Z tym świeżakiem to trzeba uważać, bo ostatnio to słowo nabrało jakiejś takiej podejrzanej dwuznaczności. Ale nie da się ukryć, w ostatni weekend jechałam do Gdańska jako totalny świeżak, kurczaczek nieopierzony i konferencyjny debiutant, który jednak przez lata obserwowania mainstreamu blogosfery z dystansu (i lubienia się z osobami, które w tym roku z uczestnictwa w konferencji zrezygnowały) zdążył sobie wyrobić pewne zdanie na temat tego, czym BFG jest.
Dlatego liczyłam się z tym, że BFG może mnie rozczarować. Ja jestem konkretnym człowiekiem i lubię, jak tymi konkretami się do mnie mówi, a śledząc od kilku lat relacje z konferencji, zauważyłam, że ma ona tendencję do zbaczania na te wyżyny abstrakcyjnych idei, przy których zaczynam przysypiać. Nie dlatego, że problemy etyki blogera czy pojedynku pomiędzy blogosferą a dziennikarstwem mnie nie obchodzą, tylko po prostu pełzam jeszcze przy samej powierzchni, w okolicach tej pragmatycznej ściółki blogerskiej, gdzie ludziom oczy się świecą na dźwięk słów UU, kampania i lajki, a ratowanie świata klikami odkłada się na dalekie później z poprawką na nigdy.
Tymczasem minęła jedna prelekcja, potem druga i trzecia, a ja wciąż nie czułam potrzeby, żeby cynicznie wywracać oczami (chciałam napisać „sięgnąć po telefon”, ale tutaj panował ten cudny zwyczaj, który wpisuje siedzenie z nosem w ekranie w kulturę całego spotkania. Tutaj czuję się wśród swoich). Oczywiście to nie tak, że każdy punkt programu bezpośrednio dotykał tematyki blogowania, ale wciąż lawirował wokół niej na tyle blisko, że nie czułam, żebym marnowała czas. Merytoryka wystąpień stała na bardzo wysokim poziomie i jadąc do Gdańska po konkrety, wróciłam do domu z całym worem przydatnej wiedzy. Niezmiernie się z tego cieszę, bo autentycznie zakładałam, że wyjadę z konferencji nieco nieusatysfakcjonowana, za to z głową pełną ideałów o blogowaniu. Wsłuchując się w głosy innych uczestników imprezy widzę, że nie jest to tylko czczy wybuch entuzjazmu debiutanta, ale po prostu tegoroczna edycja BFG wybiła się ponad wcześniejsze.
I tak po krótkim panelu z zagranicznymi blogerami Michał Kosiński rozkręcił całą imprezę, rozbudzając publikę profesjonalizmem i amerykańskim stylem prezentacji rodem z pogadanek TED. Kosiński, doktor z Uniwersytetu Stanforda, w dość ciemnych barwach nakreślił przyszłość naszego świata, w którym komputerowe algorytmy są w stanie z ogromną skutecznością określić nasz charakter, poglądy, a nawet orientację na podstawie kilkuset lajków zostawionych na fejsie. Po prelekcji najczęściej powtarzanym zdaniem było złowieszcze „Facebook zna cię lepiej od małżonka”, a to dlatego, że wystarczy nieco ponad 250 lajków, aby zbudować czyjś zaawansowany profil psychologiczny na podstawie danych z social media. Najwięcej emocji wzbudziła zaś informacja, że te same mechanizmy są w stanie określić orientację seksualną konkretnej osoby, podczas gdy nie od dziś wiadomo, jak niebezpieczne mogą być takie informacje w nieodpowiednich rękach. Temat prezentacji Kosińskiego przewijał się jeszcze wielokrotnie w naszych prywatnych rozmowach nad kawą (Coffeedesk ratował nam wszystkim życie), co chyba najlepiej pokazuje, jak ogromne wrażenie na nas zrobiła (choć towarzyszył jej smutny wniosek, że jest już za późno, aby zaradzić puszczonej w ruch machinie przemiału danych).
