Blogowanie to śmieszna rzecz – jednego dnia piszesz śmieszny post o Halloween, drugiego pędzisz na zamknięty pokaz Stranger Things, a kiedy indziej pod zwiastunem nadchodzącego filmu o przygodach Poirota dostajesz komentarz od czytelniczki, która pracowała na planie rzeczonego filmu i z bliska mogła podziwiać imponującego wąsa Kennetha Branagha. W takiej sytuacji bloger może zrobić dwie rzeczy: albo grzecznie podziękować za interesujący komentarz, albo delikwentkę capnąć, postawić pod ścianą, zaświecić lampą w oczy i ryknąć „GADAJ!”. Megu wybrała tę drugą opcję, tylko w wersji light, z kawiarnią i mikrofonem zamiast pokoju przesłuchań, i przygotowała dla was wywiad z Zofią Sokołowicz, młodą aktorką i filmowcem.
My już się znamy, ale moim czytelnikom przyda się małe wprowadzenie. Kim jesteś i czym się zajmujesz na co dzień?
Nazywam się Zosia, w 2015 roku ukończyłam studio aktorskie w Poznaniu, na kolejny rok pojechałam studiować w Szkocji, a później na wymianę na Maltę. Podstawy aktorstwa opanowywałam w Poznaniu, chociaż to nie dało mi żadnego dyplomu zawodowego, więc chciałam jeszcze kontynuować studia wyższe. W tym samym czasie zdecydowałam, że nie chciałabym być aktorką w Polsce i postanowiłam wyjechać za granicę. Chyba za dużo się dowiedziałam o tutejszych realiach.
Masz coś konkretnego na myśli?
Raczej ogół mechanizmów rządzących tym zawodem i środowiskiem – zakulisowe kwasy, cynizm, plotki. To wystarczyło, żebym nie chciała tu w przyszłości pracować. Bo jeśli już jako uczennica prywatnego studium aktorskiego doświadczyłam takich rzeczy, to co czeka na mnie później? Wiadomo, że nie wszyscy są źli i próżni, a w tym zawodzie złe doświadczenia można zebrać bez względu na kraj, w którym się pracuje. Ale to połączenie specyfiki tego środowiska z polską mentalnością zaczęło mnie przytłaczać. Za dużo miałam do czynienia z dupkami.
Ustaliłyśmy już, że studiujesz aktorstwo w Szkocji. Jak tam wyglądają egzaminy wstępne na akademię teatralną?
Gdybym była na miejscu, dostałabym zaproszenie na przesłuchanie. Ale ponieważ przebywałam w Polsce, dostałam wytyczne dotyczące wymagań. Musiałam przygotować serię monologów, piosenkę, wszystko nagrać i wysłać im wideo. Zależało mi na tym, aby studiować w języku angielskim, a Szkocja jest jedynym krajem Wielkiej Brytanii, w którym koszt czesnego pokrywa państwo, więc za studia nie muszę płacić.
Nasz cały kontakt zaczął się od rozmowy o twojej pracy przy Morderstwie w Orient Expressie. Jak to się stało, że trafiłaś na plan?
Zacznijmy od tego, że każdego roku na Malcie kręci się około 2-3 wysokobudżetowych filmów. Malta bardzo dobrze „udaje” starożytne krajobrazy i miasta ze swoimi niesamowitymi ruinami. Poza tym dla filmowców Malta jest bardzo tania. Kręcono tam na przykład Troję, Gladiatora, kilka odcinków Gry o tron. W Morderstwie Malta udawała m.in. Jerozolimę, więc elementem scenografii była na przykład Ściana Płaczu. Wiąże się z tym ciekawa historia, bo na planie był całkowity zakaz robienia zdjęć, a pewnego dnia jeden z asystentów zauważył, że ktoś wrzucił na Instagramie zdjęcie Ściany Płaczu – narobił nam tym mnóstwo strachu, a później okazało się, że nie była to nasza scenografia, tylko prawdziwe zdjęcie z Jerozolimy.
