Koniec bajki i bomba, kto nie słuchał ten trąba! O „Winter” Marissy Meyer

21 listopada 2015
Kroniki Księżycowe Marissy Meyer to taki mój as z rękawa, który wyciągam ilekroć ktoś próbuje mi udowodnić, że young adult to gatunek funta kłaków niewarty, pełen tanich miłostek i pustych dramatów. Wszędzie gdzie tylko się da wtrącam, że to moje ulubione YA i jedna z ukochańszych serii w ogóle. I seria ta właśnie się skończyła – ostatnia czwarta część pod tytułem Winter ukazała się w zeszłym tygodniu. I był to dobry koniec.

Tak jak trzy poprzednie części , również i ta musiała składać się z motywów którejś z baśni i tym razem była to Królewna Śnieżka. Jednak ponieważ finałowa książka musiała zmieścić w sobie wszystkie zaczęte wcześniej już wątki i postacie, w przeciwieństwie do poprzednich części tytułowa bohaterka nie dostaje tutaj aż tak wiele czasu antenowego, jak chociażby Scarlet w swojej solowej powieści. I może to i dobrze, bo nie będę ukrywać, że księżniczka Winter jest według mnie najmniej sympatyczną bohaterką w serii. Oczywiście wzbudza zasłużony podziw przez to, że woli stopniowo popadać w szaleństwo zamiast używać swojego lunarskiego daru manipulowania innymi ludźmi, jednak właśnie ze względu na to przez większość czasu pozostaje postacią, o którą wiecznie trzeba się troszczyć, chronić i ratować przed zagrożeniem (a wybranka do tego celu ma wręcz idealnego, bo to pałacowy gwardzista).
Ponieważ seria jest dość mocno inspirowana Sailor Moon, trudno się dziwić, że tak jak i czarodziejki, tutaj też wszystkie dziewczyny są do pary. Autorka: Lostie815
Ponieważ seria jest dość mocno inspirowana Sailor Moon, trudno się dziwić, że tak jak i czarodziejki, tutaj też wszystkie dziewczyny są do pary. Autorka: Lostie815
Główna oś fabularna nie obraca się jednak wokół Winter, która dopiero później dołącza do drużyny, ale skupia się na tym, na co wszyscy czytelnicy czekali od momentu kiedy okazało się, że Cinder jest prawowitą następczynią tronu – na rozpoczęciu rewolucji i obaleniu Levany. Tutaj w książce ujawniają się wyraźnie dystopijne elementy – Cinder wyrusza na obrzeża państwa, aby przekonać do siebie prosty lud i przekonać ich do powstania. Jednocześnie otrzymujemy zarys lunarskiego społeczeństwa, któremu wcześniej nie poświęcono zbyt wiele miejsca. Rewolucja miała wybuchnąć po pierwsze dlatego, że to Cinder powinna rządzić, a po drugie ponieważ Levana zagrażała Ziemi i jej mieszkańcom – rola Lunarów nie była w całym planie do końca jasna. Tymczasem okazuje się, że Levana gnębiła swój własny lud jeszcze bardziej niż Ziemian; tylko arystokracja mieszkająca w stolicy cieszyła się przywilejami, reszta zaś podzielona była na dystrykty, odpowiadające za konkretne gałęzie gospodarki (brzmi znajomo prawda?), w których spotykała się ze wszelkiego rodzaju prześladowaniami typowymi dla reżimowego państwa.

Jeśli chodzi o resztę bohaterów, musze przyznać, że o wiele łaskawszym okiem zaczęłam tutaj patrzyć na Scarlet. Jej solową książkę oceniałam zawsze jako najgorszą w serii, choć nie przeczę – miało to coś wspólnego z faktem, że po prostu chciałam więcej historii Cinder i Kaia. Od trzeciego tomu fabuła zaczęła się skupiać bardziej na całej drużynie niż na pojedynczej bohaterce, w związku z tym Cress o wiele bardziej przypadła mi do gustu jako bohaterka, a przecież nie można powiedzieć aby naprawdę była jakaś bardzo wyjątkowa. Tymczasem w Winter Scarlet w końcu mogła rozwinąć swój potencjał, a to dlatego, że przez większą część fabuły nie plącze się jej pod nogami Wilk, z tym swoim typowo psim przywiązaniem i, niestety, tak samo zwierzęcym traktowaniem dziewczyny jak swojej własności. Scarlet awansuje na osobistą opiekunkę Winter (ponieważ, jak już wspominałam, nieszczęsna księżniczka przez napady halucynacji jest totalnie niesamodzielna) po tym jak obie uciekają za pałacu i razem przekonują oddziały Levany (te składające się z genetycznie zmodyfikowanych ludzi-wilków) do przyłączenia się do rewolucji. Scarlet wypada tutaj na najbardziej ogarniętą ze wszystkich postać – gdy trzeba strzeli z pistoletu, porozstawia po kątach wilczych generałów albo popilotuje statek.
Autorka: candy8496
Autorka: candy8496
Pod względem ogólnego wydźwięku Winter ani na chwilę nie ustępuje poprzednim częściom – czyta się ją niesamowicie (a wierzcie mi, jest co czytać, bo powieść ma ponad 800 stron) i bardzo trudno jest się od niej oderwać. Fabuła rozwija się wartko i jak na historię, która zaczęła jako typowe young adult pełno tu dynamicznych scen akcji, dramatycznych pościgów, strzelanin i innych scen typowych raczej dla powieści przygodowych. Oczywiście znajdzie się też miejsce na odrobinę romansu, jednak jest go dokładnie tyle ile potrzeba aby nasycić apetyt, ale się nie przejeść. Marissa Meyer naprawdę napracowała się, aby domknąć wszystkie wątki i dać nam satysfakcjonujące zakończenie całej historii. Mimo wszystko – ci, który obserwują mój profil na Goodreads zauważyli pewnie, że odebrałam jej jedną gwiazdkę. Ponieważ, pomimo ogromnego wora zalet Winter nie jest historią idealną.