Wartych zapamiętania występów było więcej. Radek Kotarski zawsze robi niesamowite wrażenie na żywo (już wspominałam, że mógłby mi opowiadać nawet o technikach uprawy buraka cukrowego na polach średniowiecznej Ukrainy, a i tak słuchałabym go jak urzeczona), a tutaj omawiał różne podejścia do uczenia się, przy okazji krytykując obecny system edukacji (zresztą niedawno wyszła jego książka na ten temat). Z przyjemnością słuchałam również konfrontacji agencja vs bloger, tym bardziej, że Michał Szafrański i Edwin Zasada przyjęli dość ciekawą formułę i zamienili się rolami, przerzucając się listą grzeszków zarówno jednej, jak i drugiej strony. Trudno mi ocenić merytorykę całej rozmowy, bo temat znam tylko z teorii, ale zawsze dobrze wiedzieć, czego można się spodziewać, kiedy współpracuje się z agencją. Warty wspomnienia jest również panel „o przekraczaniu granic w imię obrony samego siebie” (przekraczanie granic było motywem przewodnim całej konferencji), podczas którego pojawiły się podobno ważne i poruszające wątki o trudnym życiu imigranta we współczesnej Polsce. Piszę podobno, bo nie byłam w stanie na niego dotrzeć, na szczęście całość będzie można wkrótce obejrzeć w sieci.
Równie ważny był według mnie panel z blogerami, którzy zmagają się z depresją. Trzeba się wykazać niesamowitą odwagą, żeby wyjść przed setki nieznajomych ludzi (nie zapominajmy też o publiczności na streamie) i opowiadać o najbardziej wstydliwym i prywatnym fragmencie swojego życia. Już po samych reakcjach na Twitterze można była zobaczyć, jak duże wrażenie panel zrobił na widowni (choć, nie powiem, fakt iż niektórzy podkreślali jak bardzo jest on WAŻNY i MOCNY jeszcze zanim paneliści otworzyli usta, jest znamienny dla ogólnego, hiper entuzjastycznego tonu, jaki utrzymywał się w narracji social mediach przez całe BFG). Jednak bez względu na wagę omawianego problemu, miałabym jedną uwagę do prowadzącego: jeśli mówimy o depresji, aż się prosi, żeby umieścić temat w szerszym kontekście blogowania – nie tylko dać panelistom przestrzeń do podzielenia się swoimi doświadczeniami, ale również porozmawiać o tym, jak pisać o depresji, żeby nie szkodzić, bo akurat z tym jest w Internecie problem. Podkreślenie roli psychologa pojawiło się w rozmowie chyba tylko raz, na sam koniec i w sumie nie zaszkodziłoby również, gdyby ktoś taki pojawił się w panelu jako uczestnik.
Z drugiej strony wydaje mi się, że rozmowa sama w końcu zboczyłaby w stronę brakujących wątków, gdyby tylko dać uczestnikom nieco więcej czasu. Bo panel o depresji nie był jedynym punktem, który według mnie skończył się za szybko. W ogóle to jestem zdania, że robienie 20-30 minutowych występów jest bez sensu, bo albo prelegent musi się niesamowicie spieszyć, albo przemykać po powierzchni zagadnienia i w rezultacie temat zostaje rozgrzebany, a nie dogłębnie omówiony. Bardzo bym chciała posłuchać dłużej o fake newsach czy sztuce przeprowadzania wywiadów, niestety na te punktu programu przeznaczono za mało czasu.
Ale wracając do zachwytów i konkretów. Warsztaty tej edycji BFG to był jeden wielki chodzący konkret i czuję, że niesamowicie dużo mi dały, zwłaszcza w połączeniu z dodatkowymi uwagami, którymi prowadzący chętnie dzielili się w osobistych rozmowach. Już teraz wiem, że wiele z nich wyniosłam, a rozgryzienie takiej trywialnej kwestii, jak w końcu działają krzywe w obróbce obrazu dały mi o wiele więcej satysfakcji i, co najważniejsze, inspiracji niż niejeden wykład. Wzięłam udział w dwóch warsztatach dotyczących tworzenia filmów na YouTube – jedne prowadzili Ewę Grzelakowska-Kostoglu i Pan Wojtek z Red Lipstick Monster, drugie Kaya i Erill z kanału The Boobskie. O ile Ewa i Wojtek omawiali podstawy tworzenia kanału, dziewczyny z The Boobskie wgryzały się już w bardziej techniczne aspekty montażu, tła i kreowania ujęć, co stanowiło świetne uzupełnienie wcześniejszych zajęć. Do tego wszystkiego dołożyłam jeszcze warsztaty z fotografii mobilnej od @ingersgdansk, więc dopóki mi pokonferencyjny hajp nie opadnie, pozwólcie, że będę się czuła jak władca każdej matrycy i obiektywu (i ilustrowała nimi ten tekst).