Jeśli chodzi o to, jak trafiłam na Maltę: w Szkocji nie byłam do końca zadowolona z uczelni, tamtejsza pogoda też nie wpływała dobrze na samopoczucie, więc kiedy tylko pojawiła się szansa wyjechania na ERASMUS-a, postanowiłam, że muszę spróbować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że na Malcie kręci się tyle filmów, właściwie nie wiedziałam o niej nic. Chciałam po prostu spróbować czegoś nowego i zobaczyć nowe miejsce. Już na miejscu na Uniwersytecie Maltańskim chodziłam na zajęcia ze scenopisarstwa. Na jednych z nich odwiedził nas producent filmowy z Malty, który odpowiada za kontakty z zagranicznymi studiami. Stwierdziłam, że nie mogę przegapić takiej okazji i po zajęciach zaczęłam z nim rozmawiać. Przyznałam szczerze, że chciałabym pracować na planie, pomóc jakkolwiek mogę, żeby tylko zdobyć doświadczenie. Wymieniliśmy się mailami i miał dać mi znać, gdyby coś się pojawiło. Przez kilka miesięcy nic się nie działo, a w końcu pojawiła się możliwość pracy na planie Morderstwa w Orient Expressie. Ostatecznie trafiłam tam na tydzień w marcu tego roku.
No to teraz będę musiała poprosić o więcej szczegółów. Bardzo chciałabym wiedzieć, jak wyglądała twoja rola na planie i jak wyglądał typowy dzień kręcenia.
Moja rola łączyła w sobie funkcję asystenta produkcji i młodszego asystenta reżysera. Warto przy okazji nadmienić, że reżyser filmu, w przypadku Morderstwa – Kenneth Branagh, nie jest jedynym reżyserem na planie. Dodatkowo mamy jeszcze pierwszego, drugiego, a czasem i trzeciego asystenta reżysera oraz całe grono nietytułowanych asystentów reżysera oraz asystentów produkcji. I właśnie ja taką osobą byłam. Mogłam chociażby wydawać na planie komendy „akcja”czy „cięcie” [śmiech].
Odpowiedzialna funkcja.
Akurat w tym temacie istnieją dwie szkoły. Na planie Morderstwa za wydawanie tych komend odpowiadało wiele osób naraz, tak, żeby każdy na planie wszystko dobrze usłyszał. Z kolei na planie bollywoodzkim jedynie pierwszy asystent reżysera ma prawo coś takiego krzyczeć, bo to wiąże się z pewnego rodzaju zaszczytem. Dodatkowo dbałam o to, żeby w trakcie kręcenia nikt nie wszedł w kadr, nikt się nie odzywał i żeby statyści byli gotowi na czas. Sama przez chwilę zastanawiałam się, czy zamiast asystować na planie, nie powinnam zgłosić się na przesłuchanie dla statystów, ale… nie.
Dlaczego?
Przez szacunek do statystów nie mówi się tego otwarcie, ale oni naprawdę mają tam najgorzej. Zadaniem statysty jest przede wszystkim bycie w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Najczęściej są to osoby z zewnątrz, nieobyte z tym trybem i środowiskiem pracy. Czasami trudno im zrozumieć, dlaczego na planie co chwilę ktoś na kogoś krzyczy i dlaczego czas jest tutaj tak ważny, a atmosfera napięta. Dlatego praca statysty jest dość ciężka – i dla samych statystów, i dla osób, którzy nimi zarządzają. Podczas swojej pracy sama starałam się pamiętać o tym, że to dla nich nowość i nie wszystko muszą ogarniać, dlatego uważałam na to, żeby nie traktować ich z góry, wszystko dokładnie tłumaczyć i sprawić, żeby po prostu nie czuli się zagubieni. Sama zresztą byłam świeżynką, więc łatwiej było mi empatyzować ze statystami, którzy przecież nie dostawali nawet tylu informacji, co asystenci.
