałów amerykańskich, to ja bym nie miała nic przeciwko, żeby dobry polski kryminał kojarzył się właśnie z tą hermetyczną, pełną nieufności atmosferą PRL-owskiej wsi narzuconą przez Kańtoch w jej powieściach.
Egzemplarz do recenzji udostępniło Wydawnictwo Czarne.
Anna Kańtoch
Wydawnictwo Czarne
Liczba stron: 400