Za to wyznacznikiem tego, na czym powinna polegać edukacyjna misja konferencji blogowej były warsztaty z JaninąDaily i T-Mobile. Czyli ogólne zasady współpracy blogera z marką. Coś, do czego większość blogerów przez lata dochodziła sama, metodą prób i błędów, tutaj zostało przystępnie wyłożone i przećwiczone z uczestnikami na różnym poziomie zaawansowania. Nie powiem, z racji tego, że Catus Geekus zarobił do dzisiaj równowartość kawałka sznurka i garści fasoli, byłam tymi zajęciami szczególnie zainteresowana, choć nie chodziło w nich o nawiązywanie współpracy, ale o przeprowadzenie udanej kampanii już na dalszym etapie kontaktu z marką. Trzeba wziąć poprawkę na to, że T-Mobile jest bardzo otwarte na współpracę z blogerami i samo wie, czego od nich chce, co nie jest w tej branży normą. Jednak sam fakt, że marka wychodzi z takim szkoleniem do blogerów jest niesamowicie budujące.
Stali bywalcy BFG zdawali się być w równym stopniu zachwyceni warsztatami Janiny, co ja. Było to dla mnie dość zastanawiające, bo wydawałoby się, że akurat szkolenie z przeprowadzania współprac z klientem powinno być absolutną podstawą w profesjonalizującej się blogosferze i zakładałabym, że przeprowadzono je już lata temu. Aż chciałoby się wobec tego zapytać – to co się na tych BFG robiło wcześniej? Tu i ówdzie słyszałam, że Blog Forum już dawno odeszło od rozmów o zarabianiu na blogach, idąc w stronę innych tematów, a jednocześnie próbując wyznaczać określone trendy w okołoblogowym dyskursie. Temat pieniędzy zostawiono mniej elitarnym wydarzeniom jak SeeBloggers i Blog Conference Poznań. Skoro jednak zajęcia z T-Mobile spotkały się z tak dobrym odzewem, może warto by się zastanowić, czy uczestnicy BFG wciąż ich nie potrzebują. Tym bardziej, że do Gdańska przyjeżdża coraz więcej młodych, początkujących blogerów, bez większego komercyjnego doświadczenia, jak pisząca te słowa moi.
Abstrahując od merytoryki warsztatów i paneli, bez wątpienia największą wartością, jaką wyniosłam z BFG było całe multum nowych znajomości. To, że istnieje wydarzenie, na którym możesz bez spiny podejść do osób, które na co dzień znasz tylko jako gadające głowy albo piszące palce, było głównym powodem, dla którego kilka miesięcy temu postanowiłam wysłać aplikację (to oraz fakt, że na śmierć zapomniałam o Coperniconie w tym samym terminie… oh well, nieważne). W tym miejscu chciałam zaznaczyć, że ogromnie ważną rzecz zrobił przed konferencją Michał Szafrański, publikując na swoim profilu apel zachęcający zwłaszcza tych nieznanych i nieśmiałych, aby śmiało podchodzili do tych sławnych i doświadczonych. Dzięki temu jakoś łatwiej było mi uznać networking za obowiązkowy przykaz imprezy i nie czułam się głupio, gdy otwierałam gębę pierwsza do zupełnie obcych ludzi (było mi głupio raz – kiedy poznawałam śliczną i mądrą blogerkę, która w wieku osiemnastu lat zakłada własną markę odzieżową, a ja siedzę z dwoma kotami na kolanach i nie wiem, co robię ze swoim życiem. Seriously, HOW?!). Bo oczywiście możemy sobie miesiącami dłubać w tych naszych blogaskach w zaciszu domowego biura – nikt nie mówi, że to za mało, żeby się wybić. Ale rozmowy z osobami, które znają się na tym dłużej i lepiej są takim niesamowitym kopem motywacyjnym, że chociażby po to warto o to zaproszenie na BFG powalczyć.
I ja tam mam zamiar powalczyć o nie znowu, za rok.