A czy ty sama czułaś, że masz wsparcie od tych osób, które w filmowej hierarchi były wyżej od ciebie? To był twój pierwszy raz na planie, skąd wiedziałaś, co powinnaś robić?
Czasami nie wiedziałam, więc musiałam pytać innych asystentów. Były tam osoby z doświadczeniem z pracą na planie, ale również takie, dla których, tak jak dla mnie, była to pierwsza większa praca przy filmie. Najwięcej wsparcia dawało mi to, że jak zapytałam koleżankę, czy wie, co mamy teraz robić, to odpowiadała, że nie ma pojęcia [śmiech]. Wtedy starałyśmy się po prostu na bieżąco oceniać sytuację i rozpoznawać zadania, które musiały być wykonane.
Wiadomo, że nasz plan dnia był bardzo napięty. Czasami zaczynaliśmy pracę o 4.30, czasami o 5. Kiedy mieliśmy zacząć się o 6, to było święto. Wcześnie rano wszyscy asystenci, garderobiane i makijażyści spotykali się przy garderobach i stołówce, żeby przygotować te miejsca na przyjazd statystów i dowiedzieć się, jak będzie wyglądał plan dnia. Potem każdy z nas dostawał osobne zadania – pilnowanie kolejności w garderobie, wysyłani statystów do charakteryzacji i tak dalej. Dopiero później jechaliśmy na plan, gdzie niektórzy pracowali bezpośrednio przy kręceniu, a inni pilnowali statystów, żeby się nie rozbiegli. A o to wcale nie było trudno. Trzysta osób nie może się swobodnie rozejść po planie, bo zepsują zdjęcia. Te trwały zwykle do zachodu słońca, bo przy nagraniach bardzo ważne było naturalne światło. Dopiero później mogliśmy wrócić do domu albo przeciwnie – jechać z powrotem do garderoby i pilnować odprawy statystów. W gruncie rzeczy asystenci codziennie otwierali i zamykali plan.
Czas przejść do najważniejszej części, bo to ona chyba najbardziej wszystkich interesuje. Mianowicie – z kim z pierwszoplanowej obsady filmu pracowałaś na planie?
Z Kennethem, Daisy i Leslie Odomem Jrem. Lesliego wcześniej w ogóle nie znałam [tu przerwa na gorączkowe piski Megu na myśl o Hamiltonie], dlatego też nie rozpoznałam go, gdy pojawił się na planie. Stanął wtedy przy mnie i uśmiechał się do mnie i do mijających go osób, a ja tylko się irytowałam. Warto wspomnieć, że każdy członek ekipy ma w uchu słuchawkę, do której bez przerwy napływają kolejne zadania i pytania. Nawet jeśli wydaje się, że nic się nie dzieje, każdy pracownik produkcji bez przerwy dzieli swoją uwagę na to, co dzieje się wokół niego oraz na to, co słyszy w słuchawce, co samo w sobie jest stresujące. Leslie Odon Jr z kolei wydawał się całkowicie beztroski i oderwany od całego tego napięcia. Zirytowało mnie to i zupełnie go olałam. Dopiero później koleżanka powiedziała mi, kto to tak naprawdę był. Zarówno on, jak i Daisy okazali się super mili. Daisy zobaczyłam pierwszy raz na śniadaniu, kiedy rozmawiała z dziewczynami z garderoby.
Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć dostaliśmy oficjalny przykaz, że mamy nie cwaniakować na planie i nie przymilać się na siłę do gwiazd. Nie jesteśmy pierwsi ani ostatni, którzy tego próbowali i to po prostu nie wyjdzie. Na planie każdy jest tak zajęty, że aktorzy nie mają ani czasu, ani ochoty dodatkowo zbywać fanów z ekipy. I praca z Branaghem była dokładnie taka, a nawet jeszcze bardziej. Mimo, że wiele razy mijałam go na planie, ani razu nie zaszczycił mnie choćby spojrzeniem. Nie zajmował się…
Spoufalaniem z plebsem?