Przede wszystkim, po niezliczonej ilości achów i ochów, jakie śpiewałam nad tą serią, po jej zakończeniu oczekiwałam po prostu czegoś lepszego. Tymczasem, choć fabuła książki jest zrealizowana poprawnie i na wysokim (jak na YA) poziomie, pozostaje całkowicie przewidywalna i nie schodzi z raz obranego kursu. Tego jak potoczy się akcja w Winter można było się domyślić już z chwilą zamknięcia poprzedniej książki i przeczytania deklaracji Cinder, że oto wywoła rewolucję na Lunie, ponieważ fabuła Winter realizuje po kolei absolutnie wszystkie obowiązkowe punkty opowieści o obalaniu reżimów – bohater nie wierzy w swoje możliwości i coś w misternie przygotowanym planie nie wypala, bohater wygłasza pep talk do cywilów, tutaj następuje emocjonująca scena, w której wszyscy go popierają, ruszamy z rewolucją, doprowadzamy do ostatecznej bitwy, konfrontujemy się z villanem i oczywiście okazujemy litość, bo nie umiemy go zabić, bam – kurtyna, happy end, confetti. Po drodze naturalnie musi wypalić obecna przez cały czas w tle strzelba Czechowa i Winter, która przez cały czas wzbrania się przed używaniem lunarskiego daru, w końcu z niego korzysta (co prawda w dobrej wierze). Po serii, która z początku tak bardzo mnie zaskoczyła spodziewałam się czegoś więcej i do ostatniej strony liczyłam na pojawienie się wbijającego w fotel zwrotu akcji. Nie było ani jednego! Fabuła potoczyła się dokładnie tak jak ją sobie wyobraziliśmy na początku.
Autorka: Ukiiukii
Autorka: Ukiiukii
Po za tym, sama nie wierzę, że to mówię, ale: przy takiej ilości scen walk, strzelanin i konfrontowania się z przeciwnikami naprawdę potężniejszymi od naszych bohaterów, jestem szczerze zaskoczona i chyba trochę zawiedziona tym, że nikt z nich nie zginął. Byłam święcie przekonana, że przynajmniej jeden członek naszej drużyny polegnie w walce, co pozwoliłoby mi wylać usprawiedliwione łzy rozpaczy i pisać na portalach społecznościowych jak bardzo nienawidzę autorki i jak głęboko może ona sobie wsadzić swoje książki. Mało tego – już od pierwszej strony zastanawiałam się kogo najchętniej zobaczyłabym w trumnie. I o ile Cinder, Kaia, Cress ani Thorne’a nie miałabym serca uśmiercić (ponieważ ostatnią dwójkę absolutnie uwielbiam, całkowicie świadoma tego, że są żywcem wyjęci z disnejowskich Zaplątanych) to powieka by mi nie drgnęła, gdyby serii miał nie przeżyć Wilk albo Jacin (bo cóż oni tam mieli innego do roboty poza byciem „tym do pary” dla bohaterek?). Po Winter i Scarlet płakałaby tylko trochę bardziej, choć wciąż niewiele. I nie chodzi wcale o to, że lubuję się w makabrze, ale uważam, że jeśli już robimy rewolucję, to musimy ponieść ofiary. Chociażby po to, aby zakończenie nie wypadło aż tak cukierkowo.

Oczywiście powyższe zarzuty nie zmienią faktu, iż Kroniki Księżycowe to wciąż moje absolutnie ulubione YA. Tym bardziej szkoda, że Egmont porzucił jego wydawanie po drugiej części – decyzja dla mnie zupełnie niezrozumiała, żeby nie powiedzieć głupia, bo książki Meyer są w tym momencie jednym z najpopularniejszych YA i komuś gruba kasa przechodzi obok nosa. Jeśli wy drodzy czytelnicy, jeszcze nie mieliście okazji po nie sięgnąć, zróbcie to jak najprędzej – naprawdę warto i zapewniam, że się nie zawiedziecie.
Winter

Marissa Meyer

Feiwel and Friends, 2015

liczba stron: 827

Podobne posty