Masters of Sex – o książce i serialu

28 grudnia 2014
Masters of Sex było dla mnie serialowym objawieniem zeszłego roku – świetny scenariusz, wyraziste postaci i pikantny erotyzm przy jednoczesnym mądrym podejściu do ludzkiej seksualności. Dlatego kiedy w końcu tegoroczne mikołajki pozwoliły mi zapoznać się z literackim pierwowzorem – biografią Mastersa i Johnson – nie mogłam się powstrzymywać żeby nie porównywać konkretnych wydarzeń z życia duetu badaczy do ich realizacji w serialu. Przy czym okazało się, że tak naprawdę serial przedstawił na razie jedynie kilka pierwszych lat z ich kilkudziesięcioletniej pracy, co pozwala mieć nadzieję, że będzie leciał jeszcze kilka dobrych sezonów. [wpis zawiera niewielkie spoilery odnośnie serialu]

W blurbie na okładce seksuolog Andrzej Depko poleca Masters of Sex zwłaszcza tym czytelnikom, którzy są obojętni, lub wręcz negatywnie nastawieni do „tych spraw”. Mogłabym się podpisać pod tą rekomendacją obiema rękami – czytając o tym jakie problemy mieli Masters & Johnson w prowadzeniu swoich badań, czy publikacji ich wyników przez niechęć ówczesnego środowiska lekarskiego i konserwatyzm społeczeństwa, trudno nie odnieść ich historii do czasów obecnych, kiedy niektórzy wciąż nie potrafią mówić o seksie bez pąsów i chichotów. Myślę, że takim osobom książka może pomóc spojrzeć na całe zagadnienie seksualności z zupełnie innej perspektywy  i uświadomić im, że badania nad nią są światu potrzebne tak samo jak nad każdą inną gałęzią medycyny.

Dla tych, którzy jeszcze nie mieli styczności z serialem: Bill Masters i Virginia E. Johnson byli pionierską parą badaczy nad ludzką seksualnością, którzy w latach 50.- 60. przeprowadzili obserwacje kilkunastu tysięcy stosunków seksualnych (w parach i solo) – ochotnicy byli podłączani do urządzeń, które mierzyły reakcje zachodzące w ich organizmie w czasie współżycia. Zebrane i opublikowane wyniki ich badań rozprawiły się z wieloma mitami związanymi z seksem, obnażyły wady poglądów Freuda, wyniosły seksualność kobiety na piedestał i, niekoniecznie zgodnie z wolą badaczy, przyczyniły się do wybuchu rewolucji seksualnej w USA. Później badania pomogły im w stworzeniu rewolucyjnej terapii leczenia zaburzeń seksualnych, która była o wiele skuteczniejsza i szybsza niż wykorzystywana wcześniej psychoanaliza – pracując w parach damsko-męskich pomogli setkom osób w leczeniu problemów z erekcją, pochwicy i innych dysfunkcji. I może ich historia nie byłaby aż tak ciekawa, gdyby nie fakt, że wkrótce po rozpoczęciu współpracy Masters i Johnson przenieśli badania do własnej sypialni i zostali kochankami – ona dwukrotna rozwódka, on mąż z wieloletnim stażem i ojciec dwójki dzieci.

Brakujący wątek serialu – Bill Masters miał zeza, który niekiedy przerażał jego pacjentów.

Sama historia badań nad ludzką seksualnością jest już tematem wystarczająco ciekawym, żeby po książkę sięgnąć, jednak nie jest to reportaż, lecz biografia i to właśnie życie i wzajemne relacje autorów tych badań są najbardziej interesujące.

Virginia była kobietą, o której można powiedzieć, że wyprzedzała swoją epokę – w purytańskiej przedwojennej Ameryce, gdzie o seksie mówiło się szeptem albo wcale, Gini przyznaje, że z każdym swoim chłopakiem ( a było ich sporo) utrzymywała relacje seksualne, bo po prostu „lubiła seks”. Do spotkania z Mastersem zdążyła się dwukrotnie rozwieść i urodzić dwójkę dzieci. Chyba najciekawszym aspektem jej kariery było to, że tak naprawdę nigdy nie skończyła wyżej uczelni, ani nie miała żadnego wykształcenia medycznego. Swój sukces zawdzięczała głównie wrodzonej intuicji i wyczuciu – potrafiła rozmawiać z ludźmi i posiadała niezaprzeczalny talent terapeutyczny, co odegrało niebagatelną rolę w opracowywaniu ich późniejszej rewolucyjnej terapii. Bez niej sam Masters nigdy nie byłby w stanie wywrzeć takiego wpływu na seksuologię, ponieważ to właśnie Virginia ściągnęła większość ochotników do badań i to właśnie ona potrafiła lepiej sprzedać ich wyniki opinii publicznej. Bill Masters siedzący na drugim siodełku ich tandemu już w latach 50. był wybitnym ginekologiem i specjalistą od leczenia niepłodności, z którą, jak się później okazało, sam miał problem – jego żona urodziła dwójkę dzieci dzięki rozwiniętej przez niego metodzie kapturka dopochwowego. Jak większość geniuszy w swojej dziedzinie, Masters uchodził za wyalienowanego i chłodnego, do czego idealną przeciwwagą była otwartość i serdeczność Gini. Jako para w pracy idealnie się dopełniali.