Można tak powiedzieć. Po prostu nie zawracał sobie głowy kontaktami z ludźmi, z którymi nie musiał koniecznie rozmawiać. Więc ja, nauczona przykazaniem z góry i wcześniejszymi doświadczeniami z panem Brannaghem, nie planowałam wcale spoufalać się z innymi aktorami. Ale kiedy zobaczyam, że Daisy normalnie je sobie śniadanie z resztą ekipy, zrobilo to na mnie miłe wrażenie, bo było to zupełne przeciwieństwo tego, czego doświadczyłam przy Kennethcie. Z Daisy mogłam się na przykład normalnie przywitać.
Chcesz przez to powiedzieć, że sir Ken przez swoje usposobienie wywarł na tobie negatywne wrażenie?
Mam mieszane uczucia. Bardzo go cenię jako aktora, lubię oglądać jego filmy. Nie mam czegoś takiego, że po tym wszystkim widzę go na ekranie i myślę „ten cholerny Brannagh, niech go szlag”. Facet ma ogromny dorobek, doświadczenie i umiejętności, więc może daje mu to jakieś prawo do tego, żeby mieć humorki. Zwłaszcza, że bycie jednocześnie reżyserem i odtwórcą głównej roli jest bardzo wymagające.
Wspominałaś, że nie pozwalał na siebie patrzyć, kiedy grał.
Zgadza się. Mieliśmy zapowiedziane, że jak pan Brannagh będzie grał, wszyscy mają odwrócić wzrok. Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałam, pomyślałam, że to jakiś żart. Wychodziłam z założenia, że aktor zawsze jakoś łaknie ludzkiej uwagi, więc powinien nie mieć nic przeciwko temu, że ludzie na niego patrzą. Zwłaszcza że w końcu Brannagh ma klasyczne wykształcenie teatralne i ogromne doświadczenie na scenie. Przyszło do kręcenia, pracowaliśmy wtedy nad sceną na statku. Cała ekipa stała niżej, a Kenneth i Daisy grali na pokładzie. Kiedy padła komenda AKCJA, wszyscy na planie jak jeden mąż się odwrócili. I to nawet nie chodzi o to, że odwrócili wzrok albo przekręcili głowy, po prostu wszyscy odwrócili się tyłem do planu. Na początku, z przekory i trochę z bezczelności, nie przestrzegałam tych instrukcji i jako jedna z nielicznych gapiłam się prosto na Kennetha, kiedy grał. Potem stwierdziłam jednak, że to bezcelowe i szczeniackie z mojej strony, więc odpuściłam.
Jako osoba, która spędziła tyle czasu na planie i widziała, jak film powstaje, jakie masz względem niego oczekiwania? Myślisz, że to będzie dobra ekranizacja?
Myślę, że to będzie bardzo dobry film. Obsada jest genialna, jedno nazwisko słynniejsze od drugiego, a Kenneth Branagh też jako reżyser nie pozwala sobie na niedociągnięcia.
A jakie jest twoje zdanie na temat kontrowersyjnej charakteryzacji Herkulesa Poirota?
Mój Boże, ten wąs jest ogromny. W ogóle to on jest podwójny, składa się z dwóch fal. Nie mam pojęcia, ile czasu zajmowała ta charakteryzacja, ale też prawda jest taka, że nigdy nie widziałam Kennetha bez niej. Ale w końcu sama Agatha Christie napisała, że Poirot był posiadaczem najbardziej imponującego wąsa w całej Anglii. Po tym właśnie widać, że Brannagh w swoim filmie przywiązuje ogromną wagę do takich szczegółów. Poza pracą na planie oglądałam również materiały zza kulis, w których widać, jak wiernie są odtworzone realia z epoki – nawet tkaniny są takie, jakich wówczas używano. Wierzę, że to wszystko w połączeniu z niesamowitą pracą aktorów da nam bardzo dobry film.
W kwestii formalnej – zanim przystąpiłaś do pracy na planie, czy musiałaś podpisać umowę poufności? Czy są takie rzeczy, których w naszej rozmowie nie mogłabyś zdradzić?
W tym momencie nie mówię o niczym, co nie byłoby powszechnie dostępne. Owszem, umowę poufności musiałam podpisać, ale najważniejsze w niej było to, żeby nie publikować zdjęć z planu. Zresztą sama ich praktycznie nie robiłam, bo mogłabym mieć duże problemy. Poza tym nie mogłabym zdradzić szczegółów wizualnych – charakteryzacji ani kostiumów. Ale o wąsie już wszyscy wiedzą.
Czy masz jakieś inne warte wspomnienia doświadczenia z planu?
Bardzo chciałam wspomnieć o pierwszym asystencie reżysera, Michaelu Stevensonie. Dyrygował zdjęciami, kiedy Kenneth był przed kamerą, ale też towarzyszył nam w codziennych zadaniach. Mówię o nim dlatego, że to absolutnie najsłodszy człowiek na świecie. W pewnym momencie powiedziałam mu nawet, że chciałabym go adoptować albo żeby on adoptował mnie. Facet ma ponad 70 lat, jego córka jest w moim wieku i również pracowała jako jedna z asystentek. Michael ma ogromne doświadczenie jako pierwszy asystenta reżysera – pracował na planie Lśnienia, Harry’ego Pottera, War Horse, V jak Vendetta czy drugiego Thora. Same znane produkcje. I to jest człowiek, który nauczył mnie, że na planie warto kierować się empatią i być przyjaznym dla każdego. To udowodniło mi, że nawet ktoś z 50-letnim doświadczeniem na planie, laureat nagrody BAFTA, nie musi być nieprzyjemny w obyciu. Michael chętnie rozmawiał z każdym, z kim się zetknął, nie izolował się od tych z mniejszym stażem. A więc da się.
Wspomniałaś wcześniej o kinie bollywoodzkim. Pracowałaś też przy takich filmach?
Pracowałam na planie Thugs of Hindostan. Kiedyś, jako 11-14-latka, bardzo pasjonowałam się kinem bollywoodzkim, zaczęło się oczywiście od Czasem słońce, czasem deszcz. Miałam na tym punkcie obsesję – kupowałam DVD, uczyłam się tańca bhangra i znałam na pamięć wszystkie piosenki. Z czasem zainteresowanie minęło, ale sentyment został. Jeszcze w trakcie pracy nad Morderstwem dowiedziałam się, że następnym filmem kręconym na Malcie będzie film bollywoodzki, więc od razu zaczęłam starać się o pracę na kolejnym planie. I udało się. Tym razem zdjęcia na Malcie trwały miesiąc i, z tego co wiem, ma to być najdroższa bollywoodzka produkcja w historii.
Znam tylko jedno bollywodzkie naziwsko. Czy Shah Rukh Khan zagra w tym filmie?
Shah Rukh nie, ale zagra w nim równie popularny Aamir Khan oraz bóg Bollywood Amitabh Bachchan. Z tym drugim miałam zresztą ciekawą sytuację, bo w pewnym momencie jakoś tak wyszło, że zaprowadzono mnie do niego, żebym mu zaśpiewała. Wciąż pamiętałam mnóstwo piosenek z hinduskich filmów, więc zaśpiewałam mu piosenkę, którą w filmie Bunty Aur Babli śpiewał razem ze swoim synem i obecną synową – co jest rzadkie w Bollywood, że aktor śpiewa piosenkę swoim głosem, bo zwykle są zdubbingowani. W ogóle to bardzo ciepły człowiek, bardzo się ucieszył, kiedy przed nim śpiewałam.
A jakie zauważyłaś różnice pomiędzy pracą nad filmem hollywoodzkim i bollywodzkim?