Gorzej jednak wypadło im bycie parą w prywatnym życiu. Prawdopodobnie to jest mój główny zarzut jeśli chodzi o przeniesienie ich związku na ekrany telewizorów. Wiem, że seriale rządzą się zupełnie innymi prawami, a widzowie wymagają od twórców romansu, zwłaszcza jeśli osią fabularną obrazu ma być seks. W związku z tym relacja Mastersa i Johnson w wykonaniu Michaela Sheena i Lizzy Caplan jest wyraźnie romantyczna, mimo że sami bohaterowie nie potrafią się jeszcze do tego przyznać (albo przyznają się w zupełnie różnych momentach, kiedy akurat ta druga strona nie ma ochoty, takie cliche). Tymczasem ich biografia wielokrotnie relacjonuje wypowiedzi i wydarzenia, według których ich związek, a później małżeństwo wynikało raczej z zawodowej zależności, a nie prawdziwych uczuć. Masters nie chciał oddaj swojej Galatei i zawodowej partnerki innemu mężczyźnie, a Johnson bała się, że nie będąc z nim straci ciężko wypracowaną pozycję naukowca bez tytułu. Sami zainteresowani wspominali, że tak naprawdę nie było pomiędzy nimi miłości. Zdaję sobie tutaj sprawę, że można ich łatwo wytłumaczyć prostym stwierdzeniem, że mogło się im odwidzieć, a uczucia wypalić, jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że wizja stworzona z serialu wynika po części z tego charakterystycznego podejścia twórców, wedle którego para głównych bohaterów przeciwnej płci musi się w sobie prędzej czy później zakochać. Możliwe, że w następnych seriach serial pójdzie w innym kierunku.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że gdyby serial robili Brytyjczycy, to główni bohaterowie nie byliby już tacy piękni.

Jeszcze jedną rzeczą, która mnie zastanawia, jest próba usprawiedliwiania, czy też umniejszania znaczenia kontrowersyjnych postępowań bohaterów. Masters serialowy jest bardzo podobny do tego z biografii – zarówno widz jak i czytelnik widzi, że nie jest dobrym mężem, ojcem tym bardziej, a żona to dla niego jedynie ładny element wystroju domku na przedmieściach. Jednak odnoszę wrażenie, że w przeciwieństwie do Billa, Virginia jest postacią potraktowaną ulgowo. Uderzyło mnie to w momencie, kiedy książka wspomniała kilka epizodów, w których Gini nie kryła swojego romansu z szefem, chwaląc się przy jego żonie futrem, które dostała od Mastersa w prezencie. W serialu o wiele częściej widzimy sceny, kiedy Virginia ma wyrzuty sumienia w związku z tym, że oszukują Libby. W rzeczywistości żona Billa o wiele wcześniej zaczęła sobie zdawać sprawę z jego zdrady i bardzo ciężko przeżyła w końcu jego odejście. Druga seria wprowadziła wątek jej własnego romansu z czarnoskórym działaczem politycznym, który mnie osobiście bardzo się podobał, choć naprawdę nigdy nie miał miejsca. Można go uznać za próbę dania szansy Libby na uczucie, którego w prawdziwym życiu nie dane jej było zaznać, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że romans Libby odgrywa niejako rolę rozgrzeszenia romansu jej męża (bo przecież oboje są w tym układzie szczęśliwi, więc co w tym złego?).

Twórcy serialu wrzucili do niego jeszcze kilka elementów krajobrazu przełomu lat 50. i 60., choć książka o nich nie wspomina, czego nie mam zamiaru uznawać za wadę serialu, ale uważam, że warto o tym wspomnieć. Przede wszystkim Masters i Johnson nigdy nie przenieśli swoich badań do szpitala dla czarnej ludności, a Libby nie miała romansu z czarnoskórym aktywistą (i wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, żeby białej gospodyni domowej, której większość dnia upływała na grze w brydża z innymi białymi kobietami na przedmieściach przyszło w ogóle coś takiego do głowy). Co więcej, zauważam pewną sprzeczność w tym, że w serialu Masters odwodzi swojego przełożonego  homoseksualistę od leczenia swojej „przypadłości” elektrowstrząsami, podczas gdy w rzeczywistości w późniejszych latach wydał niewiarygodną i mocno skrytykowaną książkę o rzekomych badaniach, które udowodniły możliwość trwałej zmiany orientacji z homo na hetero (Johnson nie zgadzała się z tą publikacją, choć na okładce również widnieje jej nazwisko). Swoją drogą bardzo mi szkoda wątku całej rodziny Scullych, ponieważ jest genialny w
swoim tragizmie i mam nadzieję, że twórcy jeszcze kiedyś do niego wrócą.  Zachowanie Mastersa z serialu wpisuje się
tutaj w tendencję twórców retro seriali do przypisywania ich postaciom zachowań bliskich współczesnemu człowiekowi po to, żeby widz pałał do nich większą sympatią, podczas gdy bardzo prawdopodobne, że prawdziwy Masters żyjący w latach 60. wykazałby się prędzej powszechną w tamtych czasach homofobią (ZwierzPopkulturalny mówił o tym na tegorocznym Serialkonie w odniesieniu do Downton Abbey).

Powyższe
zastrzeżenia nie powinny być odbieranie jako brak polecanka – zarówno serial jak i książka są bowiem genialne i serdecznie zachęcam do tego, aby się z nimi osobiście zapoznać.

Podobne posty