Po pierwszy przy filmie bollywoodzkim panował o wiele większy bałagan: dużo opóźnień, sprzeczne polecenia z różnych stron. Jeden asystent reżysera mówił nam co innego, niż drugi. To sprawiało, że trudno było zorganizować sobie pracę. Poza tym w kinie bollywodzkim inaczej podchodzi się do gwiazd – to już nie są celebryci, a niemal bogowie. Wystarczyło, że Bachchan wspomniał bez imienia jedną asystentkę na swoim blogu, a ta już umierała z zachwytu. A to była dziewczyna, która była jego główną pomocnicą na planie. Dlatego dystans pomiędzy nami a aktorami był o wiele bardziej odczuwalny, chociażby w tym, że nie przemieszczali się nigdzie bez ochrony albo w tym, że nie można było się do nich bezpośrednio zwrócić. Nie dlatego, że fizycznie to było niemożliwe, ale etykieta nakazywała, żeby kontaktować się z aktorami przez pośrednika.
Ale na planie tego filmu pracowało również wiele innych osób spoza Indii. Znalazł się tam też Vlad Furdik, odtwórca roli Nocnego Króla w Grze o Tron.
Żartujesz. Co on tam niby robił?
Jest kaskaderem. Pochodzi ze Słowacji. Przy tym filmie pracowałam głownie z kaskaderami, bardzo sympatyczna ekipa. Chociaż akurat z Vladem to się niespecjalnie polubiłam, wydawał się być dość arogancki. Może miało to jakiś związek z jego popularnością z Gry o Tron. Ale o tym, że to właśnie on był Nocnym Królem, dowiedziałam się dopiero po zakończeniu zdjęć.
Już zbliżamy się do końca, bo zaraz musisz pędzić na casting. Stąd moje następne pytanie – jakie są twoje dalsze plany?
W listopadzie jadę na ceremonię zakończenia studiów i otrzymam dyplom. Z wykształcenia jestem aktorką i uwielbiam grać, ale wiem, że to dopiero początek i nadal staram się znaleźć swoją drogę w życiu. Teraz szukam pracy, jeżdżę na castingi do reklam, przesłuchania w teatrach. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Na sam koniec chciałam cię zapytać o to, co w tym momencie dzieje się w Hollywood. Miałaś styczność z tym całym środowiskiem i jako aktorka, wiesz mniej więcej, jak to wygląda od środka. Czy masz jakieś przemyślenia po całej aferze z Weinsteinem?
Po pierwsze, jakkolwiek mnie to boli i oburza, nie dziwi mnie, że człowiek u władzy, z nazwiskiem i pieniędzmi przez tyle lat wykorzystywał swoją pozycję. Nie dziwi mnie też, że jego ofiary przez tyle lat nic nie mówiły, a te, które próbowały mówić, były skutecznie uciszane. Nie wątpię, że takie sytuacje to nie wyjątki. To nie jest tylko temat przemocy seksualnej w środowisku filmowców, to mieszanka polityki, norm społecznych, a nawet w pewnym stopniu feminizmu. W ostatnich tygodniach cały świat miał okazję przekonać się, że problem dotyczy również relacji między członkami tej samej płci, jestem również przekonana, że zdarzają się nadużycia seksualne ze strony kobiet, których ofiarami są mniej wpływowi mężczyźni. Najczęściej jednak jest to przemoc ze strony heteroseksualnych mężczyzn posiadających władzę, doświadczenie i poważanie, w stosunku do kobiet, które tej władzy nie mają, stawiają pierwsze kroki w branży i którymi łatwiej jest manipulować. Temat przemocy seksualnej jest bardzo skomplikowany, bardzo trudny i zachowanie ofiar może wydawać się niezrozumiałe dla kogoś, kto nigdy nie był w podobnej sytuacji, a ten strach przed niezrozumieniem jeszcze wzmaga zamknięcie się w sobie. Oczywiście, jak zawsze, po obu stronach problemu znajdą się ekstremiści, którzy albo go ośmieszą, albo wyolbrzymią. Nie zmienia to jednak faktu, że ten problem istnieje, i najwyższy czas przestać zamiatać go pod dywan.
Dziękuję za rozmowę 😊